Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Aktywiści Euromajdanu-Warszawa zorganizowali zakrojony na szeroką skalę protest pod nazwą „Międzynarodowe Targi Ludobójstwa w Warszawie”. Występ artystyczny na placu Zamkowym był wymierzony w handel UE z Rosją. Spektakl przypominał teatr absurdu: uczestnicy „sprzedawali” rosyjski gaz, węgiel, zboże, samowary, bimber, jedli krwawy kapuśniak i tańczyli do rosyjskiej muzyki, demonstrując obojętność na wszystko poza pieniędzmi
Protest w formie spektaklu w centrum Warszawy. Zdjęcie Autorki
No items found.
Uczestnicy performansu symbolicznie wylewali na siebie „ukraińską krew” (koncentrat buraczany). Mieli na twarzach maski Putina, Łukaszenki, Orbana i Kim Dzong Una. Zachęcali tłum do tańczenia do rosyjskiej muzyki, bo to „kultura wysoka”. Ktoś z tłumu w końcu krzyknął: „Wszystko jest w porządku, ale wyłączcie to gówno!”.
Anastazja Janczenko z Charkowa dowiedziała się, że wróg zniszczył jej dom. Chociaż jest teraz w Warszawie, ogarnia ją rozpacz i poczucie niesprawiedliwości.
– Kiedy nasi chłopcy giną na wojnie, gdy tracimy naszych krewnych, przyjaciół i domy, jest bardzo dziwne, że ktoś ceni pieniądze bardziej niż zniszczone ludzkie życie – mówi Anastazja. – Jest mi smutno i przykro, że tak się dzieje na świecie, dlatego tu teraz jestem. Mój rodzinny Charków jest ostrzeliwany każdego dnia i nocy, cały czas płaczę, bo wciąż nie mogę się z tym pogodzić. A ktoś robi interesy i tańczy na krwi Ukraińców. Tak nie może być w cywilizowanym świecie. Patrzę na te wszystkie kokoszniki [kokosznik to rosyjskie nakrycie głowy w formie grzebienia, symbol tradycyjnego rosyjskiego stroju – red.] i kojarzą mi się ze śmiercią.
Pomimo sankcji, kraj – terrorysta nadal eksportuje zboże, ropę, gaz, diamenty i inne towary do Unii Europejskiej. W 2023 r. Rosja wyeksportowała do Europy towary o wartości co najmniej 50,6 mld euro, a UE wyeksportowała do Rosji towary za 38,3 mld euro. Ponad 200 międzynarodowych korporacji zapłaciło 3,5 miliarda dolarów podatków do rosyjskiego budżetu.
W ostatnich miesiącach import zboża był gorącym i drażliwym tematem w Polsce i Ukrainie. Według organizatorów protestu, pomimo wojny i sankcji, Unia Europejska konsekwentnie zwiększa import żywności z Rosji. Tylko w 2023 r. UE sprowadziła rosyjskie produkty rolne i żywność o wartości ponad 2,6 mld euro. Rosja prowadzi skuteczną politykę dumpingową, zalewając światowy rynek tanim zbożem, w tym zbożem skradzionym z Ukrainy. Doprowadziło to do spadku cen i nadwyżki produktów rolnych i spożywczych zarówno w Polsce, jak w innych krajach UE, a prorosyjscy propagandyści wykorzystują napięcie wokół kryzysu zbożowego do podsycania antyukraińskich i prorosyjskich nastrojów.
– Potem te pieniądze idą na rakiety, potem te pieniądze zabijają Ukraińców. W sobotę Ukraina znów obudziła się we krwi – mówi Natalka Panczenko, liderka Euromajdanu-Warszawa. – W Charkowie rosyjskie rakiety ponownie trafiły w cywilów. Wiemy już o 6 zabitych i 11 rannych. Służby ratownicze wyciągają ludzi spod gruzów, rodziny przygotowują się do pogrzebów. A Unia Europejska co teraz robi? Nadal handluje z Rosją, pompując pieniądze do jej budżetu. Kategorycznie odmawiamy pogodzenia się z tym i wzywamy UE do natychmiastowego nałożenia embarga na wszystkie rosyjskie towary. Chcemy, aby UE w końcu przestała wspierać Rosję, przestała zasilać rosyjski budżet europejskimi pieniędzmi, naszymi podatkami i zaczęła naprawdę wspierać Ukrainę, by ta mogła jak najszybciej wygrać wojnę.
