Lesia Wakuliuk
Prezenterka telewizyjna, dziennikarka, scenarzystka, felietonistka. Studiowała dziennikarstwo na Lwowskim Uniwersytecie Narodowym im. Iwana Franki. Była specjalną korespondentką krajowych kanałów telewizyjnych, w tym korespondentką kanału Inter TV w Warszawie. Pracowała jako prezenterka w kanałach informacyjnych TV Channel 24, Pryamyi i Ukraine 24. Podczas inwazji na pełną skalę dołączyła do zespołu kanału Espresso TV, gdzie prowadziła maraton informacyjny poświęcony wojnie Rosji z Ukrainą. Również w czasie pełnej inwazji zaczęła komentować wydarzenia w Ukrainie w polskich stacjach telewizyjnych i radiowych. Jest współpracowniczką Gazety Wyborczej i Wysokich Obcasów. Jest współautorką scenariusza filmu dokumentalnego "Kvitka Tsysyk Kvitka. Głos w jednym egzemplarzu" (2013), który zdobył kilka nagród, a także scenariusza do projektu dokumentalnego "10 dni niepodległości" (2021). Była głosem programu Ukraine Speaks (ukraiński kanał telewizyjny), a jako wolontariuszka projektu Talking Books czyta książki z programu szkolnego dla dzieci niedowidzących. W ramach projektu żony prezydenta Ukrainy Oleny Zelenskiej, mającego na celu wprowadzenie ukraińskojęzycznych audioprzewodników, jej głos można usłyszeć w audioprzewodniku po zamku w Edynburgu.
Publikacje
Na kilka tygodni przed tegoroczną Wielkanocą na Facebooku pojawiło się wspomnienie. Kilka zdjęć z Wielkiej Soboty 2020 roku. Strasznie zakręcona Wielkanoc. Przynajmniej tak nam się wtedy wydawało - jakby to było najgorsze, co mogło nam się przytrafić. Jednak na zdjęciu widać nas szczęśliwych i pięknych, nie kupione, ale pierwsze własnoręcznie upieczone ciasta wielkanocne w naszej przytulnej kuchni w Buczu.
Nie pamiętam jak wpadłam na pomysł własnoręcznego upieczenia babki wielkanocnej, bo nie przepadam za pieczeniem i szczerze mówiąc boję się wszystkiego, co ma związek z ciastem. Ale najwyraźniej życie w domu, na które skazał nas nieznany wówczas wirus Covid-19, było tak przygnębiające, że zabranie się za ciasto było dobrym sposobem na rozładowanie pandemicznego napięcia i bycie tu i teraz. I to zadziałało.
- Słuchaj, coś tu jest nie tak. Ugniatam to, ugniatam, ale nic się nie dzieje z tym ciastem - martwił się mąż.
- Ugniataj dalej! Moja babcia mawiała, że im dłużej ugniatasz ciasto, tym będzie ono delikatniejsze - uspokoiłam go.
- Dlaczego musisz to robić? Mogłaś zamówić ciasto w cukierni i mieć spokój. I tak nie pójdziesz pobłogosławić koszyczka, bo nie możesz przez pandemię - moja pasierbica Teresa, która była wtedy jeszcze nastolatką, wcale nas nie zachęcała.
- Ale to co innego - odpowiedzieliśmy zgodnie. - Przynajmniej w ten sposób możemy stworzyć świąteczny wielkanocny nastrój.
W tym roku próbuję go znaleźć i nie mogę.
Patrzę na te zdjęcia na Facebooku, ale one tylko bolą. Oto my, nasza trójka siedząca w naszym domu, ubrana tak, jakbyśmy szli do kościoła pobłogosławić wielkanocne ciasta - w haftowanych koszulach. W rękach trzymamy koszyczek wielkanocny pod haftowanym ręcznikiem.
I tylko maseczki na ich twarzach zdradzają, że ta Wielkanoc jest inna niż wszystkie poprzednie. „W przyszłym roku chcę zapamiętać tę Wielkanoc jako coś, co się wydarzyło i odeszło” - podpisałam zdjęcie.
Boże, teraz patrzę na nie i myślę, że nie miałbym nic przeciwko przywróceniu tego, co odeszło!
W pierwszą Wielkanoc wielkiej wojny postanowiliśmy, że Rosjanie nie odbiorą nam świąt.
Minęło kilka tygodni, odkąd Bucza została zajęta. Wreszcie dowiedzieliśmy się, co stało się z naszym domem. Rosyjska okupacja pozostawiła na nim blizny, ale go nie zniszczyła. I to było pocieszające. W międzyczasie dom moich rodziców na zachodniej Ukrainie stał się dla nas i naszych kijowskich przyjaciół czymś w rodzaju centrum życia. Chciałem więc podzielić się z nimi ciastem wielkanocnym, a także przytulnością domu i poczuciem świętowania.
W drugą Wielkanoc wielkiej wojny zdecydowaliśmy, że i tym razem Rosjanie nie będą w stanie odebrać nam tradycji świętowania. Więc po raz pierwszy upiekliśmy ciasto wielkanocne tak, jak to jest w zwyczaju na zachodniej Ukrainie - tak, jak piekła je moja babcia: bez żadnych ozdób i białej pomady. Wierzch musiał być błyszczący, nie przypalony, gładki, bez jednego pęknięcia. „Od razu widać, jak zręczna jest gospodyni” - szeptała co roku moja babcia, sprawdzając wielkanocne ciasta w koszykach innych ludzi. Jednak teraz wiem z własnego doświadczenia, że doskonałość wierzchu ciasta wielkanocnego zależy nie tylko od umiejętności gospodyni, ale także od umiejętności producentów piekarników gazowych lub elektrycznych.
W trzecią Wielkanoc wielkiej wojny będę pracowała. Od samego rana na kanale Espresso TV będę pytała, jak minęła noc wielkanocna w różnych częściach Ukrainy. W innych okolicznościach prawdopodobnie byłabym zdenerwowana, gdybym dowiedziała się, że będę w pracy, podczas gdy inni będą świętować.
Ale nie tym razem. Tym razem byłam nawet zadowolona, że mam oficjalne „zwolnienie” ze świąt, do którego nie mogłam znaleźć odpowiedniego nastroju. Rzeczy, które kiedyś tak bardzo kochałem, sprawiają, że jestem smutna, Mój przyjaciel wyznał kiedyś, że nie lubi Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Było to jeszcze w czasach przed inwazją na pełną skalę, a nawet przed Rewolucją Godności. „Jak to możliwe? Czy to naprawdę możliwe? Dlaczego?” zapytałam. A wyjaśnienie było proste.
Jego babcia, gdy tylko zbierali się przy wigilijnym stole lub na wielkanocnym śniadaniu, zawsze wybuchała płaczem.
Za każdym razem wspominała, jak w ich mieszkaniu w centrum Lwowa zbierała się na święta liczna rodzina (kiedyś wyrzucili ich Sowieci). Wspominała krewnych, którzy zostali zesłani na Syberię przez Sowietów i nigdy nie wrócili. Pamiętała tych krewnych, którzy stawiali opór Sowietom i zostali przez nich zabici w lasach. W każde Boże Narodzenie czy Wielkanoc przypominała sobie, jak duża mogła być ich rodzina.
Mogłaby być, gdyby nie rosyjscy okupanci. Dziś bardzo dobrze rozumiem tę babcię mojego przyjaciela. Myślę, że on też.
Rodzinne święta są najjaśniejsze, najcieplejsze i najbardziej radosne.
Ale rodzinne święta w czasach wielkiej wojny zamieniają się w bolesne przypomnienia o tym, jak było kiedyś i jak już nie będzie. W końcu część rodziny nie zasiądzie już przy stole...
W końcu dom, który gromadził wszystkich w takie dni, może już nie istnieć...
I jak możesz się dobrze bawić, gdy ktoś nie jest w nastroju na święta? Gdzie go szukać? W przeddzień tegorocznej Wielkanocy dosłownie torturowałem tymi pytaniami moją rodzinę, przyjaciół i znajomych. W końcu zapytałem o to na antenie naszych gości - wolontariuszy, wojskowych i polityków. Większość z nich odpowiedziała: „Nie ma mowy!”
Jestem szczerze szczęśliwa, że są ludzie, którzy znaleźli w sobie wielkanocny nastrój.
Cieszę się, gdy widzę reportaże o dzieciach i dorosłych, od zachodu po wschód kraju, malujących pisanki. W latach 90. ubiegłego wieku, kiedy byłam uczennicą, niektórzy pasjonaci zaczęli przywracać tę tradycję. Wtedy wydawało mi się to daremnym przedsięwzięciem. Jakoś nie wierzyłam, że cała Ukraina, po dziesięcioleciach sowieckiego zakazu obchodów Wielkanocy, weźmie do ręki jajka i nauczy się je woskować. I oto się dzieje!
Mimo wszystko cieszę się, gdy na moim Facebooku czy Instagramie pojawiają się fotorelacje z wielkanocnych wyzwań.
Cieszę się, gdy widzę, jak wszyscy udekorowali swoje domy i co wymyślili. Co tu dużo mówić, cieszę się nawet, gdy trafiam na spory o to, które ciasto wielkanocne jest bardziej ukraińskie: z białą pomadą czy bez. Na szczęście debata o tym, czy ciasto wielkanocne można nazwać kuliczem (tradycyjna rosyjska babka wielkanocna - red) w Ukrainie, przynajmniej w mojej bańce na Facebooku, należy już do przeszłości! Będę szczerze cieszyć się zdjęciami pobłogosławionych koszyczków i uważać każdy z nich za dzieło sztuki.
Ale mam nadzieję, że Jezus wybaczy mi nieumyte okna w moim wynajmowanym mieszkaniu, nieupieczone ciasto wielkanocne i brak wielkanocnego ducha. W trzecią Wielkanoc lista przyjaciół, którzy zyskali życie wieczne i czekają na zmartwychwstanie, stała się zbyt długa
Będę szczerze cieszyć się zdjęciami poświęconych koszyczków, traktując każdy z nich jak dzieło sztuki. Mam jednak nadzieję, że Jezus wybaczy mi nieumyte okna w wynajmowanym mieszkaniu, nieupieczone ciasto wielkanocne i brak wielkanocnego ducha. W trzecią Wielkanoc Wielkiej Wojny lista znajomych, którzy zyskali życie wieczne i czekają na zmartwychwstanie, stała się zbyt długa
Pochodzi ze znanej lwowskiej rodziny. Jej ojciec, Hryćko Czubaj, był poetą-dysydentem. 23 stycznia skończyłby 75 lat - ale na zawsze pozostał 33-latkiem. Władze sowieckie prześladowały go od czasów szkolnych, aż w końcu go zniszczyły. Pozostawił po sobie wiersze, które są aktualne do dziś, oraz dwójkę dzieci: Sołomję i Tarasa. Taras Czubaj jest liderem zespołu "Płacz Jeremii". Jego piosenka "Ona" stała się hitem śpiewanym przez młodych ludzi zarówno z ukraińskojęzycznych, jak ze zrusyfikowanych ukraińskich miast.
Sołomja jest piosenkarką, menedżerką kultury, działaczką społeczną. I wychowuje syna z autyzmem. Podczas jednego z najtrudniejszych okresów, kiedy Ołeksa nie został przyjęty do szkoły, wymyśliła projekt "Kołysanki dla Ołeksy" - by za pomocą ukraińskich kołysanek wyjaśnić ludziom, czym jest ASD (zaburzenie ze spektrum autyzmu) i że nie jest zaraźliwe.
Z Sołomią spotykamy się w jej rodzinnym domu we Lwowie, który za życia Hryćki agenci KGB kilkakrotnie przeszukiwali. Rozmawiamy o jej ojcu, bracie, synu - i oczywiście o niej i jej projektach. A także o tym, jak wojna wpłynęła na całą jej rodzinę.
Czy powinnam powiedzieć, że byłam matką chłopca z autyzmem? Nie, byłam raczej ciocią dzieci Tarasa...
Lesia Wakuliuk: Jesteś córką Hryćki, siostrą Tarasa, matką Ołeksy. A kim Ty jesteś?
Sołomja Czubaj: Prawdopodobnie to wszystko, kim jestem. Po prostu staram się nie zatracić w tym wszystkim (śmiech).
LW: Jakto jest być matką dziecka z autyzmem podczas wojny... Czy poprawnie mówię: z autyzmem?
SCz: Tak. Albo z ASD [zaburzenie ze spektrum autyzmu - przyp. aut.].
LW: Jak Ołeksa odebrał wybuch wojny? Jak mu wytłumaczyłaś, co się dzieje? Jak na to zareagował?
SCz: Z Ołeksą było łatwiej, bo uczy się w szkole sztuk walki "Budokan", gdzie mentalnie przygotowywano go na to, że będzie wielka wojna. W zasadzie mój syn stale śledził wiadomości. A kiedy rozpoczęła się inwazja - to było około 5 czy 6 rano - pobiegłam do jego pokoju, spojrzałam na niego i zdałem sobie sprawę, że muszę działać. Moja matka wpadła w histerię. Nie skupialiśmy się na Lwowie, ale na Hostomlu, bo tam mieszkał mój brat Taras z rodziną. Wszystkie wiadomości w telewizji były o Buczy i Hostomlu. W tym czasie dużo mówili o samolocie Mrija [An225 Mrija, największy transportowy samolot świata - red.], który został zniszczony na lotnisku. To było dwa kilometry od domu Tarasa, ostrzał rozpoczął się praktycznie na ich podwórku. Próbowałam dodzwonić się do brata, ale nie odbierał. Okazało się, że w tym momencie on i jego żona Olia byli w pociągu gdzieś w obwodzie frankiwskim. Ktoś ich uspokoił, że wojny nie będzie, więc wysłali dzieci na obóz plastyczny, a sami poszli w góry.
Jakoś nie miałam więc czasu myśleć o tym, jak Ołeksa przez to przechodzi. Powiedzieć, że byłam wtedy matką chłopca z autyzmem... Nie, byłam raczej ciocią dzieci Tarasa, które bardzo kocham, a także ciocią mojego brata. Z drugiej strony Ołeksa bardzo dobrze rozumiał, co się dzieje: zaczął szukać w Google, jak zrobić koktajle Mołotowa, jak wykopać bunkier i powiedział, że musi natychmiast kupić łopatę. Powiedziałem do niego: "Ołeksijku, jaką łopatę?!". Tak u nas wyglądał pierwszy dzień inwazji.
Pod koniec dnia Taras w końcu się odezwał i powiedział, że dotarli do Lwowa. Pamiętam, że na dworcu był ogromny tłum naszych młodych kadetów, którzy jechali bronić Kijowa, a także wiele kobiet z dziećmi, krzyczących i płaczących. Spotkałam Tarasa z Olią i zdałam sobie sprawę, że to może być ostatni raz, kiedy ich widzę, bo kiedy wszyscy z Hostomla uciekali, oni jechali tam ratować dzieci. Taras poprosił mnie o pieniądze, ale miałam mało. Zapytałam: "Po co ci drobne?". "Będę musiał opłacić kacapów na punktach kontrolnych. Ty ich nie znasz, ale ja tak" - odpowiedział. Dopiero później zdałam sobie sprawę, że Taras pamiętał z dzieciństwa ciągłe przeszukania naszego domu przez KGB. Przekopali nasz ogród, przewrócili strych do góry nogami. To właśnie miał na myśli, mówiąc, że ja nie znam Rosjan, ale on tak.
Odpowiedziałem mu wtedy: "Taras, bardzo cię proszę: jak dojedziesz do Hostomla, to bądź cały czas w kontakcie". Dotarł tam i zadzwonił do mnie: "Wyobrażasz sobie, moja córka wybiegła w nocy z domu, chciała dać psu jeść, a oni zaczęli do niej strzelać...". Ledwo udało mu się zabrać dzieci i rodziców żony. Wychodzili z podwórka, gdy w ich kierunku jechały już rosyjskie czołgi. Uratował ich to, że mieszkali tam od 15 lat, często jeździli po okolicy na rowerach i znali wiele objazdów.
W końcu wszyscy dotarli do Lwowa. Zdecydowałam, że nasz dom powinien stać się takim centrum przyjęć, dlatego ludzie cały czas przychodzili i wychodzili, w każdym pokoju nocowało po kilka osób. Powiedziałam Ołeksie, że od tej pory będzie spał w moim pokoju. I spał tam prawie przez cały ten czas. Oczywiście było mu ciężko - zapachy innych ludzi, hałas... Ale kiedy wszyscy już wyszli, powiedział: "Mogli zostać, przyzwyczaiłem się do nich". To przyzwyczajenie się zajęło mu dwa i pół miesiąca. Kiedy jednak w końcu wszedł do swojego pokoju, powiedział: "Tu nie pachnie mną" - i przez bardzo długi czas go wietrzył. A potem po prostu przestał się myć: wyjaśnił, że jego zapach musi całkowicie "zamieszkać" w tym pokoju, aby i on mógł tu ponownie zamieszkać. Nasz autyzm znów dał o sobie znać.
Na autyzm nie ma lekarstwa. To choroba na całe życie
LW: Ludzie w Ukrainie tak naprawdę nie rozumieją jeszcze, czym jest autyzm. I prawdopodobnie jeśli powiesz, że ktoś nie lubi jakiegoś zapachu, odpowiedź będzie brzmiała: "Nieważne, ja też nie lubię pewnych zapachów". Jak wyjaśnić, czym jest autyzm?
SCz: Najlepiej wytłumaczyć to tak, jak opisał mi to kiedyś sam Ołeksa. Babcia coś dla niego ugotowała i powiedziała: "Jedz!". Odpowiedział: "Wyobraź sobie, że jesteś przesłuchiwana. Odcinają ci rękę, nogę, biją młotkiem. A ty to wszystko znosisz. Tak właśnie fizycznie znoszę zapachy, krzyki, hałas i ogólnie ten świat". Myślę, że to było idealne wyjaśnienie. A potem dodał, że świat w jego głowie brzmi jak kakofonia: rock, jazz, muzyka klasyczna - wszystko naraz.
My, osoby neurotypowe, również mamy chwile, kiedy wszystko nas irytuje. Wyobraź sobie, że osoby z autyzmem są w takim stanie prawie cały czas. W związku z tym u większości z nich występuje agresja i autoagresja. Mogą się bić, wykonywać powtarzalne ruchy. Ołeksa też to wszystko miał, tylko że teraz potrafi o tym mówić. To znaczy, nauczyliśmy go wyjaśniać, dlaczego coś robi. Nauczyliśmy go, że może reagować inaczej, przełączać się. Bo to jest cała nauka. Neurotypowe dziecko po prostu dorasta i uczy się samo - chodzi do przedszkola, obserwuje, coś tam podłapuje, chłonie w szkole jak gąbka. Z dziećmi z autyzmem jest inaczej: jeśli się nimi nie zajmujesz, to one po prostu się degradują. Chłopiec z autyzmem przychodził do mnie na konsultacje. Miał zielony nocnik, na którym siadał do 14. roku życia, bo go uwielbiał. Jego rodzice ignorowali to, chodzili z nim do psychologów, aż w końcu w końcu zdali sobie sprawę, że to duży problem.
Osoby z zaburzeniami ze spektrum autyzmu mają uzależnienia.
Kiedy Ołeksa był dzieckiem, czasami musiałam przekonywać go setki razy, że na przykład wyrósł z niektórych ubrań. I czasami wycinałam dziury w jego butach, by nadal mógł w nich chodzić
LW: Powiedziałaś: "miałam chłopca". Czy pracujesz teraz z dziećmi z autyzmem?
SCz: Współpracuję z nimi nieprzerwanie od 2016 roku, kiedy stworzyłam projekt "Kołysanki dla Ołeksy". Właściwie to zaczęłam go, ponieważ rodzice w klasie zbierali podpisy, by wyrzucić mojego syna ze szkoły. Słyszeli, że ma autyzm, i myśleli, że to zaraźliwe. Wtedy pomyślałam: jak mogę temu zapobiec? Postanowiłam opowiedzieć o problemach rodzin z dziećmi z ASD za pośrednictwem ukraińskiej kołysanki, poprzez korzenie mojej babci.
LW: Dlaczego kołysanki?
SCz: Bo kołysanka mi kiedyś pomogła. Kiedy Ołeksa miał trzy lata, którejś nocy bardzo krzyczał przez sen, 3 godziny bez przerwy. Nie dało się go uspokoić. W końcu zaczęłam śpiewać: "Ach, sen chodzi po oknach...". A on ucichł i powiedział: "Mama, pajce" (śpiewaj więcej). I tak zdałam sobie sprawę, że kiedy czuł się nieswojo i niekomfortowo, reagował na mój śpiew. Przeważnie były to kołysanki. Mówiłam mu, że to kołysanki jego prababci, mojej babci Stefy. Wtedy nie myślałam o żadnym projekcie, po prostu zrozumiałam, że to działa. To była taka intuicyjna, "mamowa" historia.
A potem, w 2016 roku, zebrałam moich muzyków i powiedziałam, że chcę nagrać album i nazwać go "Kołysanki dla Ołeksy". Zebraliśmy fundusze na pierwszą kolekcję audio, dużo też pisałam o Ołeksie na mojej stronie na Facebooku. Zaczęły się ze mną kontaktować inne matki, mówiąc, że podejrzewają u swoich dzieci autyzm. Ta historia o chłopcu z nocnikiem pochodzi od jednej z nich. Ich opowieści jeszcze bardziej zachęciły mnie do pracy z Ołeksą. Widziałam starszych "aspergerów" - wysoce funkcjonalnych, inteligentnych, ale zdegradowanych, ponieważ ich rodzice z nimi nie pracowali.
Najważniejszą rzeczą, jakiej się wtedy nauczyłam, jest to, że trzeba pracować z dzieckiem, ale przede wszystkim z samym sobą
LW: Co to znaczy pracować z samym sobą?
SCz: Pracujesz ze wszystkimi swoimi traumami, wyzwalaczami.
LW: Ilu rodziców powiedziało Ci o podejrzeniach, że ich dzieci mogą mieć autyzm?
SCz: 600 rodzin.
LW: Skąd czerpiesz siły?
SCz: (śmiech) Maluję. Śpiewam. Chodzę do lasu, pływam. Czasami płaczę (śmiech), to też jest sposób. Nie wiem, ale nie potrafię im odmówić. 70 procent uważa, że posiadanie dziecka z autyzmem to przekleństwo. Mówię im: "Zmień nastawienie! Pomyśl o tym jak o cudzie, że tak trudne dla społeczeństwa dziecko trafiło do ciebie i to ty jesteś jego przewodnikiem. To ty musisz sprawić, żeby pokochało ten świat. By nauczył się go kochać, ty też musisz go pokochać". Kiedy Ołeksa chciał spalić ten świat i powiedział, że jest z innej planety, to ja tak naprawdę chciałam ten świat zniszczyć. Ludzie pytają mnie: Jak dokonałaś tego wszystkiego z Oleksą? Bo to było dziecko, które potrafiło siedzieć w kącie, nie przywitać się, ugryźć, krzyknąć, opluć.
LW: A teraz jest wspaniałym facetem, pełnym uroku i humoru!
SCz: Masz pojęcie, przez co trzeba nam było przejść? To nie był jeden specjalista. Ciągle szukałam, nawet jakichś ezoteryków... Pracowałam nad swoimi traumami: mój ojciec, KGB, Związek Radziecki, mój brat, moja matka, mój były mąż. Brałam moje traumy całymi warstwami i zastanawiałam się, gdzie mogę być toksyczna, gdzie czegoś nie akceptuję, gdzie nie pozwalam się dotykać - syn nie pozwalał mi się dotykać.
LW: A teraz?
SCz: Teraz jest nastolatkiem, więc znowu nie pozwala się przytulać, ale - jak to nastolatek. Miał też określony porządek: w co musi się ubrać, w jakiej kolejności. Nawet teraz bardzo dokładnie wylicza, kiedy musi iść do szkoły, jak długo świecą się światła na jednym skrzyżowaniu czy na drugim. Ma swoje rytuały. Na przykład wstaje punktualnie o siódmej trzynaście, myje zęby, bawi się ze swoim kotem i pilnuje czasu do momentu ugotowania kiełbasek. A potem idzie do szkoły. Ma też jasno określony czas na odpoczynek i odrabianie lekcji. Jeśli coś odbiega od harmonogramu, bardzo się denerwuje. Albo gdy gdzieś idziemy, a on jeszcze nie odrobił pracy domowej, musi odrobić ją do wieczora, by nazajutrz być przygotowanym do lekcji. Czułby się niekomfortowo, gdyby musiał powiedzieć nauczycielowi, że nie odrobił pracy domowej - nawet z ważnego powodu.
LW: Myślę, że słyszałaś od wielu ludzi, że może to kwestia wieku, może z tego wyrośnie. Czy autyzm jest uleczalny? A może jest na zawsze?
SCz: Bardzo dobrze to ujęłaś: "wyrosnąć". Tyle że to "wyrosnąć" nie działa w przypadku autyzmu. Nie da się go wyleczyć, pozostaje na całe życie. Dlatego zawsze powtarzam rodzicom, którzy do mnie przychodzą: "Wyobraźcie sobie, że was nie ma". Przekazuję to Ołeksie: "Mnie tu nie będzie, podstawowe rzeczy musisz umieć zrobić sam". Nauczyliśmy się więc chodzić do sklepu, by mógł podejść do nieznajomego i kupić coś dla siebie. Uczyliśmy się tego przez chyba 2 miesiące. Czasami chowałam się za rogiem domu albo w sklepie za półkami i po prostu obserwowałam. To było straszne! Ale potem było zwycięstwo, kiedy kupił sobie coś po raz pierwszy. Nie pamiętam, co to było, guma do żucia czy lody. Później poszedł do sklepu z kotem - ale wrócił. Zapytałam go: "Dlaczego wróciłeś?". A Ołeksa, który postępuje zgodnie z instrukcjami i wskazówkami (to też jeden z wyróżników osób z zespołem Aspergera), odpowiada: "Bo na drzwiach była tabliczka z napisem: 'Zakaz wprowadzania zwierząt'". A ja na to: "Ale twój kot był w specjalnym plecaku". Odpowiedział stanowczo: "Mamo, to było wyraźnie napisane czerwonymi literami!". Zostawił więc kota i ponownie poszedł do sklepu.
Rosyjskie kołysanki w obliczu ciągłego zagrożenia
LW: "Kołysanki dla Ołeksy": jak ich szukałaś? To dawne czy współczesne kołysanki?
SCz: Na początku przychodziłam do mojej 92-letniej babci Stefy i mówiłam: "Babciu, usiądźmy!". A potem włączałam magnetofon i nagrywałam jej śpiew. A ona śpiewała, na przykład, "Oj, sen spaceruje przy oknach" z wersem, którego nigdy wcześniej nie słyszałam:
"Żeby spało -
Nie płakało.
Żeby żyło -
Nie chorowało."
Zapytałam babcię, skąd wzięła ten werset. Odpowiedziała: "Moja prababcia mi to śpiewała". Co ciekawe, moja babcia śpiewała tę kołysankę na nieco inną melodię niż ta, którą znamy.
Kiedy już ciężko pracowałam nad albumem, Hordij Staruch (ukraiński muzyk - aut.) przyniósł mi 500 kołysanek na twardym dysku, które zebrał podczas wypraw etnograficznych do ukraińskich wiosek. To, co mnie wtedy uderzyło (pracowałem wtedy z psychoterapeutą), to fakt, że wiele kołysanek zawierało słowa: "Zostawię cię, zostawię cię", "Liść cię przykryje, deszczyk napoi". Wydaje się, że to wszystko jest czułe, ale to zawsze jest strach przed utratą matki, która gdzieś wyjeżdża: do pracy na roli albo jest zmuszona gdzieś indziej to dziecko zostawić. "Zostawię cię obcym, obcy mają więcej". Śpiewano, że ci obcy będą zbierać posag do skrzyń i kupować naszyjniki, a my, twój, dziecko, ojciec i ja, mówimy, nie możemy ci nic dać, może kiedyś nam wybaczysz. Te kołysanki śpiewały stare kobiety. Istniały nagrania z obwodów chersońskiego, donieckiego, połtawskiego i czernihowskiego. Było też wiele kołysanek z czasów Hołodomoru:
"Znajdę ci trzy ziarenka:
Jedno dla mnie, jedno dla ciebie,
Jedno damy ptaszkowi...".
Ta kołysanka była taka żałobna... I język tych kołysanek jest piękny, taki bogaty! "Mój łabędziu", "gołąbeczku", "loczki", "dam ci tyle czułości..."... Uderzyło mnie to, że ojcowie w kołysankach są pomijani. A najczulsze kołysanki zawarte na dwóch albumach "Kołysanki dla Oleksy" (20 piosenek) zostały napisane przez mężczyzn. Na przykład tekst Wingranowskiego: "Tata i mama kołysali mnie do snu..." czy Platona Woronko - "Śpij, moje serce, póki pracy mało...". Iwan Malkowycz napisał piosenkę o swoim synu "Dniepr jest dla rybek - ojczysty kraj, to ich Ukraina...". W moich albumach są kołysanki z XVIII, XIX, XX i XXI wieku.
LW: Badałaś różnice między ukraińskimi i rosyjskimi kołysankami?
SCz: Nie, nie specjalnie. Chociaż jestem osobą, która urodziła się za czasów Związku Radzieckiego. Ale może miałam więcej szczęścia, ponieważ w mojej rodzinie był całkowity szlaban na wszystko, co rosyjskie, ponieważ moi dziadkowie byli bardzo uparci. Ale to wciąż przenikało. Kołysankę "Przyjdzie szary wilczek i ugryzie boczek" zna chyba każde dziecko, którego dzieciństwo przypadło na czasy Związku Radzieckiego. A rosyjskie kołysanki są groźne. Nawet w naszych, w których śpiewają: "Zostawię cię, zostawię cię", można poczuć ból rozdzierający matkę lub ojca od środka, że są zmuszeni zostawić swoje dziecko, bo nie mogą go nakarmić. W tych smutnych kołysankach rodzice zwracają się do dziecka z wielką miłością: "jesteś moją niebieską gołębicą", "jesteś moją jaskółką", "jesteś moim słońcem".
A w rosyjskich kołysankach jest ciągła groźba. I tak właśnie działają Rosjanie - poprzez zastraszanie: jeśli nie będziesz grzeczny, wyślę na ciebie stado wilków albo cię zakopię
Od kołyski uczy się, że zastraszanie innych, strach, manipulacja to coś normalnego.
Śpij, me dziecko miłe,
Jesienią będzie inaczej,
Na trzecie imieniny,
Sedin Waniuszka umrze,
Jutro jest pogrzeb,
Pochowamy Wanię,
Wielki dzwon dzwoni [przykład rosyjskiej kołysanki - aut.]
LW: Dlaczego twoja rodzina, jak mówisz, "dała szlaban na wszystko, co rosyjskie"?
SCz: Po pierwsze, moja babcia, która mieszkała we wsi Hłuszyn w powiecie brodzkim [wieś w obwodzie lwowskim - aut.], miała w domu Rosjan [w 1941 roku pod Brodami odbyła się jedna z największych bitew pancernych - przyp. aut.]. Moja babcia często mówiła: "Nie ma nic gorszego niż Moskal", bo widziała, jak Rosjanie gwałcili dziewczyny we wsi, opowiadała mi o tym. Więc kiedy odkryto Buczę i cały ten horror, nie byłam zaskoczona. Babcia opowiadała mi o rosyjskim żołnierzu, który był brudny, głodny, obdarty, zabierał jedzenie, wypędzał ludzi z domów i maltretował dziewczynki. W czasie II wojny światowej była już na tyle dorosła (urodziła się w 1923 roku), że rozumiała, co się dzieje, i pamiętała, czego doświadczyła.
Moja babcia nazywała "wyzwolicielami" tych członków partii i żołnierzy, którzy masowo osiedlali się we Lwowie podczas II wojny światowej po jego rzekomym "wyzwoleniu". Moja babcia widziała, jak żony żołnierzy radzieckich chodziły do opery w halkach, myśląc, że to suknie wieczorowe. Widziała też, jak w 1956 roku nasi sąsiedzi (dom znajduje się tuż obok) zostali wyprowadzeni na zewnątrz przez Sowietów i rozstrzelani.
LW: W 1956 roku? Dlaczego? Jaki był powód?
SCz: Chcieli wziąć ten dom dla siebie. Jego właścicielem był architekt, reprezentant inteligencji. Mojemu dziadkowi, który zbudował dom, w którym teraz siedzimy [Sołomja mieszka w rodzinnym domu, który znajduje się w malowniczym parku Pohulanka we Lwowie - aut.], zabrano go dwa razy. I dwa razy udało mu się go odzyskać. Jak do tego doszło? Sowieci czekali, aż człowiek wykończy dom, nawet go umebluje, a potem przychodzili około 4-5 rano i mówili: "Wysiedlamy was, tu będzie przedszkole". Wszystko to jest udokumentowane w aktach mojego dziadka. To było gdzieś w latach sześćdziesiątych. W 1969 roku przyjechał tu mój ojciec. A w latach 70. zaczęły się tu rewizje i aresztowania.
Miałam 2,5 roku , gdy zmarł mój ojciec. Dobrze pamiętam jego pogrzeb
LW: Tato i rewizje. Jak wyjaśnisz osobie, która nigdy nie słyszała o Hryćko Czubaju, dlaczego KGB przychodziło do jego domu z rewizjami? Co strasznego zrobił twój ojciec?
SCz:Był prześladowany od 15. roku życia. Wtedy po raz pierwszy był przesłuchiwany. W swojej wsi Berezyny (obwód rówieński) ojciec czytał utwory poetów zakazanych przez władze sowieckie, które widziały w ich wierszach niebezpieczeństwo mogące podnieść na duchu Ukraińców. Został wydany przez swoją dziewczynę... Potem był ponownie przesłuchiwany, ponieważ czytał poezję Szewczenki w pobliżu pomnika Szewczenki.
Mój ojciec był po prostu ukraińskim poetą, który chciał pisać po ukraińsku o tym, co go bolało. I czytać ukraińskich poetów, którzy zostali zakazani
Wydawało się, że w Związku Radzieckim panuje pokój, wszystko wydaje się być w porządku. Ale jednocześnie były przesłuchania, aresztowania i wszystko było zakazane - z wyjątkiem sowieckiej propagandy.
Mojemu ojcu nie pozwolono pójść na żaden uniwersytet. Intelektualista, który był bardzo dobry w szkole, nie otrzymał wyższego wykształcenia, nie został przyjęty do instytutów, by nie rozprzestrzeniał "nacjonalistycznej zarazy". Człowiek, który znał kilka języków obcych, który potrafił cytować na pamięć Rilkego, Szekspira, Hessego, który doskonale malował, nie mógł dostać pracy. Nigdzie go nie zatrudniano - po prostu zabijano go moralnie. W warzywniaku ojciec rozładowywał wagony ze zgniłymi jarzynami, ale i stamtąd został wyrzucony, bo kierownik warzywniaka dostał telefon z "góry" i zagrożono mu, że jeśli tata dalej będzie tam pracował, warzywniak zostanie zamknięty. Wtedy babcia z trudem załatwiła ojcu pracę w fabryce mebli, w której pracowała. Błagała go: Masz małego syna, więc zarób trochę grosza". I ojciec został zatrudniony, ale pod jednym warunkiem: w fabryce nikt nie miał do widzieć; w nocy rysował plakaty gdzieś na swoim podwórku. Babcia mi opowiadała, że ojciec rozklejał na naszym podwórku szablony z napisem: "Chwała KPZR" i portretami Lenina, które świetnie rysował (później się z tego śmiał, ale musiał jakoś wyżywić rodzinę). Dziadek specjalnie postawił mu latarnię. I choć to były spokojne lata 70., 80., ojciec nadal był zabierany na przesłuchania. Pobrali mu nerki, bo wiedzieli, że ma gruźlicę nerek. W końcu go to zabiło.
LW: Jaki był cel przesłuchań?
SCz: Chcieli, by wydał swoich towarzyszy, którzy również byli zaangażowani w działalność antyradziecką.
LW: Bili go podczas tych przesłuchań?
SCz: Bili i wstrzykiwali psychotropy.
LW: Byłaś bardzo młoda, kiedy zmarł. Tak naprawdę go nie znałaś...