Dlatego zwracamy się do władz Unii Europejskiej o natychmiastowe embargo na rosyjskie towary.Podczas wydarzenia zbierano też pieniądze dla ofiar w obwodach charkowskim i sumskim. Zostaną wykorzystane na zakup ubrań i innych niezbędnych rzeczy, a także na naprawę tych ostrzelanych domów, które można jeszcze uratować.
Dziennikarka, specjalistka ds. PR. Jest mamą małego geniusza z autyzmem i założycielką klubu dla mam PAC-Piękne Spotkania w Warszawie. Prowadzi bloga i grupę TG, gdzie wspólnie ze specjalistami pomaga mamom dzieci specjalnych. Pochodzi z Białorusi. Jako studentka przyjechała na staż do Kijowa i została na Ukrainie. Pracowała dla dzienników Gazeta po-kievske, Vechirni Visti i Segodnya. Uwielbia reportaż i komunikację na żywo.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
W tej szkole w Charkowie alarmy przeciwlotnicze nie przerywają zajęć – dzieci już są w schronie przeciwbombowym. Decyzja o tworzeniu podziemnych szkół została podjęta przez charkowski urząd miasta – bo nauka w zwykłych szkołach w mieście jest zabroniona ze względu na codzienne ataki Rosjan.
Milionowy Charków jest miastem przygranicznym, więc od ogłoszenia alarmu przeciwlotniczego do momentu uderzenia często mija mniej niż minuta. To za mało, by zejść do schronu. Dlatego od początku inwazji na pełną skalę uczniowie uczą się online lub w specjalnie wyposażonych salach lekcyjnych w metrze.
Jednak w metrze nie ma wystarczająco dużo miejsca dla wszystkich, więc w październiku 2023 r. burmistrz ogłosił decyzję o budowie podziemnych szkół. Pierwsza została otwarta w maju 2024 roku. Jak mówi nam Ołena Zbycka, szefowa dzielnicowego wydziału edukacji, 230 uczniów uczy się tutaj na dwie zmiany.
Druga klasa ma lekcję matematyki. W sali nie ma okien, ale oświetlenie spełnia normy zdrowotne i nie psuje wzroku uczniów.
Sale lekcyjne znajdują się na poziomie minus jeden – sześć metrów pod ziemią. Bunkier ma kilka źródeł zasilania, więc nie ma przerw w dostawach prądu, tak częstych na powierzchni.
Dziesiąta klasa ma lekcję ukraińskiego. Chociaż słychać dźwięk syreny, dzieci nie zwracają nią uwagi. Sofia Swidra podczas przerwy mówi nam, że poprosiła rodziców o zgodę na powrót do tradycyjnej nauki, ponieważ tęskniła za kolegami z klasy. Online uczyła się przez ostatnie dwa lata.
– Tutaj podczas przerw możemy rozmawiać i grać. W domu siedziałam tylko przy komputerze. Tutaj czuję się spokojna i bezpieczna – mówi nam Sofia.
Podczas przerwy młodsze dzieci przychodzą do świetlicy, by się pobawić. W razie potrzeby pracuje z nimi psycholożka Maryna Prychodko.
– Wyjaśniamy dzieciom, że jest tu bezpiecznie. W Charkowie codziennie są jakieś eksplozje, ale w szkole ich nie słychać. Dzieci są tu bezpieczne – mówi pani Maryna. – Dzieciom w Charkowie bardzo trudno jest się teraz uczyć, wiele z nich stało się niespokojnych. Przed inwazją problem z dzieckiem rozwiązywało się w ciągu miesiąca lub dwóch. Teraz trwa to znacznie dłużej.
W Charkowie funkcjonuje mieszany system nauczania: każdy uczeń może dołączyć do lekcji online, bo wszystkie klasy są wyposażone w laptopy.