SCz: Miałam 2,5 roku, ale dobrze pamiętam jego pogrzeb: jak byłam ubrana, zapachy, wieńce, niektóre rozmowy. Pamiętam, jak całowałam go ostatni raz, babcia podniosła mnie i powiedziała: "Pocałuj tatę po raz ostatni". Myślałam, że to sen. Jako dorosła zaczęłam analizować to z psychoterapeutą, a potem opowiedziałam babci moje wspomnienia. I wtedy zdałam sobie sprawę, że te wrażenia zostały po prostu odciśnięte w mojej dziecięcej głowie.
LW: Czy kiedykolwiek wyjaśniono Ci, dlaczego Twój ojciec odszedł?
SCz: Mama powiedziała tylko, że był bardzo chory. W rzeczywistości była to dla mnie wielka trauma, ponieważ nikt z dorosłych w tamtym czasie nie wyjaśnił mi, co się stało. A teraz, w czasach wojny, ta kwestia jest bardzo istotna: wyjaśnianie dzieciom śmierci ich rodziców na froncie.
LW: Jakiej rady udzieliłabyś kobietom, których mężowie zginęli na froncie. Jak powinny wyjaśniać tę stratę swoim dzieciom, by nie przeszły przez tę samą ścieżkę poszukiwania ojca, przez którą przeszłaś Ty?
SF: Być szczerym, przede wszystkim przed samym sobą. Jeśli ten człowiek był ideałem, to dziękuj Bogu, że mieliście te chwile razem. Spróbuj pokazać dziecku całe piękno jego ojca.
W żadnym wypadku nie powinnaś manipulować dzieckiem, mówiąc: "Przez to, co robisz, twój tata przewraca się w grobie", "O ty taki siaki, za co umarł twój tata?!". To tylko pogłębia traumę
Musisz też zrozumieć, że dziecko bardzo głęboko odczuwa tę stratę. Więc nie odwracaj się od niego. Ile razy będzie pytać: "Gdzie jest mój tata? Dlaczego nie żyje?" - tyle razy mu wyjaśniaj i mów do niego, tylko nieagresywnie! Powiedz: "Mnie też jest ciężko, bo ja też go straciłam", żeby dziecko też poczuło, że nie jesteś kamieniem, nie jesteś wszechmocna, że też się martwisz, że je rozumiesz. Ale bądź też ofiarą, choć to bardzo trudne.
Wydaje mi się, że potrzeba teraz wiele pracy, aby pomóc każdej rodzinie we właściwy sposób. Bo każda rodzina doświadcza straty w szczególny sposób.
LW: Kiedy już byłaś dorosła, zaczęłaś przywracać imię Hryća Czubaja ukraińskiej kulturze, publikując zbiory jego wierszy, oprawiając je muzyką i inicjując filmy dokumentalne o nim. To był Twój sposób na poznanie ojca. Czy powiedziano ci, jaki był jako dziecko?
SCz: Praktycznie nic mi nie powiedziano. Był wielkim poetą - i to wszystko. Jaki był? Co lubił jeść? Co lubił nosić? Jak się śmiał? Czy w ogóle mnie kochał? O tym, że ojciec mnie kochał, dowiedziałam się na początku tego roku, kiedy Taras i ja rozmawialiśmy o naszej stracie ojca po raz pierwszy od dziesięcioleci. Brat powiedział mi, że kiedy się urodziłam, ojciec się rtozpromienił - po raz pierwszy od więzienia, po przesłuchaniach w latach 1972-73. Taras przyznał, że te lata były czarne w naszej rodzinie: "Jak tylko się urodziłaś, ojciec się odrodził. To było tak, jakby się zapalił". Urodziłam się w 1979 roku.
LW: Jak się czułaś, gdy usłyszałaś te wspomnienia brata?
SCz: Zrobiło mi się bardzo ciepło na sercu... W końcu porozmawialiśmy z bratem o traumie związanej ze stratą. Zrozumiałam ojca lepiej: co, dlaczego i jak. A co najważniejsze, zrozumiałam, że ktoś mnie kochał tylko dlatego, że się urodziłam, że byłam chciana!
"Rodzice w klasie zbierali podpisy, by wyrzucić mojego syna ze szkoły. Słyszeli, że ma autyzm i myśleli, że to zaraźliwe. Wtedy pomyślałam: jak mogę temu zaradzić?".
Irlandczycy, których znam, pytali mnie, jak obchodzimy Boże Narodzenie w Ukrainie - opowiada moja pasierbica Teresa. Przez rosyjską inwazję wyjechała do Irlandii, trafiła do małego miasteczka. To będzie pierwsze Boże Narodzenie Teresy poza Ukrainą. I po raz pierwszy sama, nieprzymuszona prosi o przepisy na kutię i chudy barszcz z uszkami. Mówi, że chce ugotować przynajmniej dwie potrawy z 12 obowiązkowych, żeby choć trochę poczuć, że to święta.
- W Irlandii święta są całkowicie zamerykanizowane - mówi Teresa. - Irlandczycy nie mają własnych kolęd, w supermarketach grają tylko Jingle Bellsy, dzieci przebierają się za elfy, a w Wigilię Irlandczycy pieką indyka. Wszystko jest tak, jak widzieliśmy w amerykańskich filmach. Kiedy opowiedziałam im o naszych obchodach Bożego Narodzenia, byli zaskoczeni, że w Wigilię mamy postne potrawy, a dania mięsne są dozwolone następnego dnia.
Irlandia i Ukraina są bardzo podobne. Irlandczycy długo walczyli o niepodległość. Przetrwali wielki głód. Prawie zapomnieli swojego języka i dopiero teraz próbują go ożywić. A teraz, z opowieści Teresy, wiem, że całkowicie utracili swoje Boże Narodzenie.
"Namocz suszone grzyby, a następnie je ugotuj. W drugim garnku ugotuj kiszoną kapustę, a w trzecim buraki" - piszę krok po kroku instrukcję przyrządzania chudego barszczu w mailu do Teresy. W rzeczywistości moja babcia nazywała go kwasem chlebowym. Podobno ze względu na lekką kwaskowatość, którą nadawał mu wywar z kiszonej kapusty. Barszcz gotuję tylko raz w roku: na Boże Narodzenie. Wraz z kutią i pampuchami jest w mojej pierwszej trójce ulubionych 12 postnych potraw.
Sekret jego przygotowania przekazała mi moja babcia. A ona poznała go dzięki swojej babci. Ten przepis na świąteczny kwas chlebowy ma zdecydowanie ponad sto lat. Jest niesamowicie odporny, biorąc pod uwagę to, co Ukraina i ukraińskie Boże Narodzenie przeszły w ciągu ostatniego stulecia.
Władze radzieckie, niczym hollywoodzki Grinch, próbowały ukraść je Ukraińcom na wszelkie możliwe sposoby. W Związku nie było Boga, a zatem nie mogło być dnia jego narodzin. A jednocześnie nie mogło być wszystkich świąt Bożego Narodzenia: Wigilii, 12 potraw, Diducha, Wertepu, Kozła, Małanki i Wasyla, kolęd i szczedriwek. W ten sposób z wesołego i głośnego święta zmieniło się w święto za zamkniętymi drzwiami i zasłoniętymi oknami. W przeciwnym razie można było zostać oskarżonym o ukraiński nacjonalizm i, jeśli miało się szczęście, stracić pracę, a jeśli nie, pójść do więzienia lub zostać wysłanym do obozu. Na wsiach było nieco łatwiej zachować świąteczne tradycje, ale w miastach i miasteczkach było to ściśle kontrolowane.
- Podczas świąt Bożego Narodzenia nauczyciele musieli wieczorami patrolować ulice. Nosili specjalne czerwone opaski na rękawach i upewniali się, że żaden z uczniów nagle nie poszedł kolędować - tak moja mama wspomina swoje radzieckie dzieciństwo w małym miasteczku w zachodniej Ukrainie. Jej najbardziej żywe wspomnienie Bożego Narodzenia w Związku Radzieckim nie jest świąteczne, ani radosne. Moja babcia była nauczycielką języka ukraińskiego i literatury, a dziadek był dyrektorem Pałacu Pionierów. Jako nauczyciele musieli nie tylko uczyć swoich uczniów, jak kochać Związek Radziecki, ale także sami dawać właściwy przykład. W Wigilię w Pałacu Pionierów zawsze odbywała się zabawa taneczna dla uczniów szkół średnich. Organizowano ją właśnie tego dnia, aby dzieci nie zostawały w domu i żeby potajemnie nie pomagały rodzicom w przygotowaniu 12 potraw. Jako dyrektor Pałacu Pionierów mój dziadek musiał pilnować, by nikt nie opuścił potańcówki przed wyznaczonym czasem. Gdyby tego nie zrobił, miałby kłopoty, zarówno sam, jak jego uczniowie. Ponieważ "partia" widziała wszystko.
Moi dziadkowie mieszkali bardzo blisko Pałacu Pionierów. W domu w tym czasie babcia przygotowywała Wigilię. Oczywiście w tajemnicy. Dom wypełniały świąteczne zapachy tartego maku, pączków, sosu grzybowego, zupy... Dziadek od czasu do czasu wpadał do domu, aby pomóc w przygotowaniach. Świąteczny stół był już prawie nakryty. Wtedy ktoś zapukał do drzwi.
- Dobry wieczór, Myronie Mychajłowyczu! - słychać pytanie dobiegające z korytarza - Co to za smakowity zapach?
Razem z mamą, która była wtedy uczennicą, babcia chwyciła obrus i wyrzuciła wszystkie świąteczne potrawy do drugiego pokoju. Niespodziewanym gościem był przedstawiciel powiatowego wydziału oświaty. Kilkakrotnie wspominał o smakowitych zapachach. Dziadek próbował udawać, że wcale nie jest podekscytowany wizytą. Wyjaśnił, że właśnie zjedli obiad. Babcia wciąż patrzyła na ekran telewizora, jakby było w nim coś bardzo interesującego, coś, czego nie mogła przestać oglądać. Gościowi zaproponowano herbatę i przekąskę. Nie odmówił. Wciąż pytał, co u nich słychać, co się dzieje. Dopiero gdy dziadek powiedział, że musi wracać do Pałacu Pionierów - "bo dzieci są tam same..." - gość z sąsiedztwa poszedł z nim zobaczyć "jak się tam dzieci bawią...".
Kiedy drzwi zamknęły się za gościem, babcia łyknęłą proszek na uspokojenie. Mama wspomina, że też się trzęsła. Tymczasem świąteczny obrus zamienił się w wielką, wielokolorową plamę, a wszystkie 12 potraw zlało się w jedną. O świętach Bożego Narodzenia w tamtym roku można było zapomnieć...
Dopiero na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy Ukraina uzyskała niepodległość, znów można było hucznie obchodzić ukraińskie Boże Narodzenie. Kolędnicy zaczęli pukać do drzwi, a szopki wędrowały od domu do domu. Cała moja rodzina przychodziła do naszego domu na Wigilię. Jednak wiele rzeczy zostało zapomnianych. Więc mój dziadek brał skrzypce, mama siadała przy pianinie i ze śpiewnikami uczyliśmy się kolęd. Kiedy pierwszy raz poszłam do sąsiadów śpiewać kolędy, nie znałam nawet vinszevy, czyli krótkiego wierszyka z życzeniami wesołych świąt i dobrego roku. Więc mój dziadek specjalnie napisał kilka rymowanych wierszyków z życzeniami dla mnie, małej dziewczynki:
- Wesołych Świąt!
Chrystus się rodzi!
Chwała Ukrainie!
Ale Boże Narodzenie nie wróciło do życia na całej Ukrainie. W niektórych miejscach sowiecka machina zdołała zniszczyć to święto.
- Świętujemy Nowy Rok, to nowoczesne. Nie wierzymy w Boga, więc po co nam Boże Narodzenie - odpowiedzieli kiedyś koledzy z klasy Teresy w Kijowie, gdy przeczytała w klasie swoje wypracowanie z angielskiego. Miała opisać swoje ulubione święto. Napisała o Bożym Narodzeniu i o tym, jak systematycznie niszczono je w Ukrainie, zastępując jasełka koncertami noworocznymi, kolędy - noworocznymi porankami, świętego Mikołaja i jego anioły - Dziadkiem Mrozem i Śnieżną Panną, a 12 świątecznych potraw - oliwą, rybą laurową, kanapkami ze szprotkami i szampanem.
- To w zachodniej Ukrainie Boże Narodzenie jest głównym świętem. Nie musicie nam tego narzucać. Tutaj wszystko było inne - mówili koledzy Teresy.
Ale w regionie Kijowa na początku XX wieku było tak samo jak na zachodzie kraju. W zeszłym roku przygotowałam podcast o mojej ulubionej ukraińskiej książce: "Łowcy tygrysów" Ivana Bahrianego. Usiadłam więc, by przeczytać ją ponownie. Po raz trzeci. I muszę przyznać, że podczas inwazji na pełną skalę odczytałam ją na nowo. Opowiada o ukraińskim młodym intelektualiście, Hryhorim Mnohohrishnyim, który zostaje oskarżony o zdradę przez władze radzieckie i zesłany na Kołymę, jak to zrobiono ze wszystkimi "zdrajcami". Mnohosgrishny, którego jedynym grzechem jest to, że kocha Ukrainę i wszystko, co ukraińskie, próbuje dokonać niemożliwego - uciec z obozów. Podczas ucieczki przytrafiają mu się dramatyczne historie. Przypadkowo trafia do rodziny Ukraińców z regionu Kijowa, którzy od lat mieszkają na odległej, wiecznie zimnej Syberii. I tak, ponownie czytając "Łowcę tygrysów", zwróciłam uwagę na epizod, w którym Ivan Bahriany, który sam pochodzi z regionu Sumy, opisuje, jak ta rodzina obchodzi Boże Narodzenie:
- Boże Narodzenie w domu Sirki obchodzono przestrzegając wszystkich odwiecznych obrzędów ludowych. O świcie ktoś zapukał do drzwi i zaproponował zaśpiewanie kolęd. Matka zaprosiła do domu kolędnika. Zaśpiewał dawną kolędę, której Hryhorii nigdy wcześniej nie słyszał. Stary Sirko sam kolędował, ponieważ nie było nikogo innego, kto mógłby to zrobić. Potem złożyli sobie życzenia i zasiedli do jedzenia i picia... W porze obiadowej - znowu. Wieczorem przyszli kolędnicy, Natalka i Hryćko, ubrani w piękne stare stroje. Dołączył do nich Hryhorij. Święta zaczęły się wesoło.
W powieści nie ma ani słowa o obchodach Nowego Roku. Jest za to wiele ciekawych informacji o tych, którzy naprawdę narzucili Ukraińcom sposób obchodzenia tego święta, czyli o władzy radzieckiej. "Łowca tygrysów" to książka niemal autobiograficzna, ponieważ on sam za młodu został wysłany do obozu za swoją miłość do Ukrainy i próbował z niego uciec.
W końcu o ukraińskich świętach Bożego Narodzenia możemy przeczytać u Mikołaja Gogola. Jego opowiadanie "Noc przed Bożym Narodzeniem" zostało opublikowane na początku XIX wieku, sto lat wcześniej niż "Łowca tygrysów". I jest mało prawdopodobne, aby Gogol, który urodził się i wychował w regionie Połtawy, opisał obchody Bożego Narodzenia gdzieś na zachodniej Ukrainie. Ale władzom sowieckim zajęło zaledwie kilka dekad zakazanie wszystkiego, co ukraińskie. Setki tysięcy Ukraińców zostało zesłanych do obozów, a kilka milionów naszych rodaków zmarło z głodu.
Kiedy wyjechałam do pracy w Kijowie, a później zamieszkałam w Buczy, bardzo brakowało mi tego świątecznego ducha. Ze względu na harmonogram pracy nie zawsze mogłam pojechać do domu moich rodziców w Chodorowie. Dlaczego nie stworzyć świątecznego nastroju we własnym domu? Tak więc w Boże Narodzenie nasz dom w Buczy zamienił się w ul; prawosławni, greccy i rzymscy katolicy, poganie, muzułmanie i ateiści przychodzili do nas, aby śpiewać kolędy. Polacy, Żydzi, Rosjanie czy Białorusini. Byli ukraińskojęzyczni, zrusyfikowani i tacy, którzy w dorosłym życiu przeszli na ukraiński. Byli i tacy, którzy próbowali kutii po raz pierwszy w życiu i tacy, którzy nigdy nie kolędowali. Byli z nami ludzie, którzy nagle przypomnieli sobie swoje dzieciństwo, w którym "coś takiego działo się w domu mojej babci na wsi, pamiętam". Zapraszaliśmy wszystkich! Ale był jeden warunek: wpuszczaliśmy dopiero gdy zaśpiewali kolędę. A potem wszyscy razem, zarówno dzieci, jak i dorośli, siadaliśmy przy długim stole, braliśmy do ręki telefony komórkowe, sprawdzaliśmy tekst kolejnej kolędy i zaczynaliśmy śpiewać. To było prawie jak moje dzieciństwo w latach 90-tych. Tylko teraz zamiast śpiewaków były smartfony, a zamiast dziadka akompaniującego na skrzypcach i mamy na pianinie - YouTube. O dziwo, ukraińskie święta fascynowały wszystkich, którzy nas odwiedzali.
- Czy w przyszłym roku też to zrobimy? - pytali nasi goście. A my kiwaliśmy głowami twierdząco.
- Lesiu, jakie święta? Jakie kolędy? Nikogo to nie zainteresuje - tak zareagowała moja Teresa na pomysł, by któregoś roku zaprosić dzieci z sąsiedztwa do naszego domu i nauczyć je śpiewać kolędy. Była wtedy nastolatką. Co dziwne, do zorganizowania kolędowania dla dzieci zainspirowało mnie Halloween. Dzieci z sąsiedztwa przebrane za złe duchy biegały po naszym osiedlu, krzycząc "Cukierek albo psikus".
Dlaczego więc nie zarazić ich miłością do Bożego Narodzenia? - pomyślałam. W końcu to świetna zabawa! Kilka tygodni przed świętami napisaliśmy z mężem na grupie naszego osiedla, że możemy uczyć dzieci kolęd. Nasze osiedle zaczęli budować w 2014 roku, kiedy Rosja rozpoczęła wojnę na Ukrainie. Tak więc jego mieszkańcami były głównie rodziny, które uciekły z Krymu i Donbasu, regionów, w których obchody Bożego Narodzenia nie przetrwały represyjnych metod sowieckich.
- Ale nikt nie przyjdzie. A jeśli już, to może dwoje lub troje dzieci - jak zwykle narzekała Teresa.
- Jak przyjdzie dwójka, czy trójka dzieci nie będzie źle - odpowiedziałam.
Ale ku naszemu zaskoczeniu przyszło więcej dzieci. Dużo więcej! Opowiedziałam im o ukraińskim Bożym Narodzeniu, a one opowiedziały mi o sobie: skąd pochodzą, jak znalazły się w Buczy, co wiedzą o Bożym Narodzeniu. A potem wszyscy razem zaśpiewaliśmy:
- Hej, hej, hej! O Jezusie!
Hej, hej, hej! Bogu chwała!
Za szczęśliwą noc
Wieczna chwała Tobie.
Po kilku próbach chór młodych kolędników brzmiał świetnie! A w Wigilię zapukali do drzwi naszego mieszkania. Dzieci zrobiły świąteczną gwiazdę, niektóre miały ukraińskie szaliki, inne czapki Świętego Mikołaja. A najstarsze z nich trzymało wielki worek.
- Lesia! Lesia! Zobacz, co zrobiliśmy - są cukierki i bułeczki! I są hrywny! - wykrzykiwały jedno przez drugie.
- Czy w przyszłym roku pójdziemy kolędować? - zapytałam.
- Tak!
- I nauczymy się nowej kolędy?
— Таааак!
Wydawało mi się, że te dzieci wyglądały na jeszcze szczęśliwsze niż w Halloween. Ukraińskie Boże Narodzenie konkurowało z najpopularniejszym świętem na świecie! W następnym roku zamierzaliśmy zrobić z nimi prawdziwą ukraińską szopkę: z Herodem i Śmiercią, aniołem i diabłem, pasterzami i królami. Ale wtedy wydarzył się covid. A rok później w powietrzu czuć było napięcie przed rosyjską inwazją. Nie było czasu na kolędy... Nie wiem, jak okupacja Bucza wpłynęła na te dzieci. Nie wiem, gdzie teraz rzuciła je wojna i jak będzie wyglądało ich tegoroczne Boże Narodzenie. Chcę mieć nadzieję, że nasza wspólna kolęda pozostawiła po sobie ciepłe wspomnienie, do którego będą lgnęły, gdy pomyślą o Buczy i buczańskich świętach Bożego Narodzenia. I może kiedyś nauczą swoje dzieci kolęd, których zdążyłam je nauczyć.
Ukraińskie Boże Narodzenie żyje i ma się dobrze. Na początku XXI wieku, kiedy dopiero zaczynałam pracę jako dziennikarka, w obwodzie lwowskim było tylko kilku rzemieślników, którzy robili diduchy. Nasi przodkowie umieszczali tę ukraińską ozdobę wykonaną z kłosów zboża na rogu stołu w Wigilię Bożego Narodzenia, aby zapewnić bogaty rok. Obecnie diduchy nie są czymś egzotycznym, można je kupić w dowolnym rozmiarze i konfiguracji: na targu, w sklepie lub online.
- Byłam we Lwowie, teraz wracam do domu. Oczywiście z diduchem - napisała moja przyjaciółka z Buczy.
- W tym roku, oprócz choinki, postawię na stole diduch - powiedziała moja druga przyjaciólka.
Inwazja Rosji na pełną skalę rozbudziła zainteresowanie Ukraińców ukraińską tożsamością. Między innymi ukraińskimi świętami Bożego Narodzenia. Okazało się, że może być ono modne. Teraz, obok świątecznych obrusów z Mikołajem w czerwonym płaszczu z workiem na ramionach, sprzedawane są obręcze z ukraińskimi kolędnikami w haftowanych płaszczach i gwiazdą bożonarodzeniową. Oprócz naklejek na okna z saniami zaprzężonymi w renifery, można znaleźć naklejki z ukraińską kozą noworoczną, diabłem i aniołami.
W tym roku po raz pierwszy Ukraińcy będą świętować Boże Narodzenie razem z resztą cywilizowanego świata. Czy ukraińskie obchody Bożego Narodzenia, które wciąż konkurują z radzieckim Nowym Rokiem, będą w stanie pokonać tak chwalone "amerykańskie" Boże Narodzenie? Czy dzieci będą teraz przychodzić siać rano 1 stycznia, tak jak robiły to w Stary Nowy Rok? Czy Ukraińcy rozproszeni po świecie przez wojnę zachowają swoje świąteczne tradycje? Pytań jest wiele...
Kiedy Teresa była uczennicą, co roku w Wigilię kłóciła się z nami, nie bardzo chcąc pomóc: "Po co te święta? Po co zadajesz sobie tyle trudu i gotujesz 12 potraw? Dlaczego zapraszacie tylu gości? Kiedy będę dorosła, na pewno nie będę obchodzić świąt tak jak wy!". A teraz Teresa jest studentką. I uchodźczynią. Z irlandzkiego kurortu, w którym znalazła się z powodu rosyjskiej inwazji, do Buczy jest kilka tysięcy kilometrów. W lokalnych supermarketach nie jest łatwo znaleźć produkty potrzebne do przygotowania ukraińskich potraw bożonarodzeniowych. Ale Teresa jest zdeterminowana, aby zrobić przynajmniej kutię i chudy barszcz z uszkami, aby poczuć świąteczną przytulność, której pozbawiła ją wojna. Dyktuję jej więc oba przepisy. W odpowiedzi otrzymuję wiadomość: - Dziękuję, Lesia! Wiesz, próbowałam wytłumaczyć Irlandczykom, czym jest kutia i jak się ją robi. Nie wiedziałam, jak przetłumaczyć słowa "makitra" i "makogin" na angielski. Powiedziałam im też, że do dziś zachowaliśmy nie tylko "Carol of the bells", czyli "Szczedryk", ale i inne kolędy. I że Irlandczycy chyba nam trochę zazdroszczą, że mimo wszystko zachowaliśmy nasze Boże Narodzenie....
Przepis na barszcz babci - świąteczna niespodzianka od Lesi Wakuliuk:
Umyj suszone grzyby (kilka garści) i namocz je w ciepłej wodzie przez kilka godzin. Jeśli weźmiesz mrożone (są również w porządku), nie musisz ich płukać i moczyć. Następnie gotujemy je, wyjmujemy z garnka i zostawiamy bulion, który będzie nam potrzebny.
Ugotuj kiszoną kapustę w innym rondlu. Następnie odcedź ją i wyciśnij kapustę, gdy trochę ostygnie. Przy okazji kapustę tę można następnie dusić z grzybami, dzięki czemu otrzymamy kolejne chude danie na wigilijny stół. Podobnie jak w przypadku grzybów, do barszczu potrzebujemy bulionu.
Ugotuj również dwa buraki. Wlej bulion z grzybów i kapusty do rondla. Zetrzyj ugotowane buraki na grubej tarce i dodaj trochę kaszy gryczanej, którą należy najpierw umyć. Posolić i doprawić do smaku. Ilość kaszy gryczanej zależy od tego, czy barszcz ma być gęsty, czy nie. W mojej rodzinie nie jest zbyt gęsty, ponieważ dodajemy do niego również uszka z grzybami. Wyglądają jak miniaturowe pierożki. Ciasto na nie trzeba zagnieść jak na pierogi. A nadzienie robimy z grzybów, które pozostały po przygotowaniu bulionu. W tym celu należy drobno posiekać grzyby (lub je zmiksować, ale nie do stanu płynnego), podsmażyć drobno posiekaną cebulę na złoty kolor i wszystko razem wymieszać i posolić.
Moja babcia zawsze podawała barszcz w filiżankach. Na dno wrzucała kilka ugotowanych grzybów i zalewała je barszczem. Więc robię tak samo.
Smacznego!
Po raz pierwszy Ukraińcy będą świętować Boże Narodzenie z resztą cywilizowanego świata. Czy ukraińskie obchody Bożego Narodzenia, które wciąż konkurują z radzieckim Nowym Rokiem, będą w stanie pokonać tak uwielbiane "amerykańskie" Boże Narodzenie?
Podczas Majdanu poplecznicy Wiktora Janukowycza porwali mojego brata. Dziesięć lat później wciąż pamiętam ten telefon w środku nocy od jego kolegi z klasy, Romana.
- Śpisz? Nie wiem, jak ci to powiedzieć...
- Mów, Roma, nie przeciągaj! Co się stało?
- Wracaliśmy z Majdanu do akademika, kiedy zaczęli nas gonić jacyś mężczyźni w samochodach. Złapali Ostapa i innych naszych, połamali im ręce i zapakowali do samochodu. A mnie cudem udało się uciec w tym całym chaosie...
Skoczyłam jak oparzona, złapałam książkę telefoniczną i zaczęłam ją wertować tam i z powrotem, gorączkowo myśląc do kogo zadzwonić. To było jak sen - mój sen, który miałem tydzień wcześniej. Kijów. Noc. Jest zima. Księżyc świeci, jakby wkręcono w niego sto żarówek. Ostap i ja jesteśmy ścigani przez bandytów. Są głupi. I przerażający. Jest ich wielu. Uciekamy ulicą, która pnie się w górę. Nasze stopy ślizgają się na zamarzniętym chodniku. Coraz trudniej biec. Nasi prześladowcy są coraz bliżej.
- "Schowaj się za domem", mówi zdyszany Ostap, "odwrócę ich uwagę.
- "Nie" - zaprotestowałam.
- "Lepiej będzie, jeśli złapią mnie samego", nalega Ostap, "wtedy będziesz mogła wezwać pomoc.
Zza rogu domu widzę, jak wielcy mężczyźni chwytają Ostapa i ciągną go. Stoję z telefonem i nie wiem, do kogo zadzwonić po pomoc.
Między mną a Ostapem jest 10 lat różnicy. Jestem jego starszą siostrą. Pracowałam już w Kijowie jako dziennikarka. On przyjechał do stolicy studiować aktorstwo. Był studentem trzeciego roku. "Zaopiekuj się nim" - poinstruowała mnie mama na długo przed jego pierwszym dniem na uniwersytecie. I okazało się, że ani się obejrzałam...
Ale Ostap, który miał wtedy 21 lat, nie mógł się powstrzymać przed pójściem na Majdan. Ja też nie mogłam się powstrzymać. Byliśmy tam od pierwszego dnia. I każdy z nas, podobnie jak wszyscy inni, którzy przyszli pokojowo protestować, miał tę samą sprawę do załatwienia: zaprotestowanie przeciwko odmowie podpisania przez Janukowycza umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską.
Wiedziałam, że tak się stanie... Dziennikarze zawsze jako pierwsi wyczuwają kierunek, w którym zmierza rząd. Janukowycz, gdy tylko został prezydentem, zaczął zwracać go na Wschód, a raczej z powrotem do Związku Radzieckiego, który był 100 razy bardziej zrozumiały i bliższy jego duchowi. A w sowieckiej przeszłości nie było mowy o wolności słowa, czy ludzkiej godności, więc reżim Janukowycza je zniszczył.
Попід ранок 30-го листопада 2013 року Янукович наказав розігнати Майдан, де в наметах залишалася молодь. Сотні людей, переважно студентів, були жорстоко побиті і заарештовані. Остап міг бути серед них, але його тоді врятувало заняття з «Майстерності актора» в університеті. Його викладав авторитарний викладач, який не любив тих, хто запізнюється чи не з’являється на пару, а тим паче тих, хто ходить на Майдан. Він вважав Януковича прекрасним президентом, а Путіна — ще кращим. Тому 30-го листопада мій брат пішов із Майдану Незалежності раніше, щоб наступного дня не запізнитися на заняття.
Dało mi to jeszcze większą pewność, że trzeba coś zrobić z tym reżimem. Poszłam na Majdan.
"Nie idź na Majdan w nocy", poprosił mnie Ostap, "bo zamiast trzymać Majdan, będziemy myśleć o tym, jak cię bronić". Tego wieczoru, 19 stycznia, posłuchałam mojego młodszego, dorosłego brata. A w środku nocy 20 stycznia obudził mnie telefon od jego przyjaciela. Ta noc zostanie później nazwana "krwawym chrztem", ponieważ władze miały nadzieję, że jeśli nie pałki, to armatki wodne w środku ostrej zimy z pewnością złamią godność protestujących.
Moja wyobraźnia podsuwała najbardziej przerażające obrazy: Ostap i jego przyjaciele zostali porwani i są torturowani w jakiejś ciemnej, zimnej piwnicy. Albo zostali zabrani do lasu, pobici i pozostawieni na mrozie. Albo zostali zabici, a ich ciała porzucone gdzieś w Dnieprze. Albo, albo, albo, albo...
Odrzuciłam te myśli, zadzwoniłam i napisałam do wszystkich: moich kolegów z różnych kanałów telewizyjnych, radia i gazet, posłów, rzecznika praw obywatelskich, przyjaciół, którzy mieli kontakty w policji. Wszystko, co miałam, to kilka ujęć z kamer monitoringu na stacji benzynowej, gdzie uprowadzono Ostapa i innych studentów Uniwersytetu Karpenko-Karego. Na tym czarno-białym, niemym nagraniu mogłam rozpoznać kilka tablic rejestracyjnych samochodów.
Dzięki tym numerom znalazłem grupę studentów. Trafili na posterunek policji po drugiej stronie Kijowa. Zostali porwani przez funkcjonariuszy Departamentu Dochodzeń Kryminalnych. Zgodnie z prawem karnym przyjętym 16 stycznia 2014 r., przyszli aktorzy, reżyserzy i dźwiękowcy zostali oskarżeni o terroryzm i ekstremizm. Groziło im za to od 8 do 15 lat więzienia. "To nic takiego! Oni są jeszcze młodzi. Mają przed sobą całe życie" - zareagował na wiadomość o Ostapie nauczyciel aktorstwa i zwolennik Janukowycza.
W tym czasie na komisariacie zebrali się dziennikarze i studenci z Uniwersytetu Karpenko-Karego, prawnicy, przedstawiciel Rzecznika Praw Obywatelskich i członek parlamentu. Z powodu szumu, jaki zrobiłem wokół porwania mojego brata, poplecznicy Janukowycza nie mieli innego wyjścia, jak tylko wypuścić bezpodstawnie zatrzymanych chłopców. Najpierw wypuścili Ostapa. Potem mieli wypuścić resztę. Ale coś poszło nie tak... Najpierw otrzymałem telefon z komisariatu: "Proszę, oddaj brata" - powiedział bezduszny głos w słuchawce. Następnie odebrałam telefon od mojego prawnika, który nakazał mi, żebym pod żadnym pozorem nie zabierała brata na komisariat. A potem zadzwonił poseł, który zasugerował, że lepiej nie zabierać Ostapa do akademika ani do mojego domu i powiedział tajemniczo, "zabierz brata na wakacje do jakiegoś pięknego kraju". Za wcześnie było na odpoczynek... Potem walka o bezpieczeństwo brata i uwolnienie pozostałych studentów zaczęła się od nowa. Znowu telefony do kolegów dziennikarzy, aby przypomnieć im, że studenci Karpenko są przetrzymywani. Odetchnąłem z ulgą, gdy Ostap zadzwonił z lotniska w Warszawie i poinformował, że wszystko jest w porządku, że nikt go nie ścigał ani nie zatrzymał. Ale nawet wtedy była to bardzo krótka przerwa...
Wydawało się, że porwanie mojego brata było najgorszą rzeczą, jaka przytrafiła mi się podczas Majdanu. Ale reżim Janukowycza, który ostatkiem sił trzymał się władzy, z każdym dniem stawał się coraz bardziej brutalny. Potem przyszły pierwsze ofiary śmiertelne: Jednym zastrzelono, innych torturowano. Miesiąc później doszło do strzelaniny na ulicy Instytutowej. A potem nadszedł "krwawy czwartek". Tam, na ulicy Instytutowej, od kuli snajpera zginął między innymi człowiek z małego miasteczka Chodorów w obwodzie lwowskim, skąd pochodzimy, Roman Tochyn. Jeszcze w Polsce Ostap nieustannie oglądał transmisję z Placu Niepodległości. Roman Tochyn był ojcem dziewczyny, z którą przyjaźnił się od dzieciństwa. "Wracam, Lesiu", szlochał Ostap do telefonu, "Nie mogę po prostu patrzeć, jak władze rozprawiają się z protestującymi na Majdanie". Ledwo ubłagałam go, by został.
A potem było jak w filmie ze szczęśliwym zakończeniem. Majdan zwyciężył. Ostap nauczył się polskiego od podstaw. Dostał się na Uniwersytet Śląski w Katowicach, by studiować produkcję filmową i telewizyjną. Niespodziewanie spotkał Krzysztofa Zanussiego. Zaprosił go, by spróbował swoich sił w filmie fabularnym, który zamierzał nakręcić. I tak Ostap zagrał jedną z głównych ról w filmie "Eter".
Я ніколи не запитувала брата, як йому було самому в іншій країні, що він відчував, чого йому бракувало. Мені здавалося, що йому б міг позаздрити кожен. Та коли журналістка після прем’єри стрічки в Україні поцікавилася в Остапа, якими були його перші місяці польської невизначеності, він не стримався і розплакався. Так я дізналася, що Остап, живучи в прекрасній європейській Варшаві, де нема Януковича, беркутівців, де ніхто тебе не лупцює і не викрадає за те, що ти з мирним протестом виходиш із синьо-жовтим прапором у центр міст, він не відчував жодної радості. А думка про те, що, не дай Бог, Майдан програє, а відтак, він ніколи не зможе повернутися в рідну країну, гнітила ще більше.
W końcówce filmu "Eter" Taras grany przez Ostapa, który zostaje ranny podczas pierwszej wojny światowej, mówi, że wszystko w życiu ma sens. Rewolucja godności, która przydarzyła się Ukraińcom 10 lat temu, zdecydowanie miała sens! Pokazała, że mamy godność i nie chcemy wracać do Związku Radzieckiego. I że jesteśmy gotowi walczyć o nasz wybór nie tylko z wrogiem wewnętrznym, ale i zewnętrznym.
Moja wyobraźnia rysowała najbardziej przerażające obrazy: Ostap porwany i torturowany w zimnej piwnicy. Albo zabrany do lasu, pobity i pozostawiony na mrozie. Albo został zabity, a jego ciało wrzucono do Dniepru. Albo, albo, albo...
Aleksander Kwaśniewski jest polskim politykiem, był prezydentem Polski w latach 1995-2005. Dziennikarka Espresso Lesia Wakuliuk rozmawiała z nim o tym, jak może zmienić się sytuacja po wyborach. Setry.eu publikują ten wywiad w ramach współpracy z Espresso.