31 maja w podziemnej szkole zabrzmiał ostatni dzwonek. We wrześniu naukę podejmie tu ponad 900 dzieci.
– Dzieci mają tu zapewnione wszystko, czego potrzebują: sale lekcyjne, pokój socjalny i stołówkę – mówi Ołena Zbycka. – Przykro nam, że nasze dzieci uczą się pod ziemią, ale mają przynajmniej szansę na socjalizację w czasach wojny.
Według Olgi Demenko, dyrektorki miejskiego wydziału edukacji, na naukę w przyszłym roku szkolnym w klasach zorganizowanych w metrze zapisanych jest ponad 4500 dzieci.
Pomysł tworzenia podziemnych szkół został podjęty przez inne miasta na Ukrainie. 31 maja w Mikołajowie otwarto podziemny schron szkolny dla 1200 dzieci. Budowę podobnych schronów planuje się w obwodzie chersońskim i odeskim.
Mediolan, Utrecht, Hanower, Bern, St. Pölten, Salzburg — to trasa obecnego europejskiego tournée projektu „Matki. Pieśń na czas wojny”. W lipcu spektakl zobaczy publiczność słynnego Festiwalu Teatralnego w Awinionie, gdzie w ubiegłym roku odbyło się czytanie przyszłej produkcji.
Reżyserka-dyrygentka
Marta Górnicka, absolwentka reżyserii warszawskiej Akademii Teatralnej i Szkoły Muzycznej im. Fryderyka Chopina, sama była aktorką i wokalistką. Teatr chóralny stał się już wizytówką Marty Górnickiej.
Jest teraz zdecydowanie taką czułą przewodniczką swoich spektakli
Swój pierwszy spektakl w tym gatunku wystawiła w 2010 roku. Spektakl “Tu mówi chór” w Instytucie Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego zgromadził 28 kobiet w różnym wieku, aktorek i przedstawicielek różnych zawodów w kolażu tekstów kultury: od Antygony po cytaty filmowe czy przepisy kulinarne. Potem był “Magnificat” (2011), który zmierzył się z najważniejszym kobiecym wizerunkiem w Kościele, Marią Panną, oraz męski chór “RequieMaszyna” (2013). W grudniu 2014 roku w Muzeum Sztuki Współczesnej w Tel Awiwie odbyła się premiera projektu „Mother Will Not Be Silent. A Choir for the Time of War", do którego Marta Górnicka zaprosiła 60 żydowskich i arabskich matek, izraelskich tancerzy-żołnierzy oraz arabskie dzieci.
21 kobiet tworzy chór ważnego i potrzebnego dziś Ukrainie spektaklu „Matki. Pieśń na czas wojny”. Są wśród nich Ukrainki, Polki i Białorusinki. Widzka, artystka Maria z Iwano-Frankowska, przyznaje, że czuła wewnętrzny opór przed tym połączeniem, pdobno jak w sytuacji ze wspólnymi ukraińsko-białoruskimi rezydencjami artystycznymi, które nadal istnieją w tym formacie, nawet po rozpoczęciu inwazji rosyjskiej na pełną skalę, ponieważ jej zdaniem rozmywa to i przesuwa akcenty, a lepiej byłoby zwrócić szczególną uwagę na Ukrainę. Ponadto wpływ ma pozycja oficjalnej Białorusi w wojnie rosyjsko-ukraińskiej. Zgadza się jednak, że błyskotliwa i wyrazista aktorka Palina Dabravolskaya z Białorusi jest jednym z niekwestionowanych głównych głosów tego chóru.
Chór
„W przeszłości chór miał uświęcać wyjątkowość życia, służyć odrodzeniu, odnowieniu. Był siłą przeciwną sile unicestwiania. I z tej siły czerpie nasz spektakl” — deklaruje Marta Górnicka. Oprócz oczywistego efektu arteterapeutycznego dla uczestniczek, rezultatem pracy ze sztuką ludową okazał się bardzo wysokiej jakości produkt artystyczny z ważnymi, niezbędnymi akcentami. Ukraińska badaczka i wykonawczyni śpiewu tradycyjnego Anna Okhrimchuk doradzała twórcom w zakresie etnomuzykologii.