Lesia Wakuliuk: Jest Pan zadowolony z wyników wybów?
Aleksander Kwaśniewski: Bardzo się cieszę! Po ośmiu latach jest szansa na zmianę rządu w Polsce i zakończenie rządów PiS. Opozycja demokratyczna powinna mieć silną większość w parlamencie. To oznacza nadzieję dla Polski.
LW: Amerykański filozof Francis Fukuyama napisał, że "wreszcie są dobre wieści z Europy". Czy rzeczywiście wyniki polskich wyborów są dobre nie tylko dla Polski, ale i dla Europy?
AK: Tak. Mieliśmy ostatnio dość przygnębiające wiadomości. Nie mówię tylko o rosyjskiej agresji w Ukrainie i straszliwej wojnie, która się tam toczy. Ale też antyeuropejscy politycy, tacy jak Fico na Słowacji i Orban na Węgrzech, wygrali. Jest wiele antyeuropejskich czy antyunijnych sił w Europie Zachodniej, które zyskują na znaczeniu. Polska przeciwstawiła się pewnej fali, trendowi, który obserwowaliśmy w ostatnich latach. To jest ważne. I zostało to zauważone, jak widzę, nawet za oceanem. Bo nowy rząd oznacza, że Polska wraca jako jeden z głównych graczy w UE, że nie pozostaniemy na marginesie, jak za czasów Jarosława Kaczyńskiego, nie będziemy się dalej obrażać na UE, zgłaszać pretensji, tylko będziemy wspólnie tworzyć programy i projekty europejskie. Będziemy szli w tym samym kierunku. Myślę, że Europa się z tego cieszy, Waszyngton się cieszy, ale Kijów też powinien się cieszyć, bo współpraca europejska, w tym w sprawie Ukrainy, jest ważna. I tutaj Polska jest potrzebna nie jako kraj, który stwarza problemy, ale jako kraj, który promuje różne dobre pomysły w Unii Europejskiej.
LW: Powiedział Pan, że Kijów powinien być szczęśliwy i Ukraińcy też powinni być szczęśliwi. Szczerze mówiąc, Ukraińcy nie interesowali się polityką w Polsce do 24 lutego 2022 roku. Ich uwaga była bardziej skupiona na Rosji, ponieważ spędziliśmy dekady w Związku Radzieckim. Ale rosyjska inwazja sprawiła, że Ukraińcy popatrzyli w kierunku Polski, a teraz, oczywiście, zaczynają uczyć się nazwisk polskich polityków i partii politycznych. Jednak nie wiedzą jeszcze zbyt wiele o polskiej polityce. Zadają więc pytanie: Co dalej? Ukraińcy starają się zrozumieć, czym jest PiS, czym są Koalicja Obywatelska, Trzecia Droga, LiD i Konfederacja. Czy może Pan wyjaśnić Ukraińcom, czym jest każda z wymienionych przeze mnie partii?
AK: Myślę, że najpóźniej na początku grudnia powstanie nowy rząd. Oczywiście będzie to rząd demokratyczny. Jeśli chodzi o Koalicję Obywatelską, to jest to partia centrowa z różnymi przechyłami do wewnątrz - trochę bardziej konserwatywnymi, trochę bardziej lewicowymi. Ale zasadniczo to partia demokratyczna, proeuropejska. Jestem przekonany, że z punktu widzenia Ukrainy jest to bardzo dobre rozwiązanie, ponieważ będzie to dla Was wartościowy partner. To partia, która będzie miała główny pakiet w rządzie, ponieważ jej wyniki są najlepsze, z którymi będzie można pragmatycznie rozwiązywać problemy, zarówno w kwestiach zbożowych, jak i innych, które pojawiają się między Polską a Ukrainą.
Trzecia Droga jest najtrudniejsza do dokładnego opisania, bo z jednej strony w jej skład wchodzi najstarsza polska partia, Polskie Stronnictwo Ludowe, ale ma też program proeuropejski. Lepiej rozumie na przykład, jak pogodzić polskie rolnictwo z rolnictwem ukraińskim, czy rolnictwo europejskie z rolnictwem ukraińskim, niż rządzący PiS, który do tej pory był dość stanowczy i niezbyt przyjazny Ukrainie, biorąc pod uwagę wszystkie embarga na zboże dla Ukrainy i tak dalej. Tutaj też liczę na bardziej pragmatyczne podejście do spraw ukraińskich, ale z przesłaniem, że Ukrainę trzeba wspierać, bo nasze wspólne bezpieczeństwo zależy od tego, jak ta wojna się skończy, czy uda nam się wypchnąć Putina z powrotem na jego terytorium.
Lewica - to partia socjaldemokratyczna, bez której nie da się stworzyć większości. Byłem pierwszym przedstawicielem socjaldemokracji w Polsce, tej demokratycznej i muszę przyznać, że jej wynik wyborczy jest nieco niższy niż się spodziewałem. Myślałem, że to będzie 10-12%, a okazało się, że to jest około 9%. To jest mniej, ale udział Lewicy w rządach będzie bardzo ważny. Jest to bardzo proukraińska partia, która chce kontynuować zarówno polityczną, jak i humanitarną pomoc dla Ukrainy. A problemy, w tym historyczne związane z Wołyniem, trzeba rozwiązywać, podchodzić praktycznie i rozwiązywać poprzez dialog. Moim zdaniem, gdybym miał dziś patrzeć na zmianę władzy w Polsce z perspektywy Kijowa, to może nie uczyłbym się na pamięć nazwisk polityków, bo to przyjdzie z czasem. Zamiast tego chciałbym, aby rozpoczął się dialog. Bo o przyszłości Ukrainy będzie decydowała przyszłość samej Ukrainy, a także Polski i Europy. I wydaje mi się, że byłoby dobrze, gdyby na różnych szczeblach, nawet podczas tworzenia rządu, różni ukraińscy eksperci i doradcy znaleźli dobry kontakt ze swoimi kolegami w Warszawie, bo współpraca między Polską a Ukrainą może wyglądać dobrze.
Polska może walczyć o wiele rzeczy, które mają znaczenie dla Ukrainy w Unii Europejskiej, bo znowu stanie się tam ważnym krajem. Oschłość między Polską a Ukrainą od kilku miesięcy wynika z tego, że PiS podczas kampanii wyborczej używał antyukraińskiej retoryki Konfederacji. PiS może coś na tym ugrał, a Konfederacja ostatecznie przegrała. To największa porażka tych wyborów. Konfederacja miała nadzieję, że zdobędzie wystarczającą liczbę miejsc w parlamencie, aby uniemożliwić rządzącemu wciąż PiS-owi lub demokratycznej opozycji zdobycie większości. Jednak nie udało im się i będą mieli 12-14 posłów, co nie wystarczy.
Wierzę, że nowy rząd świadom problemów Ukrainy, będzie gotowy do dialogu. Problemy i napięcia pojawią się w różnych miejscach, ale będzie w stanie je zmniejszyć i wyeliminować w dobrej rozmowie z ukraińskimi partnerami.
LW: W tegorocznych wyborach odnotowano bardzo wysoką frekwencję, wynoszącą ponad 74%. Oznacza to, że zwolennicy różnych sił politycznych byli zaskakująco zmobilizowani i ostatecznie poszli głosować. Ale czy polskie społeczeństwo będzie zjednoczone po tak intensywnej kampanii wyborczej?
AK: Dzisiaj nie jest zjednoczone. A wysoka frekwencja, najwyższa w historii demokratycznej Polski, to rzeczywiście rekord. Ale to jest przede wszystkim wynik emocji, które towarzyszyły tym wyborom, po obu stronach, a te emocje są wynikiem polaryzacji. Polacy są bardzo podzieleni. Polacy, moim zdaniem, dawno nie byli tak podzieleni. Może nawet w ciągu ostatnich stu lat nigdy nie byli tak podzieleni jak teraz. Dlatego jednym z zadań nowego rządu, nowego premiera, będzie znalezienie drogi do polsko-polskiego dialogu, do polsko-polskiego zjednoczenia. Bo jeśli pozostaniemy w takiej sytuacji, że jedni są tu, a drudzy tam, to będziemy żyli jak dwa plemiona, które mówią tym samym językiem, ale się nie rozumieją. Wtedy zmarnujemy ogromny kapitał społeczny, który Polska posiada.
Moim zdaniem nowy rząd powinien bardzo poważnie rozpocząć to poszukiwanie dialogu polsko-polskiego, różnych gestów, które pokażą, że jest otwarty na postulaty i wrażliwość drugiej strony. Warto pamiętać, że wychodzenie z tej polaryzacji, z tego podziału będzie trwało długo. To nie jest tak, że jedna wypowiedź czy jedna decyzja wszystko rozwiąże, nie ma takiej możliwości. To będzie długotrwały proces, ale Donald Tusk, który prawdopodobnie zostanie premierem, już w swoich wystąpieniach wyborczych mówił o potrzebie zjednoczenia Polski. I mam nadzieję, że to będzie jeden z głównych tematów tego rządu, żeby nikogo nie wykluczać, a raczej zaprosić do współpracy. Ja nie mówię, że to się stanie z dnia na dzień, to się nie stanie szybko, ale jeżeli przez kilka lat będziemy dla siebie grzeczniejsi i będziemy się do siebie uśmiechać, to może się uda. Bo teraz na pytanie, czy Polacy są zjednoczeni czy podzieleni, odpowiedź jest jasna: są podzieleni jak nigdy w historii.
LV: Szkoda, ale mam nadzieję, że uda się zjednoczyć... W wyniku zaciętej kampanii wyborczej w polskiej przestrzeni informacyjnej było znacznie mniej wiadomości o wojnie w Ukrainie. Rozumiem, że niezwykle ważne było mówienie o przygotowaniach do wyborów, relacjonowanie zmagań polityków, wyjaśnianie Polakom, co jest czym. Ale jako Ukrainka, jako ukraińska dziennikarka, jestem zainteresowana tym, by polskie media mówiły także o rosyjskiej agresji. Ile czasu mają polscy politycy na utworzenie nowego rządu i wybranie nowego premiera? Przecież ten proces też będzie w centrum uwagi, co oznacza, że będzie mniej wiadomości o wojnie na Ukrainie.
AK: Zgodnie z konstytucją prezydent ma teraz 30 dni na zwołanie pierwszego posiedzenia nowo wybranego Sejmu. 30 dni oznacza, że Sejm musi się zebrać najpóźniej 14 listopada. Wybierze marszałka, przyjmie dymisję obecnego rządu, czyli rządu Morawieckiego. I od tego momentu prezydent znowu przejmuje inicjatywę, bo musi ogłosić, kto będzie premierem i kto będzie tworzył rząd. Nie wiem, co zrobi prezydent, ma dwie opcje. Jedna to uznać, że jego ulubiona partia PiS, z której sam się wywodzi, wygrała wybory i powierzyć PiS-owi utworzenie rządu, a ten powołany przez prezydenta rząd, powiedzmy 15 listopada, ma dwa tygodnie na uzyskanie wotum zaufania od parlamentu. Ale ten rząd nie ma szans na uzyskanie wotum zaufania w obecnej konfiguracji Sejmu. I będzie musiał poczekać dwa tygodnie, a następnie podać się do dymisji, po czym 1 grudnia Sejm będzie miał prawo powołać nowy rząd. I wtedy oczywiście, jak rozumiem, większość parlamentarna powoła Tuska i rząd. Czyli według tego najdłuższego scenariusza powinniśmy mieć nowy rząd 1-2 grudnia.
Ale prezydent oczywiście może zachować się inaczej, może skrócić te terminy. Na przykład może rozpocząć konsultacje z partiami politycznymi, a po tygodniu czy dwóch takich konsultacji może powiedzieć, że widzi, iż większość jest po stronie tych partii, więc pyta ich, kogo chcą widzieć na stanowisku premiera. Oni mówią, że Tuska, więc Duda ogłasza Tuska premierem. Procedura może się więc zakończyć przed 1 grudnia, ale to zależy od prezydenta i od tego, jaki kierunek działań wybierze.Najpóźniej 1 grudnia będziemy mieli nowy rząd. Ale jeśli chodzi o sprawę wojny, to zrozumiałe jest, że kiedy trwa kampania, te kwestie są odkładane na dalszy plan, mimo że Ukraina była jednym z najważniejszych tematów kampanii. Rozmawialiśmy o tym. Niektórzy mówili, że pomoc Ukrainie jest wystarczająca, a inni, że trzeba ją kontynuować i wspierać.
Jest jedna rzecz, która dotyczy całego świata i Ukraińcy muszą zrobić wiele, aby temu zapobiec. To coś, co nazywa się zmęczeniem Ukrainą, ukraińskim fatum, które zaczyna krążyć po świecie. Informacji jest wokół nas wiele, zazwyczaj są one złe, więc ludzie broniąc swojej psychiki przestają je obserwować. Mówią: nie, wystarczy. Druga sprawa: wkrótce miną dwa lata, odkąd trwa wojna. Trudno powiedzieć, kiedy i jak może się skończyć. A tu mamy nowy konflikt na Bliskim Wschodzie, który odciąga również część uwagi świata, uwagę widzów i czytelników. W tym obszarze dyplomacji i obecności w mediach prezydent Zełenski robi świetne rzeczy.
Ukraina nie może się poddać. Trzeba być aktywnym, aby ta wojna nie zamieniła się w coś, co było zawsze, co może trwać wiecznie i co wielu ludzi na świecie akceptuje jako coś stałego i przestaje się tym przejmować. Musimy mieć informacje z Ukrainy, a ukraińscy politycy, i nie tylko oni, ale także artyści i dziennikarze, powinni podróżować po świecie i mówić o konsekwencjach agresji, o rosyjskich zbrodniach, o bombardowaniach, o tragedii ludności cywilnej na Ukrainie. Zmęczenie ludzi będzie postępować, będą odrzucać te informacje, nowe informacje będą pochodzić z Bliskiego Wschodu. Cały świat jest w złym momencie swojej historii i wspaniale, że z Warszawy napływają dobre wiadomości. Bo szczerze mówiąc, gdyby Kaczyński miał rządzić kolejne cztery lata, to byłbym zdenerwowany i przyznałbym, że to naprawdę idzie w bardzo złym kierunku. Warszawa daje też nadzieję Europie, Warszawa daje nadzieję światu, że falę nacjonalizmu i populizmu można zatrzymać.
LW: W przeddzień wyborów niektórzy polscy politycy mówili, że ukraińskie kobiety, które trafiły do Polski, uciekając przed wojną, nie otrzymają już żadnej pomocy. I oczywiście te ukraińskie kobiety zaczęły pytać, czy to się naprawdę stanie. Zapytały mnie również, co o tym myślę. Powiedziałam im, że nie wiem, że wszystko zależy od wyniku wyborów. Co może Pan teraz powiedzieć tym Ukrainkom? Jaki jest ich los w Polsce?
AK: Myślę, że z nowym rządem przychodzi nadzieja na pomoc. Ponieważ pomysł odebrania tych wszystkich pieniędzy i wsparcia socjalnego był w rzeczywistości hasłem partii, która uzyskała 6% głosów, te pomysły tak naprawdę nie przeszły. Natomiast jest oczywiste, że Ukrainki z dziećmi w Polsce powinny otrzymać odpowiednią pomoc. I jestem przekonany, że nowy rząd nie dokona w tej sprawie żadnych zmian, które nie byłyby na korzyść tych osób. Mówimy o konkretnych ludziach, o ich potrzebach, które nie mogą pozostać bez odpowiedzi. Jestem przekonany, że te deklaracje o zakończeniu pomocy dla Ukrainy, zakończeniu finansowania, nie zostaną zrealizowane. Mówiono o tym podczas kampanii wyborczej, ale myślę, że partie, które wygrały, zrobią to, co powinny, więc pomoc będzie kontynuowana.
LW: Miejmy nadzieję... Jeśli świat zmęczy się Ukrainą, jeśli odwróci się plecami, jak my, Ukraińcy, nasi żołnierze, będziemy w stanie wygrać tę wojnę?
AK: Ważne jest, żeby świat się nie odwrócił. Decyzja polityków to jedna sprawa, a normalnych ludzi - druga. Zmęczenie jest psychologiczną reakcją normalnych ludzi i trudno z tym walczyć, bo nawet po wielkich tragediach rodzinnych, które ludzie przeżywają, człowiek jakoś wraca do normalności, a pierwszym krokiem jest odrzucenie tej złej wiadomości. Ale nie będziemy się tutaj zagłębiać w psychologię. A wracając do polityki, powiem tak: świat nie może odwrócić się od Ukrainy.
Kluczowe dla Ukrainy jest to, co dzieje się w USA. A USA rozpoczynają kampanię przed wyborami, które odbędą się w listopadzie przyszłego roku. I tam oczywiście można zgłaszać różne postulaty. Na szczęście prezydent Biden ma zdecydowane stanowisko i przeznacza pomoc dla Ukrainy we właściwy sposób i na bardzo szeroką skalę. Ale nie wiemy, czy wygra wybory i nie wiemy, na ile kwestia ograniczenia pomocy dla Ukrainy będzie podnoszona w kampanii wyborczej. Ponieważ wielu Republikanów już o tym mówi. I wtedy to ewentualne zmniejszenie amerykańskiego zaangażowania w pomoc Ukrainie ktoś będzie musiał zrekompensować. Moim zdaniem powinna to zrobić UE, czyli nasze kraje. I w tym sensie dobrze, że zmienia się rząd w Polsce, bo nowy rząd będzie mógł rozmawiać i zachęcać partnerów europejskich do utrzymania pomocy dla Ukrainy. Nie ma wątpliwości, że Ukraina nie może wygrać tej wojny bez pomocy świata, ponieważ walczy z dużym krajem, który jest trzy razy większy pod względem liczby ludności. Ponadto walczy z agresorem, który przybył na jej ziemię, więc chce go wypędzić, co jest bardzo trudnym zadaniem. Większość z nas jest pod wrażeniem bohaterstwa Ukraińców, poświęcenia, które czynicie każdego dnia.
Kiedy mówię o zmęczeniu, nasze zmęczenie jest zmęczeniem widza. I jest ono nieporównywalne ze zmęczeniem wojownika, ze zmęczeniem osoby siedzącej w schronie podczas nalotów, czy ze zmęczeniem osoby, której dom został zniszczony. To są rzeczy nieporównywalne. Mam świadomość, że ta ofiara jest nieporównywalna z tym wszystkim, czego tutaj doświadczamy, ale wniosek, jaki wyciągam, jest taki, że jeżeli chcemy pomóc bohaterskim Ukraińcom, to ta pomoc musi być kontynuowana: wsparcie polityczne, wojskowe, humanitarne i finansowe, w równym stopniu. Mam nadzieję, że to zrobimy.
I w tym sensie zmiana władzy jest pożyteczna, ponieważ Tusk i inni przywódcy, którzy wygrali wybory, myślą tak samo jak ja. Toczy się tu bitwa o coś większego, to nie jest tylko kwestia tego, czy Donieck będzie ukraiński, czy Ukraina odzyska Krym. Nie, to kwestia tego, czy powstrzymamy agresywną imperialistyczną politykę Rosji z Putinem i, być może, z jego następcami. Ponieważ następcy Putina, kiedy to się stanie, najprawdopodobniej będą nie mniej agresywni niż sam Putin. Tak więc, używając Ukrainy jako przykładu, powinniśmy pokazać Rosji, że istnieją granice arogancji. Byłoby to niezwykle ważne dla samych Rosjan, dla narodu rosyjskiego, który mógłby zobaczyć trochę światła. Z tego punktu widzenia po raz kolejny uważam, że zmiana antyeuropejskiego rządu w Polsce na rząd proeuropejski jest obiektywnie wsparciem dla Ukrainy w przyszłości.
LW: Jak Pan myśli, co byłoby zwycięstwem Ukrainy?
AK: Ukraińcy muszą to ustalić. W końcu ja nie mam prawa mówić, jak wyobrażam sobie to zwycięstwo. Ale warto pamiętać, że droga do zwycięstwa, jak widzimy, jest niezwykle trudna. I moim zdaniem, patrząc na to bardziej taktycznie, politycznie, a wierzę, że tak jest, prezydent Zełenski i jego zespół mają różne opcje, co zrobić, jeśli skończą się zasoby, zwłaszcza ludzkie, jeśli coś się zmieni w amerykańskiej polityce. Jest wiele elementów, które można przewidzieć, nie muszą się wydarzyć, ale mogą i trzeba być na to przygotowanym. Jeśli chodzi o zmieniający się świat, trzeba mieć kilka opcji zwycięstwa, aby zrozumieć, że walczymy o 100% zwycięstwo, ale może być ono bardzo odległe. Nie chcę definiować, co stanowi zwycięstwo, ponieważ decyzja należy do Ukraińców. Mogę jednak powiedzieć, że politycy powinni mieć różne opcje.
LW: Ma Pan plan B?
AK: Nie tylko B. Myślę, że także C i tak dalej. Ponieważ w globalnej polityce jest tak wiele zmiennych, że sam plan B nie wystarczy.
LW: Powiedział Pan kiedyś, że pokój między Ukrainą a Rosją zajmie pokolenia. Kiedy Pana zdaniem ta wojna może się zakończyć i ile pokoleń powinno to objąć?
AK: Po pierwsze wojna musi się skończyć, musi zapanować pokój. Ale to nie zostanie zapomniane. Jesteśmy bratnimi narodami, jak to się kiedyś mówiło, jesteśmy w tej samej grupie językowej, jesteśmy Słowianami, przeżyliśmy bardzo trudną historię, bardzo tragiczną, ale też czasami dobrą. Dlatego takie konflikty nie są rozwiązywane szybko i łatwo. To, co zrobili Rosjanie, to wojna, agresja, zbrodnia przeciwko ludności cywilnej, zniszczenie miast, ofiary wśród dzieci, ofiary wśród kobiet. Nie mówię nawet o praktyce porywania ukraińskich dzieci i ich rusyfikacji. To wszystko są czyny, które pozostaną w pamięci ludzi. Nawet kiedy wojna się skończy i nawet jeśli, co trudno sobie wyobrazić, demokrata usiądzie na Kremlu i powie, że wybaczmy sobie nawzajem. Jedno słowo tego nie zmieni, bo jest doświadczenie ludzi, którzy przeżyli tę wojnę, musieli uciekać, bali się, stracili bliskich, ojców, mężów. To będzie trwało, a rosyjsko-ukraińskie porozumienie będzie złożone i długotrwałe.
Ale trzeba zacząć od zakończenia wojny, od pokoju, od zwrotu ukraińskich ziem Ukraińcom i od tego, że ktoś poczuje się winny z tego powodu, że ktoś powie: tak, Putin popełnił historyczny błąd, mamy inne zdanie, jesteśmy gotowi odbudować te relacje z Ukrainą, z narodem ukraińskim. Może się to zdarzyć tylko wtedy, gdy zmieni się reżim na Kremlu, a władza nie przejdzie z Putina na kogoś takiego jak on, ale z Putina na kogoś, kto rozumie, czym jest demokracja i że trzeba szanować innych ludzii. Problem z Putinem i rosyjskim rządem od setek lat polega na tym, że nie szanują ludzi, w tym własnych. Jest "kraj", jest "ojczyzna" i jest, powiedzmy, realizacja tych wielkich celów. I nikt nie myśli o cenie, o tym, ilu zwykłych ludzi zapłaci za to życiem, zdrowiem lub w inny sposób. Niestety, taka jest ich mentalność. I bardzo trudno jest tę mentalność zmienić. Z tego powodu uważam, że ta wojna może trwać latami, ale konflikt rosyjsko-ukraiński, ze względu na wyrządzone szkody, roszczenia wysuwane przez Ukrainę, może być tematem na pokolenia, aby można było znaleźć sposób na zrozumienie.
LW: Ale Rosjanie też to tolerują. I pozwalają się tak traktować.
AK: To było od początku istnienia tego kraju. Jednostka nigdy nie była tam w centrum uwagi. Państwo było głównym celem i ani carowie, ani Lenin, ani Stalin, ani dziś Putin nie przejmowali się tym, ile to państwo ofiar pochłonie. I dlatego mamy problemy z Rosją.
LW: Gdyby mieli godność, mogliby też wybrać normalny rząd, który poprowadziłby ich w lepszym kierunku. Polacy faktycznie podjęli decyzję, by uczynić Polskę krajem europejskim, by pozostać w Unii Europejskiej. I za to jesteśmy wdzięczni.
AK: I być krajem demokratycznym. Być krajem, w którym szanujemy się nawzajem.
Ukraińskie uchodźczynie mogą spokojnie żyć w Polsce. Nikt im nie odbierze pomocy
Jest znany na całym świecie. Jego imię jest polskie, nazwisko włoskie. Krzysztof Zanussi to polski reżyser filmowy i teatralny, scenarzysta, producent filmowy, autor wielu książek, filozof i fizyk. Jest potomkiem rodziny Zanussich, która zajmuje się produkcją sprzętu AGD. Mógł tworzyć pralki lub odkurzacze, ale wybrał świat kina. Jego filmy zdobyły najważniejsze międzynarodowe nagrody. Jego najnowsze dzieło, "Liczba doskonała", pochodzi z 2022 roku. W wieku 84 lat nadal podróżuje po świecie z wykładami.
Spotykamy się z Krzysztofem Zanussim w jego dworku pod Warszawą. Właśnie wrócił z Islandii, a za godzinę leci do Uzbekistanu. W swoim napiętym grafiku znalazł czas, aby udzielić ekskluzywnego wywiadu dla Sestry.eu. "Ale jest jeden warunek!" - mówi poważnym tonem. Oddech więźnie mi w gardle: martwię się, czy zdążymy porozmawiać o wszystkim. "Musi Pani zjeść lunch!". Przez cały czas naszej rozmowy przypomina mi o jedzeniu.
Kilkakrotnie odwiedzałam jego dom, pełen twórczej atmosfery. W pewnym momencie Zanussi przyjął mojego młodszego brata, studenta aktorstwa na Uniwersytecie Iwana Karpenko-Karego w Kijowie. Był uczestnikiem Majdanu i został zmuszony do ucieczki do Polski z powodu działań reżimu Janukowycza. Dzięki białoruskiemu dziennikarzowi poznał Zanussiego, a następnie zagrał jedną z głównych ról w jego filmie "Eter" (premiera w 2018 roku). Przypadek mojego brata nie jest jednak wyjątkowy dla rodziny Zanussich. Drzwi ich domu są zawsze otwarte dla potrzebujących. Po 24 lutego 2022 roku przyjęli uchodźców z Ukrainy.
Lesia Wakuliuk: Jak zaczęła się dla Pana inwazja na Ukrainę na pełną skalę? Został Pan wolontariuszem, goszcząc sześć lub siedem ukraińskich rodzin w swoim wiejskim domu...
Krzysztof Zanussi: Moja zasługa jest niewielka, biorąc pod uwagę fakt, że mam zarówno możliwość goszczenia wielu osób, jak pamięć o tym, co kiedyś przeżyliśmy. W końcu wszyscy byliśmy kiedyś albo imigrantami, albo półemigrantami. Wszyscy szukaliśmy miejsca, w którym moglibyśmy się ukryć. Ja też chodziłem po Paryżu z walizką i zastanawiałem się, gdzie mogę spędzić noc i co powinienem zrobić (w 1981 roku władze PRL ogłosiły stan wojenny, był to czas dyktatury i walki z opozycją, reprezentowaną przez członków Solidarności - red.) To bardzo ważne doświadczenie. Jeśli już raz to przeżyłeś, rozumiesz innych i ich uczucia. To doświadczenie bardzo nas wszystkich zbliżyło. Na początku tej wielkiej wojny mieszkało z nami sporo ukraińskich rodzin. Pierwszą rzeczą, która przychodzi mi do głowy, gdy o nich myślę, nie są jakieś kłopoty, ale fakt, że dwie rodziny miały koty i zamierzały jechać z nimi dalej, do Kanady. Zwierzęta musiały mieć wszystkie niezbędne szczepienia i dokumenty przetłumaczone na język angielski i poświadczone notarialnie. Nigdy w życiu nie miałem takiego doświadczenia. To było coś nowego!
Ale dlaczego Pani nie je? Musi Pani spróbować wszystkiego! Proszę, częstować się: to świeżo upieczony stek.
LW: Dziękuję bardzo, panie Krzysztofie! Na pewno spróbuję.
KZ: Wspomnienia tego, co przeżyliśmy w latach 80. są bardzo silne. Stąd wzięła się chęć niesienia pomocy.
LW: Ale jest Pan sławnym reżyserem! Ma Pan tyle rzeczy do zrobienia, prowadzi Pan wykłady dla studentów, jeździ Pan na festiwale filmowe, wykłada Pan w różnych krajach. Dopiero co wrócił Pan z Islandii, a już wsiada w samolot do Taszkientu...
KZ: Moja podróż z Islandii nie obyła się bez problemów. Przez dwie godziny byłem uwięziony na lotnisku we Frankfurcie. Samolot nie mógł wystartować, ponieważ dwa drony pojawiły się nie wiadomo skąd na terenie największego lotniska w Europie. W rezultacie lotnisko zostało sparaliżowane na dwie godziny - samoloty nie mogły ani lądować, ani startować. Helikoptery wojskowe przybyły, aby zneutralizować drony. A potem usłyszeliśmy kilka eksplozji. Zastanawialiśmy się, czy to robota Putina, czy to jakaś prowokacja.
LW: Ta wojna nie dotyczy tylko Ukrainy...
KZ: Za chwilę ta wojna może być wszędzie. Za każdym razem przypominam o tym moim kolegom na Zachodzie, którzy nie mogą lub nie chcą sobie tego wyobrazić. Ale my możemy to sobie wyobrazić, ponieważ doświadczyliśmy już czegoś podobnego: radzieckie czołgi również wjechały do Pragi w ciągu zaledwie kilku minut.
LW: Wrócę do mojego poprzedniego pytania: gościł Pan w swoim domu rodziny uchodźców. Z dziećmi i zwierzętami. Dlaczego Pan i Pańska żona to robicie?
KZ: Nie zadawałem sobie pytania, dlaczego to robię... Ogólnie rzecz biorąc, takie pytanie nie powinno być zadawane. Naszym podstawowym obowiązkiem jest wspierać każdego, kto tego potrzebuje. Mówię to z pewną radością. Moje pokolenie przeżyło dwa takie doświadczenia. Pierwszą była Solidarność, kiedy pomagaliśmy sobie nawzajem, jednoczyliśmy się jako naród, było tyle zaufania, ludzie sobie wierzyli. A teraz przypomniała nam o tym wojna na Ukrainie. Myślę, że zachowaliśmy się całkiem dobrze jako naród. Oczywiście byli źli ludzie, bo przecież wszędzie są źli ludzie, ale oni są w mniejszości. Pomimo tego, że istnieją różnego rodzaju grupy wywrotowe, które nieustannie próbują skłócić Ukraińców i Polaków, podsycając wrogie nastroje, półtora roku po rozpoczęciu wielkiej wojny ich opinia nie przeważa w przestrzeni publicznej.
Polacy nie żałują, że pomagali i nadal pomagają Ukraińcom. Nawet jeśli ktoś psuje relacje, to są to politycy, ale nie jest to odczuwalne wśród ludzi.
LV: Zna Pan sześć czy siedem języków, w tym rosyjski. Rosjanie często powtarzają, że nie ma czegoś takiego jak język ukraiński, że to jakiś dialekt, jakaś mieszanka polskiego i rosyjskiego. Skoro zna Pan tyle języków obcych, to potrafi Pan odróżnić rosyjski od ukraińskiego. Co by Pan powiedział Rosjanom, którzy twierdzą inaczej?
KZ: Powiedziałbym im, że muszą trzeźwo odróżniać to, co po angielsku nazywa się "wishfull thinking", od tego, co jest realną oceną faktów. W zasadzie nie dziwię się Rosjanom. W czasach carskich marzyli, że język ukraiński umrze. Ale tak się nie stało. Co więcej, w ostatnich latach tylko się umocnił. 10 lat temu w Ukrainie nie było tak dużo ukraińskiego jak dziś. Nikt już nie ma kompleksów na punkcie swojego ukraińskiego. Wciąż pamiętam, jak w czasach komunizmu ludzie rozmawiali po ukraińsku ze swoimi babciami, ale żeby być sprawiedliwym, nazywano to "językiem chochołów". Dziś nikt by tak nie powiedział, bo wszyscy wiedzą, że język ukraiński jest odrębnym językiem, że kultura ukraińska jest odrębną kulturą. Jest to przecież element ukraińskiej tożsamości. Rozumiem, że są Ukraińcy, których językiem ojczystym jest rosyjski. Tak samo są Polacy, których językiem ojczystym może być jakiś inny język, np. niemiecki czy nawet ukraiński. W dzisiejszym świecie jest to możliwe. Bardzo interesujące jest to, że koncepcja tożsamości zmienia się, nie jest już taka sama jak kiedyś.
LW: Czy język odgrywa ważną rolę w kwestii tożsamości?
KZ: Absolutnie. Chociaż Irlandia, pomimo uzyskania niepodległości, nie zachowała swojego języka Celtów. A Litwa, która przed I wojną światową używała swojego języka raczej słabo, teraz mówi po litewsku. Wróciłem z Islandii, która liczy 400 000 mieszkańców. Mają tak starożytny język - łacinę Skandynawii. I dla tak małej grupy ludzi publikuje się tak wiele książek, robi się tak wiele tłumaczeń, jest teatr, filmy kręci się po islandzku, a zagraniczne filmy muszą mieć napisy.
Gdybym wiedział 10 lat temu, jak rozwinie się historia świata, zdecydowanie nauczyłbym się ukraińskiego, ponieważ rozumiem go całkiem dobrze i nie mam trudności z tłumaczeniem, gdy ktoś mnie zagadnie po ukraińsku.
Nawiasem mówiąc, siostrzeniec mojej żony mówi płynnie po ukraińsku. Nauczył już tego swoje dzieci.
LW: Czy są Ukraińcami?
KZ: Podobnie jak moja żona, pochodzą z okolic Winnicy. Jeżdżą tam, utrzymują kontakt z tamtejszym muzeum, lokalną biblioteką, przywożą pomoc humanitarną. Związek z Ukrainą trwa. Nasz kuzyn, prawnik, nie mówi ani słowa po rosyjsku, ale mówi płynnie po ukraińsku. Pomaga wydawać książki historyczne w Winnicy. Przodkowie mojej żony budowali to ukraińskie miasto przed pierwszą wojną światową, inwestując pieniądze. Zyskali dobrą reputację wśród mieszkańców, więc teraz w Winnicy jest park imienia Grocholskich (Grocholska to panieńskie nazwisko żony Krzysztofa Zanussiego, Elżbiety - red.).
LW: Przodkowie Pana żony byli Polakami, którzy mieszkali na terytorium współczesnej Ukrainy. Czy dobrze zrozumiałam? A ich potomkowie, również Polacy, urodzili się i mieszkają w Polsce, ale postanowili nauczyć się ukraińskiego tylko dlatego, że ich przodkowie mieszkali kiedyś w Ukrainie?
КЗ: Так. Якщо живеш по сусідству якихось 400 років, то відчуваєш якийсь зв’язок з тим сусідством. І, власне, це й відчуває родина моєї дружини. І я цьому дуже тішуся! Бо це також руйнує ті негативні стереотипи, які, щиро кажучи, теж є правдивими, адже стосунки між поляками та українцями були не надто. Поляки історично винні в тому, що не ставились до українців як до партнерів. Литовці, які були меншим народом, а, відтак, кількісно не загрожували полякам і добилися всіх тих самих привілеїв, що й польська шляхта. Це небажання, а часом і ненависть лише наростали між поляками та українцями, а ми б хотіли, аби це залишилося в минулому. І я маю надію, що так і буде…
LW: Podczas kolejnej rocznicy rzezi wołyńskiej, jak nazywa się te wydarzenia w Polsce, czy tragedii wołyńskiej, jak nazywa się je w Ukrainie, my, Ukraińcy, czuliśmy pewien dystans do Polaków przez kilka dni przed i po...