Uczestniczki castingu zostali poproszeni o przygotowanie ulubionej piosenki, zaklęcia lub wyliczanki, dwóch wymyślonych i dwóch zaczerpniętych z gazet zdań na temat „wojny” i dwóch zdań na temat „pokoju”, przepisu na ulubioną potrawę oraz odpowiedzi na pytanie: Co chciałabym / chciałbyś powiedzieć “Zachodowi”?
Zaczynają od „Szczedryka”, utworu znanego całemu światu, który dopiero teraz poznaje autorstwo i historię melodii, którą tak wszyscy lubią
Pierwszy głos zabiera najmłodsza, Polinka, jedyne dziecko w chórze. Z bocznej perspektywy widzowie dostrzegają na widowni dyrygentkę-reżyserkę Martę Górnicką. Dla doświadczonych teatromanów istnieje wyraźna analogia do sposobu, w jaki reżyser Krzysztof Lupa egzystuje podczas spektaklu, zawsze będąc didżejem akcji. Łączy je jednak tylko fakt obecności. Marta Górnicka wydaje się być matką wszystkich tych matek.
Irena, tłumaczka ze Lwowa, która od ponad 10 lat mieszka i pracuje w Polsce, mówi, że widzi promyk nadziei, że razem te kobiety są silne, że w ich wzajemnym wsparciu i misji, jaką niosą, opowiadając o swoich trudnych doświadczeniach, jest siła.
Piszemy sobie z reżyserką Martą Górnicką podczas europejskiego tournée projektu„Matki. Pieśń na czas wojny”. Przesyła odpowiedzi na kilka pytań dosłownie z trasy i pozdrawia serdecznie ze Szwajcarii.
Finał. Improwizacja
Scena monologów jest sercem spektaklu, momentem który rozrywa jego formę.
Jest ona oparta w całości na doświadczeniach życiowych aktorek grających w spektaklu, które dzielą się z nami własnymi historiami. W tej scenie ujawnia się i buduje się wspólnota oparta na niematerialnych wartościach: solidarności, miłości, troski. Za każdym razem ten wspólny świat wytwarza się na nowo w spektaklu, ale słowa nie są improwizowane.
Tournée
Jesteśmy w środku europejskiego tournée, zagrałyśmy spektakle w Barcelonie, Düsseldorfie, w Piccolo Teatro di Milano w Mediolanie, Utrechcie, Hannowerze i wczoraj w Szwajcarskim Bernie. Przed nami spektakle w Austrii, Niemczech, Francji i na Dziedzińcu Pałacu Papieskiego w Awinionie (na głównej scenie festiwalu — przyp. red.). Spektakle są bardzo mocnym doświadczeniem zarówno dla widzów jak i dla nas. Wszędzie odbiór publiczności jest niebywale emocjonalny, mamy długie standing ovations, dużo łez. Wyjątkowo emocjonalnie przyjęła spektakl widownia w Holandii, Szwajcarii, Hiszpanii, Niemczech. Ale wszędzie ta wymiana z widownia jest niezwykla. Zespół jest teraz w wyjątkowej formie, wspaniały, mocny.
Open call
Na open call do spektaklu odpowiedziało dużo kobiet, około dwustu pięćdziesięciu Przesłuchania trwały kilka miesięcy. Moim spektaklom zawsze towarzyszy publiczny "open call". Może zgłosić się każdy/ każda bez względu na doświadczenie sceniczne, muzyczne, wykształcenie, pochodzenie, wiek. Nie ma kryterium uczestnictwa w spektaklu.
Arteterapia
Aktorki “Matek” mówią często że praca nad spektaklem jest doświadczeniem leczącym dla nich, że jest terapia. Osobom które mają doświadczenie uchodźcze i wojenne, pozwala na zaplanowanie najbliższej przyszłości. “Matki” tworzą grupę która dzieli podobne bardzo trudne doświadczenia.
Chór jest starszy niż teatr i wnosi do niego unikalne cechy: transgeneracyjny głos, głos wielu generacji, praktyki wspólnotowe, ale też katartyczne, sile transformacji. Jest miejscem zachowywania pamięci o tym co najtrudniejsze, eksponowania napięć i odkrywania ukrytych mechanizmów które rządzą wspólnota.