ZKTo nieuniknione. Ale rozumiemy, że jest to celowo podsycane. I jest w tym interes kraju trzeciego. W rzeczywistości ból jest ogromny. Ale w naszej kulturze jest na przykład film "Wołyń" (w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego, wydany w 2016 roku, który został niejednoznacznie przyjęty na Ukrainie - red.), który całkiem szczerze pokazuje, jak bardzo Polacy byli winni. A film, uwaga, kręcony jest z polskiej perspektywy. Ponadto pokazuje reakcję Polaków, która była równie przerażająca jak sama masakra. Czyli to też była masakra, tylko z drugiej strony. To jest sentyment, bo wszyscy jesteśmy ofiarami Niemców i bardzo się boimy, żeby to wszystko się nie powtórzyło. Jednocześnie boimy się, żeby to się nie powtórzyło ze strony Ukraińców. Ale wydaje mi się, że to się nie powtórzy.
LW: Polska w 2016 roku oficjalnie uznała tragedię wołyńską za ludobójstwo Polaków.
KZ: To pojęcie prawne. Ludzie zginęli ponieważ byli Polakami. Zdarzało się to w historii wiele razy, kiedy ktoś zabijał kogoś z powodu jego narodowości, języka, religii. W tym przypadku była to eksterminacja Polaków. I to jest wielkie przestępstwo! Bo nikt nie powinien zabijać człowieka z powodu jego narodowości.
LV: Ukraina nie miała wtedy własnej państwowości, więc nie było nikogo, kto oficjalnie wydałby rozkaz eksterminacji Polaków. Ukraina nie miała wtedy własnej armii, to byli powstańcy...
KZ: Oczywiście. Ale analizując tamte wydarzenia z dzisiejszej perspektywy, była to nieudana polityka przywódców rebeliantów.
LW: Rosjanie często powtarzają, że Polacy pomagają Ukraińcom tylko dlatego, że chcą zająć zachodnią część Ukrainy. Mówią: zobaczycie, Ukraińcy, wkrótce będziecie mówić po polsku. Dlaczego Rosjanie tak mówią? I czy współcześni Polacy naprawdę tak myślą?
KZ: Polacy tak nie uważają, bo my nie mamy potencjału ekspansji. Po II wojnie światowej odziedziczyliśmy tereny niemieckie i jakoś je zasiedliliśmy, ale niezbyt gęsto. I szczerze mówiąc, gdybyśmy teraz mieli wrócić do Galicji, to nie wiadomo, kto by tam pojechał.
Bardzo kochamy Lwów, mamy do niego sentyment, ale jednocześnie mamy Wrocław, z którego jesteśmy bardzo dumni. Polaków jest za mało na dwa takie miasta.
Patrzymy na takie rzeczy realistycznie. Byłoby bardzo miło, gdybyśmy mogli, tak jak do niedawna, przed inwazją na pełną skalę, wsiąść w samolot i polecieć do Lwowa, zjeść miłą kolację w restauracji Baczewskich. Ale to nie znaczy, że Polacy chcą mieszkać we Lwowie, oni mieszkają we Wrocławiu.
ЛВ: Колись деякі поляки любили казати, що «Lwów — to polskie miasto» («Львів — польське місто». — Авт.). Чи існує досі такий сентимент?
KZ: Swego czasu Lwów rzeczywiście był zamieszkany przez Polaków. To się często zdarza w historii. Większość mieszkańców Gdańska to byli Niemcy, a teraz mieszkają tam Polacy. Jedni i drudzy kochają to miasto. A na przykład Królewiec, czyli po niemiecku Koenigsberg, został zasiedlony przez ludzi, którzy, można powiedzieć, byli tam tylko przejazdem. Tożsamość rosyjska się tam odrodziła. Ale to już ich sprawa...
LW: Ale zniszczyli też to miasto...
KZ: Oczywiście Gdańsk też został zniszczony. To nie wojna go zniszczyła, ale Rosjanie. Ale to była strategia, aby uniemożliwić Niemcom posiadanie jakichkolwiek praw do tych ziem, więc musieli je zniszczyć.
LW: Dlaczego Rosjanie nie ulepszają zdobytych terytoriów, tylko je niszczą?
KZ: Często są mniej cywilizowani. Kiedy przyjechali do Niemiec po II wojnie światowej, zabrali ze sobą słupy kolejowe, opony - różne rzeczy, których brakowało Rosji, podczas gdy Niemcy mieli ich mnóstwo. W rzeczywistości pokazało to poziom rozwoju technicznego w Związku Radzieckim.
LW: Mamy teraz XXI wiek, Rosja była główną siłą w Związku Radzieckim, a teraz jest znacznie bogatsza niż Ukraina. Niemniej jednak, kiedy rosyjskie wojsko wkroczyło do Bucza, zapytali miejscowych: "Dlaczego tak dobrze wam się żyje?".
KZ: Jako kraj Ukraina jest biedniejsza, ale w kategoriach ludzkich poziom życia jest znacznie lepszy.
LW: Dlaczego Rosjanie potrzebowali tej wojny? Czy dzięki niej staną się lepszymi ludźmi?
KZ: Ta wojna to wielki błąd Rosji. Jednocześnie ta wojna jest ostatnią wojną kolonialną w Europie. Rosja wydaje się być krajem, który nie rozumie, czym jest. Ten kraj stał się strasznie oligarchizowany. To samo można powiedzieć o Ukrainie. Bardzo trudno jest wydostać się z tego stanu.
Pod rządami oligarchów nie ma demokratycznej konkurencji. Kiedy wszystko jest zmonopolizowane przez kilka osób, które zawarły ze sobą porozumienie, jest to ogromna przeszkoda dla rozwoju gospodarczego.
LW: Ukraina była podzielona przez długi czas. Jedna część kraju znajdowała się pod panowaniem Imperium Rosyjskiego, druga pod Austro-Węgrami. Ukraińcy żyli w różnych krajach z różnym podejściem do życia. Potem był Związek Radziecki, pod którym była już cała Ukraina. Przyniósł on mentalność "rosyjskiego świata". Niektórzy Ukraińcy są nieco podobni do Rosjan w swoim zachowaniu. Czy jesteśmy absolutnie podobni? Co nas różni?
KZ: Rosjanie często pytali mnie, czy postrzegam Ukraińców jako podobnych do nich. Odpowiadałem im, że oczywiście nie różnią się bardzo, ale różnią się z powodu Majdanu. I to jest podstawowa różnica: duch nieposłuszeństwa, duch wolności, który zawsze był obecny w Siczy Zaporoskiej, który zawsze mieli Kozacy. I to była cecha ludzi, których Rosja uciskała i nie pozwalała im się rozwijać, bo marzyli o wolności. A Rosja jej nie miała. Powstanie Pugaczowa, które źle się skończyło, nie było masowe. W porównaniu z rewolucją francuską było małe. Francuska burżuazja była dojrzała do rewolucji, ale rosyjscy chłopi w czasach Pugaczowa nie byli. I ten rosyjski bunt nigdy nie został w niczym wyrażony. Dekabryści również byli niewielką grupą ludzi, którzy nie przewodzili narodowi, ale mogli zmodernizować Rosję. I to jest główna różnica w mentalności, w myśleniu Rosjan i Ukraińców.
Jesteście potomkami ludzi, którzy zawsze chcieli być wolni, nie zawsze byli, ale zawsze chcieli być. Często powtarzam to brzydkie powiedzenie o Rosji: "Czy niewolnik potrzebuje wolności?".
LW: Czy powiedział Pan to Rosjanom?
KZ: Tak.
LW: I co powiedzieli?
KZ: (Śmiech) Nie zgodzili się z moim zdaniem.
LW: Pomiędzy rozpoczęciem przez Rosję wojny na Ukrainie w 2014 roku a inwazją na pełną skalę w zeszłym roku, nakręcił Pan polsko-ukraiński film fabularny o I wojnie światowej: "Eter". Czy to był zbieg okoliczności? A może czuł Pan, że świat jest na skraju nowych wstrząsów?
KZ: Przede wszystkim czułem, że I wojna światowa była końcem pewnego cyklu historycznego, który się przerwał. Ludzkość straciła wiarę w postęp, w cywilizację, w kulturę - we wszystko, co było ugruntowane w XIX wieku. Coś się spełniło, a coś gorzko rozczarowało. I stąd wziął się pomysł na film, że jest to moment, w którym zło pojawiło się w nowej formie, kiedy po I wojnie światowej pojawiła się duchowa pustka. To było coś strasznego. Stamtąd przyszedł Hitler, który był jeszcze większym złem, i marksizm, który okazał się kolejnym złem. Do dziś irytuje mnie, gdy ludzie o sowieckim pochodzeniu kojarzą hitleryzm z prawicą, choć w rzeczywistości był to ruch lewicowy, podobnie jak komunizm. Były to ruchy bardzo do siebie podobne. I szczerze mówiąc, były to radykalne idee dotyczące nowego człowieka. Były złe i doprowadziły do wielkiego nieszczęścia w Europie.
LW: Skąd wziął się Putin?
KZ: On jest manifestacją starej Rosji, tych złych tendencji dla tego kraju, które pojawiły się w jego Srebrnym Wieku i które nadal istnieją przeciwko cywilizowanej Rosji, którą również znamy. Ale teraz w ogóle tego nie widać, ani nie słychać. Ale być może pewnego dnia powróci.
LW: Powiedziałeś, że kiedy spotkałeś Putina, wywarł on na tobie ponure wrażenie...
KZ: Są osoby jasne, są osoby jaśniejsze i są osoby ciemniejsze. To czysto artystyczne wrażenie.
LW: Jak widzi Pan zakończenie wojny e Ukrainie? Jak myśli Pan, kiedy może się zakończyć?
KZ: Każdy koniec wojny jest zły. A to będzie najgorszy! Co to oznacza? Całkowite zwycięstwo - odzyskanie przez Ukrainę jej terytoriów - byłoby dla was bardzo korzystne. Ale dla Rosji... Nie wiem, jak by to przetrwała. A my nie chcielibyśmy, aby Rosja rozpadła się lub uległa degradacji, ponieważ w takim przypadku stałaby się chińską kolonią. A to nie leży ani w naszym, ani w ukraińskim interesie. Chcielibyśmy, aby Rosja stała się demokratyczna, przewidywalna i stabilna gospodarczo. Czy będzie w stanie się zreformować po przegranej z Ukrainą? Nie wiemy. I to też jest duży problem. A jeśli Rosja wygra, pójdzie dalej i spróbuje odzyskać kraje bałtyckie i Polskę. Więc nasze perspektywy nie są zbyt dobre. Ale historia często przynosi tak zaskakujące rezultaty, że ostatecznie sprawy mogą potoczyć się zupełnie inaczej, niż mogliśmy sobie wyobrazić.
LW: Co powiedziałaby Pan tym ukraińskim kobietom, które znalazły się za granicą z powodu wojny i nie mogą wrócić do domu? Które próbują odnaleźć siebie i swoje miejsce w obcych krajach?
KZ: Żeby się odnalazły. Bo to jest możliwe! Przeżyłem emigrację i wiem, o czym mówię. Wiem, że nawet na emigracji można być sobą, nie można zatracić swojej tożsamości - można pozostać sobą i jednocześnie być przywiązanym do kraju, w którym się żyje i który daje szansę.
Nawet na emigracji można być sobą i nie stracić swojej tożsamości. Pozostać sobą i jednocześnie być przywiązanym do kraju, w którym się żyje i który daje szansę - mówi wybitny reżyser filmowy
Pamiętasz to zdanie: "Nie jesteś sam. Jest nas 52 miliony"? Było to optymistyczne przesłanie popularnego kanału telewizyjnego w latach 90-tych. W rzeczywistości nawet wtedy było nas mniej. W 2001 roku ukraińscy socjologowie odnotowali najniższy wskaźnik urodzeń w Europie. W rzeczywistości, przez wszystkie 30 lat naszej niepodległości, mamy do czynienia z ciągłym kryzysem demograficznym, który może przerodzić się w katastrofę po inwazji na pełną skalę.
Według prognozy naukowczyni Ełły Libanowej, dyrektorki Instytutu Demografii i Badań Społecznych Ptukha Narodowej Akademii Nauk Ukrainy, wskaźnik urodzeń na Ukrainie spadnie do 0,8 w 2023 roku. Będzie to prawdopodobnie najniższy wskaźnik nie tylko w Europie, ale i na świecie.
Ilu Ukraińców będzie mieszkać na Ukrainie po zwycięstwie? Jak wojna wpływa na zdrowie kobiet i mężczyzn? Dlaczego obrońcy powinni teraz dbać o zachowanie swojego materiału genetycznego? Wszystko to w wywiadzie ze Stefanem Khmilem, doktorem medycyny, profesorem na Wydziale Narodowego Uniwersytetu Medycznego im. Gorbaczowa w Tarnopolu.
Lesia Wakuliuk WedługCentrum Strategii Gospodarczej, około 6 milionów Ukraińców, głównie kobiet i dzieci, nadal przebywa za granicą z powodu wojny. Od 1,3 do 3,3 mln osób może pozostać tam na stałe. Na początku sierpnia 2023 r. Wadym Denysenko, szef Ukraińskiego Instytutu Przyszłości i były doradca ministra spraw wewnętrznych, zaproponował trzyletni zakaz wyjazdów mężczyzn za granicę po wojnie, aby zapobiec jeszcze większemu odpływowi ludności. Jego propozycja oburzyła ukraińskie społeczeństwo. Tymczasem rząd zastanawia się nad sposobami sprowadzenia Ukraińców z powrotem do kraju i zwiększenia wskaźnika urodzeń. Co na to lekarze?
Stefan Chmil: Ukraina jest obecnie na skraju katastrofy demograficznej. Socjologowie coraz częściej o tym mówią. Kryzys demograficzny, który trwa od 30 lat, stał się szczególnie dotkliwy od czasu rozpoczęcia inwazji na pełną skalę. Na dzień 4 maja 2023 r. populacja Ukrainy wynosi około 29 milionów ludzi. Jako specjaliście od płodności bardzo trudno jest mi słyszeć tak tragiczne prognozy. Trudno jest mówić o przywróceniu puli genowej narodu w czasach wojny - zwłaszcza, gdy problem niepłodności staje się z roku na rok coraz bardziej powszechny na całym świecie.
Moje stanowisko jest jasne: "My Ukraińcy, Ukrainki musimy rozwijać się się tutaj, w Ukrainie"
To moje życiowe credo i zdanie, które powtarzam najczęściej w różnych sytuacjach. Stało się ono dla mnie szczególnie istotne podczas wojny.
Nie szukam powodów do wyjazdu za granicę, ucieczki przed niebezpieczeństwem itp. Tak, na początku inwazji na pełną skalę zabrałem rodzinę w bezpieczne miejsce, kontynuując pracę na Ukrainie. Ale teraz są ze mną i rozumiemy, że nasz kraj stoi w obliczu globalnego kryzysu demograficznego. Musimy więc szukać sposobów, aby nasi ludzie mogli tu mieszkać i pracować.
Podam własny przykład: W 1996 roku, ja, wówczas młody profesor, otrzymałem niepowtarzalną szansę odbycia stażu w najlepszej placówce medycznej we Francji - w Paryżu. Pracowałem z profesorem Jean-Luc Mergui w szpitalu uniwersyteckim, na salach operacyjnych i odwiedzałem jego prywatną klinikę. Bardzo mi się tam podobało. Wtedy postanowiłem otworzyć prywatny gabinet w Tarnopolu. Kierowałem oddziałem, a po mojej głównej pracy pracowałem w prywatnym gabinecie, zapożyczając wiele metod badania i leczenia pacjentów od moich zagranicznych kolegów. Zawsze szczerze wierzyłem, że Ukraina będzie podążać europejską ścieżką. Aby otworzyć klinikę na europejskim poziomie, zaciągnąłem kredyt w dwóch bankach. Kupiłem lokal i drogi sprzęt niezbędny dla kliniki medycyny reprodukcyjnej. A potem nadszedł kryzys gospodarczy. Musiałem bardzo ciężko pracować, aby spłacić pożyczki. Liczba usług medycznych rosła. Miałem świetny zespół podobnie myślących ludzi, prawdziwych profesjonalistów. Ciężko pracowaliśmy - i to właśnie nasza praca pomogła mi przetrwać i odnieść sukces w tym trudnym czasie.
Rozumiem, że państwo musi stworzyć warunki do rozwoju konkretnej branży. Powinny istnieć państwowe i regionalne programy rozwoju, fundusze, dotacje, i pieniądze darczyńców w celu wspierania małych i średnich przedsiębiorstw, promowania wzrostu gospodarczego, i stabilizacji kraju.
Mówię teraz o medycynie, ale dotyczy ona wszystkich dziedzin naszego życia. Żadne prawo nie zatrzyma tu ludzi - potrzebne jest kompleksowe podejście do stworzenia odpowiednich warunków dla rozwoju oraz zapewnienia dobrobytu całemu narodowi.
LW: Jak wojny wpływają na wskaźnik urodzeń, płodność kobiet i mężczyzn? Czy możemy skorzystać z doświadczeń poprzednich wojen?
SC: Każda wojna powoduje globalny spadek liczby urodzeń. Procesy migracyjne nasilają się, a populacja maleje. Procesy reprodukcji są zakłócone. Pomimo krótkich okresów powojennego wyżu demograficznego, ogólny trend pozostaje niezmieniony: śmiertelność przeważa nad urodzeniami, aktywność rozrodcza spada, a stan zdrowia fizycznego i psychicznego populacji pogarsza się.
Fakty te pogarszają wskaźniki dzietności. Według Elli Libanowej, dyrektorki Instytutu Demografii, możliwość spadku liczby ludności naszego kraju była dyskutowana w połowie lat sześćdziesiątych XX wieku, kiedy przeciętna Ukrainka zaczęła rodzić mniej. W 2022 r. również zaobserwowaliśmy spadek wskaźnika urodzeń, ale nie tak szybki, ponieważ wiele dzieci urodziło się w pierwszej połowie roku. Jednocześnie, aby przywrócić równowagę pokoleniową, jedna kobieta musi urodzić 2,13 - 2,15 dziecka w ciągu swojego życia.
W 2021 roku wskaźnik ten na Ukrainie wynosił 1,1, czyli o połowę mniej. Przewiduje się, że w tym roku spadnie on do 0,8 lub nawet niżej.
Jednocześnie następuje stopniowe "starzenie się" społeczeństwa, czyli wzrasta odsetek osób starszych.
LW: Co dzieje się z ciałami kobiet i mężczyzn pod wpływem ciągłego stresu, takiego jak wojna?