Za pomocą śpiewu, pracy z głosem i narzędzi chórowych próbujemy wyzwolić to co życiodajne, to co odżywcze. A zarazem dotykać i ujawniać to co najtrudniejsze: rytuały przemocy wojennej wobec kobiet i cywili, które są niezmienne.
P.S. Wojna uczy mnie kochać, Нашу драму перестануть лайкати, Never again — zapisałam te wersy w trakcie spektaklu (przyp. red.). Da się nawet zrobić z nich hokku.
Wołają na nią „Guinness”, bo mieszkała w Irlandii i pracowała w pubie. Z zawodu jest psychoterapeutką. Mogła kontynuować praktykę medyczną, ale postanowiła iść na front.
– Myślałam o wstąpieniu do sił zbrojnych w 2021 r. – mówi Kateryna. – Przez ostatnie sześć lat byłam członkinią młodzieżowej organizacji pozarządowej Liberalno-Demokratyczna Liga Ukrainy i angażowałam się w życie społeczne i polityczne kraju. Poznałam Romana Ratusznego [znany ukraiński aktywista i uczestnik wojny rosyjsko-ukraińskiej; zginął w wieku 24 lat – red.]. Dla nas wojna rozpoczęła się w 2014 roku. Szybko zrozumieliśmy, że Rosja nie zatrzyma się w Donbasie. Kiedy to wszystko się zaczęło, byłam w Kijowie. Nie chciałam wyjeżdżać – zrobiłem to na prośbę mojej rodziny. Przede wszystkim dziadków, którzy przeżyli okupację w regionie Kijowa i bardzo się o mnie martwili. W końcu wyjechałam do Irlandii z moim psem. Mieszkają tam nasi krewni.
Mówię po angielsku i to była moja szansa, by przekazać Europejczykom wiadomość o Ukrainie. Brałam aktywny udział w wiecach i wydarzeniach związanych z moim krajem. Pomagałam naszym uchodźcom, którzy nie mówili po angielsku.
W końcu znalazłam pracę w pubie. W Irlandii pub to cała subkultura. Udało mi się zostać „jedną z miejscowych” w mieście, a Irlandczycy znali mnie jako „Kate, która pracuje w pubie”. Często wspominam tę ciepłą atmosferę...
Ale zdecydowałeś się wrócić...
Miałam poczucie, że muszę zaciągnąć się do wojska.
Ukraina z pewnością potrzebuje darowizn i wieców, ale bardziej potrzebuje ludzi
Dla mnie życie w Irlandii było rodzajem eskapizmu – próbą przytłoczenia się tysiącem zadań w nowym miejscu, a tym samym ucieczką od rzeczywistości. Ale nie udało mi się uciec. Wiadomość o śmierci Romana Ratusznego mną wstrząsnęła, a kiedy zginął również „Da Vinci”, zrozumiałam, że nie mam prawa siedzieć bezczynnie, gdy tacy ludzie umierają za kraj.
Rzuciłam więc pracę i wróciłam do Ukrainy z postanowieniem wstąpienia do wojska.
Przygotowałam się na gorsze rzeczy
Napisałam do działu rekrutacji brygady piechoty morskiej – tej, w której obecnie służę. Chciałam się zajmować rozpoznaniem lotniczym, bo z wykształcenia jestem inżynierem i wiem coś na ten temat.
Byłam gotowa na falę seksizmu i odrzucenie, więc w liście do brygady napisałam, że chcę być albo w zwiadzie powietrznym, albo w artylerii. Wiedziałam, że ta druga opcja na pewno im się nie spodoba, więc była szansa, że zgodzą się na pierwszą. I tak się stało.
Służba w wojsku wymaga sprawności fizycznej. Miałaś kondycję?
W pewnym sensie tak, ponieważ w Irlandii uprawiłam jeździectwo. Kiedy wróciłam do Ukrainy, zaczęłem więcej chodzić i wykonywać ćwiczenia fizyczne, koncentrując się na mięśniach pleców i brzucha, ponieważ noszenie kamizelki kuloodpornej obciąża te grupy mięśni.
Nawiasem mówiąc, nie była aż tak ciężka. Istnieją kamizelki ważące nawet 15 kilogramów, ale moja, z płytami ceramicznymi, ważyła około 7.
Zostałaś oficerem łącznikowym-nawigatorem. Jakie są Twoje obowiązki?
Głównym zadaniem oficera łącznikowego-nawigatora jest zrobienie wszystkiego, aby pilot drona wystartował i doleciał nim do celu. To ciągła komunikacja z dowództwem, już od momentu, gdy wsiadamy do samochodu, by udać się na pole bitwy. Kiedy docieramy na pozycję, wspólnie przygotowujemy się do pracy. Nawigator przegląda mapy, szuka punktów orientacyjnych, mówi pilotowi, gdzie ma lecieć. Następnie raportuje sytuację do kwatery głównej.
Byłam już dowódcą załogi, a teraz pracuję w kwaterze głównej. Moim zadaniem jest kontrolowanie pracy wielu załóg.
Pierwsze wrażenia ze strefy działań wojennych były dla Ciebie szokiem?
Nie. Przygotowywałam się do gorszych warunków. Spodziewałam się mieszkać w ziemiankach, a mieszkamy w zwykłym, prywatnym domu. Chłopaki zainstalowali bojler, mamy nawet prysznic z ciepłą wodą.
Powiem więcej: kiedy mamy czas, możemy nawet zamówić sushi w pobliskim miasteczku i obejrzeć serial
Przygotowywałam się też do mojego pierwszego wyjazdu na front. Myślałam, że to będzie coś strasznego. Ale tak naprawdę podobało mi się. Nie było szoku, był strach. Jako psychoterapeutka mogę jednak powiedzieć, że to adekwatna reakcja na coś nieznanego. Naprawdę nie wiedziałam, czego się spodziewać.
A czy teraz, kiedy już wiesz, strach pozostał?
Tak, ale w większości sytuacji mogę go kontrolować. Naprawdę się przestraszyłam, gdy nasi ludzie zostali ranni na moich oczach. Wróg nas namierzył i uderzył w garaż, z którego wychodzili moi towarzysze broni, chłopak i dziewczyna. On odniósł lekkie obrażenia, ale ona miała 12 odłamków wbitych w ciało i mocno krwawiła.
Kiedy jej pomagałam, ostrzał nie ustawał. Bałam się, że nie będę w stanie jej uratować. Zanieśliśmy ją do pojazdu ewakuacyjnego pod ostrzałem, potem przez jakąś godzinę nie mieliśmy kontaktu z medykami, którzy ją zabrali. To była najstraszniejsza godzina w moim życiu. Przychodziły mi do głowy różne myśli, od: „czy wystarczająco mocno zacisnęłam stazę?” do: „a co jeśli krwawienie nie było krytyczne i ona po sześciu godzinach jazdy z tą stazą straciła przeze mnie rękę?”. Na szczęście przeżyła i ręki nie straciła. Ale zapamiętam ten moment na długo.
Doświadczenie pokazuje, że aby nauczyć się kontrolować swój strach, trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, czego dokładnie i dlaczego się boimy.
A co jeśli to jest strach przed śmiercią?
To normalne, że boimy się śmierci. Ja boję się śmierci. Nie chcę umierać. Nie chcę, by umarł mój mąż, który również jest na wojnie. Ale to nie jest ten rodzaj strachu, który paraliżuje i uniemożliwia wykonywanie pracy.
Większość żołnierzy zawarła ze sobą niepisaną umowę, że są gotowi na śmierć. Bo to jest wojna
Ale z drugiej strony cywile też są atakowani w spokojnych miastach. Też umierają, i to nie tylko z powodu rakiet. Wojna uczy przyjmować za pewnik to, że codziennie ktoś umiera. Zmienia się postrzeganie wielu rzeczy.