SC: Przewlekły stres obniża płodność, powoduje zaburzenia hormonalne, zwiększone uwalnianie hormonów stresu i zakłócenia w produkcji hormonów rozrodczych niezbędnych do zajścia w ciążę. W związku z inwazją na pełną skalę, coraz częściej zgłaszają się do nas kobiety i mężczyźni z zaburzeniami endokrynologicznymi, zaburzeniami hormonalnymi, labilnością emocjonalną i różnymi zaburzeniami psychicznymi. W kontekście planowania ciąży stres może przyczynić się do rozwoju psychogennej formy niepłodności.
LW: Co to jest, w uproszczeniu, psychogenna postać niepłodności?
SC: Stresujące sytuacje mogą prowadzić do zaburzeń, a w rezultacie do niepłodności. Kobieta nie może zajść w ciążę przez długi czas, a czasami może przekonać samą siebie, że nie zajdzie w ciążę, że ma jakieś ukryte problemy, których nigdy nie chce ujawnić. Dzieje się tak jednak w rzadkich przypadkach.
LV: Więc kiedy wojna się skończy, a poziom stresu spadnie, czy taka kobieta może zajść w ciążę?
SC: Tak. Ale nadal lepiej jest poddać się badaniom lekarskim i dowiedzieć się, czy rzeczywiście jest to psychogenna forma niepłodności, czy też istnieje jakiś inny czynnik przyczynowy, a ta kobieta potrzebuje pomocy. W przeciwnym razie będzie czekać, aż wojna się skończy. Lepiej skonsultować się ze specjalistą.
LW: Ale nikt nie może powiedzieć, jak długo potrwa ta wojna. Jak długo można odkładać posiadanie dziecka?
SC: Moja rada jest taka, by nie odkładać marzenia o rodzicielstwie na później! We współczesnym świecie kobieta może wyglądać młodo i zadbanie, ale jej wiek reprodukcyjny jest ograniczony. Ze względu na przewlekły stres związany z wojną, niesprzyjające środowisko i inne czynniki społeczne, potencjał reprodukcyjny wyczerpuje się szybciej.
LW: Każdy zna wyrażenie "zegar tyka". Ludzie zawsze się z niego śmieją. Ale czy zegar naprawdę tyka i kiedy może się zatrzymać?
SC: W rzeczywistości to wyrażenie ma ważne znaczenie. Płodność mężczyzn i kobiet ma różne granice wiekowe. Płodność osiąga szczyt między 20 a 35 rokiem życia. W macicy natura obdarzyła kobiety potencjałem reprodukcyjnym. Jajniki kobiety są "magazynami" komórek jajowych, a ich liczba jest indywidualna i uwarunkowana genetycznie. Po 27. roku życia rezerwa jajnikowa kobiety stopniowo zaczyna się zmniejszać. Istnieją dodatkowe czynniki, które zmniejszają tę rezerwę: operacje miednicy, endometrioza, guzy jajników, szkodliwe warunki pracy, złe nawyki, takie jak palenie tytoniu, spożywanie alkoholu i zażywanie narkotyków. Po 36. roku życia rezerwa jajnikowa kobiety zaczyna gwałtownie spadać. U mężczyzn cykl rozwoju plemników trwa do 2,5-3 miesięcy, więc ich materiał biologiczny odnawia się prawie co 3 miesiące. Jednak jakość materiału genetycznego również pogarsza się wraz z wiekiem.
LW: Często czytamy w prasie, że kolejna hollywoodzka gwiazda urodziła swoje pierwsze dziecko w wieku 42, 44, 46 lat, a nawet później...
SC: W większości przypadków są to jajeczka dawczyń. Oto, co mówi medycyna: 40-letnia kobieta ma tylko 20% zdrowych komórek jajowych, a 80% jest genetycznie uszkodzonych. Nie ma znaczenia, czy mieszka w USA, czy na Ukrainie. 42-letnia kobieta ma 10% zdrowych komórek jajowych. W wieku 43 lat - 3%. W wieku 44 lat jest to już około 0,1%. Oczywiście są wyjątki. Kiedyś do mojej kliniki w Tarnopolu przyszła 46-letnia kobieta z pytaniem: "Co powinnam zrobić? Moja córka wychodzi za mąż, a ja jestem w ciąży. I wszyscy mówią, żeby usunąć ciążę". Kobieta sama zaszła w ciążę. Zbadaliśmy ją i płód. Okazało się, że wszystko jest w porządku. Powiedziałem: "Rodzić, oczywiście". Urodziła. Kilka lat później spotkałem ją przypadkiem, a ona trzymała w ramionach małą dziewczynkę i powiedziała: "To jest ten mały cud, który kiedyś uratowałeś". Oznacza to, że istnieją przypadki w wieku 46 i 48 lat, ale są one bardzo rzadkie. Światowe gwiazdy w tym wieku korzystają z komórek jajowych dawczyń, do czego najczęściej się nie przyznają. Czasami używają własnych. Są to jednak jajeczka, które zamroziły w młodym wieku lub zamrożone zarodki stworzone wcześniej z ich jajeczek. W tym przypadku mogą odłożyć macierzyństwo na później.
LW: Ile kobiet zgłasza się do Ciebie i chce zamrozić materiał biologiczny?
SC: Są takie kobiety. Ale więcej mężczyzn.
LW: Dlaczego tak się dzieje? Czy kobiety nie wiedzą, że mogą tak zrobić?
SC: Tak. Nie ma wystarczających informacji na ten temat. Potrzebujemy więcej promocji, więcej relacji w mediach. Powinny być programy w telewizji, w radiu, gdzie by o tym mówiono. Mam pacjentkę z Ameryki, która urodziła się w Kijowie. Ma dobrze płatną pracę w Stanach Zjednoczonych. Ma 40 lat. Zbadałem ją i powiedziałem: "A co z planowaniem ciąży?". "Och, nie, to jeszcze nie czas" - odpowiedziała - "Mam kontrakt, pracę... Będę miała czas!". A kiedy wyjaśniłem jej perspektywy w tym wieku, ona, inteligentna i odnosząca sukcesy kobieta, powiedziała: "Panie profesorze, nie wiedziałam! Co powinnam zrobić w tej sytuacji?". Zasugerowałem zamrożenie komórek jajowych. Natychmiast się zgodziła, choć wcześniej nawet tego nie planowała, myśląc, że ma przed sobą jeszcze wiele lat płodności.
LW: Ale przechowywanie jajeczekmusi być kosztownym procesem, prawda?
SC: Nie jest to coś bardzo drogiego - około tysiąca hrywien rocznie.
LW: A sama procedura ile kosztuje?
SC: Tak, oczywiście, to trochę kosztuje. Leki stymulujące superowulację są dość drogie, podobnie jak samo pobieranie komórek jajowych. Jest to zaawansowana technologia, cały sprzęt i komponenty są produkowane w Japonii, USA, Niemczech i innych krajach europejskich. Mówimy o stworzeniu istoty ludzkiej. Dlatego wszystkie technologie, wszystkie środowiska i materiały eksploatacyjne muszą być wysokiej jakości. Na przykład w Ukrainie nic takiego nie jest produkowane. W związku z tym jest to drogie. Ale w porównaniu z krajami europejskimi lub Ameryką, usługi te są znacznie tańsze w Ukrainie. Jednak w tych krajach istnieje wiele programów rządowych, które częściowo lub całkowicie pokrywają koszty leczenia. Myślę, że wskazane jest wprowadzenie tego w Ukrainie. Pozwoli to jeszcze większej liczbie par doświadczyć radości rodzicielstwa.
LW: Jakich rad udzieliłaby Pani kobietom, które zmuszone są do wyjazdu za granicę i nie zawsze mają dostęp do ginekologa czy mammologa? Na jakie zmiany w organizmie należy zwrócić uwagę w pierwszej kolejności? Co powinno być sygnałem ostrzegawczym?
SC: Nasi pacjenci, którzy spędzili trochę czasu za granicą i odwiedzali tam lekarzy, mieli okazję porównać medycynę w różnych krajach z tą krajową. Za granicą nie jest ona tak dostępna jak w Ukrainie. Umówienie się na wizytę u specjalisty o wąskim profilu może zająć kilka miesięcy, a jeszcze trudniej jest uzyskać konsultację z ekspertami i profesorami. Dlatego kobiety za granicą nie zawsze mają dostęp do ginekologów, mammologów, endokrynologów i innych specjalistów. Każdy organizm jest inny, a nawet inaczej reaguje na stres. Kobiety mogą doświadczać nieregularnych miesiączek, nieprawidłowej wydzieliny z narządów płciowych, bólu miednicy i piersi. Są to najczęstsze dolegliwości, z którymi należy zwrócić się do lekarza. Jeśli ktoś nie może przyjść sa do nas, może skorzystać z konsultacji online z lekarzami naszej kliniki.
LW: Kobiety i mężczyźni na linii frontu żyją w ciągłym stresie, pod ciągłym ostrzałem, nosząc ciężką amunicję, w okopach, cierpiąc z powodu palącego słońca, ulewnych deszczy i mrozów. Jak te warunki wpływają na ich zdrowie reprodukcyjne?
SC: Urazy układu rozrodczego stanowią do 10% wszystkich obrażeń personelu wojskowego. W 96-98% przypadków takich obrażeń doznają mężczyźni, ale są też kobiety, u których urazy wojskowe wpływają na układ rozrodczy, nie wspominając o wojennej amenorrhoei [ustanie miesiączkowania z powodu upośledzonej produkcji hormonów gonadotropowych na tle stresu, niedożywienia i wyczerpania fizycznego w warunkach wojennych - red.] Wśród tych urazów aż 36% stanowią te, które mają bardzo poważny lub nieodwracalny wpływ na potencjał rozrodczy.
Stres, przeciążenie, hipotermia, zaburzenia odżywiania - wszystko to wywołuje zaburzenia spermatogenezy u mężczyzn, a u kobiet, odpowiednio, wpływa na jakość jajeczek.
Podam przykład. Przychodzi do mnie pacjent, który jest na wojnie od 2014 roku. On jest majorem wojskowym, jego żona - kapitanem. Okazało się, że jakość jego nasienia była słaba. Powiedział: "Jak to możliwe? W nocy jest ostrzał, pada deszcz, a ja leżę w kałuży w okopie i nie mogę nawet podnieść głowy, bo kule gwiżdżą". Takie warunki prowadzą do procesów zapalnych w jądrach i szeregu zmian w organizmie. W tym przypadku staramy się poprawić jakość nasienia, a za pomocą technologii reprodukcyjnych wybieramy plemniki najwyższej jakości do zapłodnienia.
Ponadto istnieje wiele urazów układu rozrodczego, urazów narządów płciowych, które uniemożliwiają normalną produkcję i dojrzewanie komórek jajowych lub plemników. Dlatego bardzo ważne dla naszych obrońców jest zamrażanie materiału biologicznego.
LW: W wielu krajach na całym świecie istnieje prawo, które pozwala żołnierzom na bezpłatne przechowywanie swojego materiału genetycznego. Rok temu grupa posłów ludowych zgłosiła projekt ustawy, w którym zapisano, by nasi żołnierzy mieli taką możliwość. Czy ostatecznie stał się on obowiązującym prawem?
SC: W dzisiejszych warunkach wojennych kwestia przechowywania i wykorzystywania kriokonserwowanego materiału biologicznego nabrała nowego znaczenia. 21 marca Rada Najwyższa większością głosów poparła projekt ustawy nr 8011, który dotyczy zmiany niektórych ustaw Ukrainy w celu zapewnienia weteranom wojennym prawa do biologicznego pourazowego ojcostwa/macierzyństwa. Jeśli dokument przejdzie drugie czytanie i zostanie podpisany przez prezydenta Ukrainy, wojsko będzie mogło zamrozić materiał biologiczny i, w przypadku obrażeń wpływających na funkcje rozrodcze, zachować możliwość biologicznego ojcostwa lub macierzyństwa.
O ile mi wiadomo, ustawa nie weszła jeszcze w życie. Jednak już od ponad roku nasze kliniki w Tarnopolu i Lwowie zapewniają bezpłatną kriokonserwację dla członków i członkiń Sił Zbrojnych Ukrainy. Swego czasu w realizację tego projektu zaangażowani byli szef amerykańskiej organizacji charytatywnej Eye Care for Ukraine Brian True oraz rektor Tarnopolskiego Narodowego Uniwersytetu Medycznego Mychajło Korda. Teraz szukamy również sponsorów i międzynarodowych fundacji.
Ale zdecydowałem, że to nie wystarczy. Podczas gdy nasi nieustraszeni obrońcy walczą o naszą wolność i niepodległość, musimy pomóc im tutaj, na froncie domowym. Dlatego uruchomiłem projekt społeczny wspierający rodziny naszych wojskowych, który zapewnia 100-procentową zniżkę na programy leczenia niepłodności z wykorzystaniem technik wspomaganego rozrodu.
Od czasu uruchomienia projektu w czerwcu ubiegłego roku otrzymaliśmy ponad pół tysiąca zgłoszeń od rodzin wojskowych, z których trzysta rozpoczęło leczenie lub już ukończyło program in vitro. Codziennie otrzymujemy nowe zgłoszenia. Nasze możliwości są ograniczone i musimy pomagać cały czas, dlatego zwracam się do wszystkich zainteresowanych, mecenasów, szefów fundacji charytatywnych, biznesmenów i parlamentarzystów, aby zwrócili uwagę na ten problem i wsparli finansowo programy zapłodnienia in vitro dla ukraińskich wojskowych.
LW: Co nasze ustawodawstwo mówi o tym, co powinno się dziać z materiałem genetycznym danej osoby po jej śmierci?
SC: Nie jest to uregulowane prawnie. Projekt ustawy nr 8011 zapewnia zdrowej osobie możliwość oddania swojego materiału rozrodczego, a następnie jego wykorzystania. Dokument ten nie rozwiązuje jednak problemu kriokonserwacji i wykorzystania komórek rozrodczych mężczyzny lub kobiety po ich śmierci. Projekt ustawy nie zawiera słowa "śmierć".
LW: To znaczy, jeśli obrońca zostanie zabity, są zamrożone plemniki, a jego żona chciałaby urodzić ich wspólne dziecko...
SC: Niestety, nie ma takiej możliwości. Ale ustawodawstwo jest ulepszane i być może Rada Najwyższa przyjmie ustawę, która pozwoli wdowom po obrońcach na wykorzystanie ich materiału biologicznego. Konsultowaliśmy się w tej sprawie z prawnikami - kobieta może złożyć pozew, twierdząc, że ma zgodę męża. I dopiero po decyzji sądu my, specjaliści ds. reprodukcji, możemy rozpocząć pracę.
LW: Czy kiedykolwiek miał Pan do czynienia z przypadkami, w których krewni poległego żołnierza, który pozostawił po sobie materiał biologiczny, zgłaszali się do Pana i chcieli, aby ich dziecko przyszło na świat?
SC: To się nigdy wcześniej nie zdarzyło. Kiedyś do naszej kliniki zadzwoniła kobieta. Jej syn zginął na wojnie. Od tego czasu minęły cztery dni. Zapytała, czy możliwe jest pośmiertne pobranie jego materiału biologicznego. Ale niestety jest to niemożliwe...
LW: Ile kosztuje zamrożenie materiału biologicznego?
SC: W przypadku kobiet jest to bardzo indywidualne. Zależy to od tego, jakie leki i ile ich potrzeba do stymulacji owulacji. Następnie jajeczka są pobierane i witryfikowane, czyli mrozi się je. Jedna kobieta może mieć jedno jajeczko, inna 30, a nawet 60. Dlatego cena będzie inna w każdym przypadku. Ale mrożenie nasienia jest tańsze. Ale zależy to również od tego, czy pacjent ma wszystkie niezbędne testy i badania. Jeśli tak, kwota będzie niższa. Jeśli nie, to spermogram, fragmentacja DNA plemników, plus wszystkie "krytyczne" badania, które należy wykonać, aby wykluczyć obecność różnych infekcji. Na przykład samo zapłodnienie in vitro kosztuje w naszej klinice 40400 hrywien. Obejmuje to przygotowanie pacjentki, obserwację, punkcję pęcherzyka i pobranie komórek jajowych, znieczulenie, zapłodnienie ICSI, hodowlę i obserwację zarodków do 5. dnia rozwoju oraz witryfikację zarodków. Pakiet ten jest bezpłatny dla rodzin pacjentów naszej kliniki.
LW: Dlaczego miałbyś to robić? Czy można na tym zarobić?
SC: To moje serce każde mi to robić. Musimy ożywić naród. Każdy musi coś robić. To samo pytanie zadają mi koledzy z innych klinik.
Mam uniwersalną odpowiedź: "Jestem Ukraińcem. I chcę uczestniczyć w odrodzeniu narodu ukraińskiego".
Jeśli mogę zrobić coś, by pomóc tym, którzy nas chronią, to czemu nie?
Kiedyś przyszła do mnie para. On był na froncie od 2014 roku. Ona straciła syna z pierwszego małżeństwa na wojnie. Marzyli więc o wspólnym dziecku. Mężczyzna płakał, prosząc mnie o pomoc dla niego i jego żony, ponieważ musiał wrócić na linię frontu i nie wiedział, kiedy wróci, ani czy w ogóle wróci.
- Chcę, by zostały po mnie dzieci - powiedział.
Rozpoczęto leczenie i zamrożono jego materiał biologiczny. Mężczyzna wrócił na linię frontu. I udało się. Kiedy zobaczyliśmy wyniki badań, byliśmy szczęśliwi.
Kilka dni przed tym, jak potwierdziliśmy, że transfer się powiódł, zarodki się zakorzeniły i ciąża się rozpoczęła, kobieta otrzymała szokującą wiadomość od kolegów męża, że nie żyje. W klinice bardzo martwiliśmy się o to, jak ona to przeżyje, czy szok nie spowoduje utraty ciąży. Na szczęście kobieta jest obecnie leczona ambulatoryjnie i spodziewa się bliźniąt.
W dzisiejszej rzeczywistości trudno jest planować przyszłość, ponieważ nikt z nas nie jest pewien, co wydarzy się jutro. Jednak nawet wojna nie może stanąć na drodze do nowego życia. Wierzę w to z całego serca.
Ukraina jest na krawędzi wielkiego kryzysu demograficznego. Musimy znaleźć sposoby, żebyśmy mogli mieszkać, pracować, rodzić dzieci tutaj, w kraju
Skontaktuj się z redakcją
Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.