Na przykład gdy byłam cywilem (a jeszcze bardziej, gdy mieszkałem w Irlandii), każda wiadomość o ataku rakietowym na Kijów wytrącała mnie z równowagi. Natychmiast pisałam do mamy, a ta odpisywała, że nie słyszy wybuchów, bo Kijów to duże miasto. A kiedy jesteś na froncie i odgłos wybuchu dochodzi z odległości 300 metrów, też wydaje ci się to bardzo odległe.
Czytałam, że miałaś wstrząs mózgu...
I to niejeden. Za pierwszym razem pocisk uderzył w dom, obok którego stałam. Drugi miałam, gdy ratowałam siostrę. Konsekwencje bliskich wybuchów są dla mnie typowe: głośne dźwięki lub błyski światła mogą powodować silne bóle głowy i nudności. Wiem, jak to jest żyć z PTSD.
Nawet jeśli znajduję się na otwartej przestrzeni w spokojnym mieście, muszę wiedzieć, gdzie w pobliżu jest kąt, w którym mogłabym się ukryć w przypadku ostrzału.
Nigdy nie wychodzę z domu bez opaski uciskowej.
Czy twoi towarzysze broni szukają u ciebie pomocy jako psychoterapeutki?
Moja etyka zawodowa zabrania mi pracy z przyjaciółmi, a moi towarzysze broni są dla mnie nawet kimś więcej niż przyjaciółmi. Dlatego nie ma wśród nich pacjentów. Ale jeśli pytają mnie o coś jako specjalistkę, odpowiadam im. Niektórzy faceci, kiedy dowiadują się o mojej specjalizacji, są na początku sceptyczni. „Komu potrzebni ci ci psychoterapeuci?” – mówią. A potem siedzisz z nimi w kuchni do trzeciej nad ranem, bo muszą się wygadać...
A czy psychoterapeuta potrzebuje psychoterapeuty?
Jak najbardziej. Nawet jeśli pracujesz jako lekarz w cywilu. To stresująca, wyczerpująca praca i trzeba odbudowywać swoje zasoby. Teraz, na wojnie, również odczuwam potrzebę kontaktu z psychoterapeutą, ale szukam lekarza z doświadczeniem wojskowym.
Bez względu na to, jak dobry jest specjalista, jeśli nie był na wojnie, nie będzie w stanie zrozumieć niuansów pracy z żołnierzem
Pamiętam, jak przed inwazją na pełną skalę miałam pacjentów, którzy byli wojskowymi i weteranami ATO [operacji antyterrorystycznej przeciw separatystom obwodach donieckim i ługańskim, rozpoczętej w 2013 r. – red.]. Mówiłam im: „Musicie lepiej się wysypiać”. Bo tak mówi książka. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, dlaczego to niemożliwe, dlaczego nie można po prostu zrezygnować z napojów energetycznych...
Mój osobisty dziennik pomaga mi uporządkować myśli. Są takie momenty, kiedy nawet z najbliższymi osobami nie chcesz dzielić się tym, co leży ci na sercu – żeby po raz kolejny ich nie zranić. W takich przypadkach pomaga papier.
Wojna jest z nami długo, więc trzeba się dostosować
Opisałaś kiedyś moment, w którym siedziałaś z towarzyszami pod ostrzałem i porównywałaś smak paluszków krabowych z różnych sklepów. Czy takie wspomnienia z cywilnego życia pomagają ci przetrwać psychicznie?
Nie powiedziałbym, że na wojnie trzeba przetrwać psychicznie. To powszechny stereotyp wśród cywilów. W rzeczywistości gdy jest się w wojsku, wojna staje się częścią codziennej rutyny. Wyjście na pozycje bojowe jest postrzegane jako pójście do pracy. A w wolnym czasie żyjemy prawie tak samo jak ci, którzy są w cywilu. Pijemy pyszną kawę, jemy pizzę i paluszki krabowe. Dziś na obiad zjadłam sushi. A wieczorem umyję zęby moją ulubioną szczoteczką elektryczną z postaciami z Gwiezdnych Wojen i wezmę prysznic.
Do domu, w którym mieszkam z braćmi, kupiliśmy doniczki, żeby było przytulniej. Noszę ze sobą suszarkę do włosów z dyfuzorem i spędzam po 40 minut na układaniu włosów. Tak, wojna jest przerażająca, bolesna i niesprawiedliwa. Ale jest też życie na froncie, zwykłe ludzkie radości. Wojna jest z nami przez długi czas i musimy dostosować się do tych warunków.
Powiedziałaś, że kiedy zdecydowałaś się wstąpić do sił zbrojnych, byłaś moralnie przygotowana na falę seksizmu. Czy musisz sobie z tym radzić?
Jest wiele przejawów seksizmu. To wtedy, gdy mężczyźni pozwalają sobie na nazywanie cię „cipką” lub „kochaniem”, albo kiedy mówią coś zupełnie nie do przyjęcia. Na przykład, kiedy powiedziałam pułkownikowi, że mogę działać jako pilot, ponieważ wiem, jak latać dronami, powiedział coś w stylu: „, Co ty, kwiatuszku, będziesz latać w kiecce przed facetami?”.
W takich sytuacjach nie milczę, ustawiam mężczyznę na jego miejscu. Niektórym trudno jest zaakceptować, że kobieta może rozumieć sprawy wojskowe tak dobrze jak oni. I broń Boże, żeby próbowała wytknąć takiemu błąd – będzie obraza na całe życie. Mężczyźni, którym od dzieciństwa wmawiano, że nie powinni być słabi, boją się, że kobieta może być w jakiś sposób silniejsza od nich. Na szczęście nie wszyscy są tacy.
Wspomniałaś, że masz męża, który też jest na froncie. Poznaliście się podczas wojny?
Tak, służymy w tej samej brygadzie. Ironią losu jest to, że kiedy wstąpiłam do wojska, powiedziałam sobie, że nigdy nie nawiążę relacji z innym żołnierzem. Przede wszystkim ze względu na powszechny seksistowski stereotyp o kobietach, które znajdują mężczyznę w wojsku, zachodzą w ciążę i są zwalniane.
Ale tak się złożyło, że miesiąc po tym, jak się poznaliśmy, byliśmy w związku, a dwa miesiące później zabrał mnie na spotkanie ze swoimi rodzicami. Mój mąż i ja dobrze się rozumiemy, ponieważ mamy te same wartości i cele. Wiemy, dlaczego jesteśmy tutaj, na wojnie.
Kolekcja fotografii Małgorzaty Smieszek, która zostanie zaprezentowana w Olsztynie i Warszawie, to seria opowieści o oporze, poświęceniu i głębokiej miłości do swojego kraju mieszkańców zachodniej Ukrainy, którzy płacą życiem za wolność. Spokojne życie huculskich wiosek zostało nagle zniszczone przez brutalną rzeczywistość wojny. Bo wojna jest nie tylko tam, gdzie toczą się walki.
Główne zdjęcie wystawy przedstawia Hannę, która w Wielkanoc odebrała w końcu telefon od syna z frontu. Jurij ma 25 lat. Broni Ukrainy w sektorze donieckim. Hanna mieszka setki kilometrów od strefy działań wojennych, w wiosce niedaleko granicy z Rumunią. Ale okupanci i tak zamienili jej codzienne życie w udrękę.
– Rok temu po raz pierwszy przywiozłam pomoc humanitarną do tej wioski. Zostałam zaproszona na uroczysty obiad – mówi Małgorzata Smieszek. – W tym czasie z Bachmutu zadzwonił żołnierz Jurij, by złożyć życzenia matce i siostrze z okazji Wielkanocy. Przez długi czas nie mógł dzwonić z powodu ciężkiego ostrzału. Opowiadał o zabitych i rannych cywilach, o swoich towarzyszach broni, o zniszczonych domach i samochodach, które płonęły w chwili, gdy rozmawialiśmy.
Tak jak jego matka i siostra, byłam bardzo zdenerwowana, słuchając tej strasznej historii. Ale nagle przypomniałam sobie, że jestem fotografką, i szybko zrobiłam kilka zdjęć. Chciałam udokumentować ten moment, by jak najwięcej osób mogło poczuć ten nieznośny ból matki czekającej na powrót syna z wojny.
Zdjęcia pokazują, jak zmieniło się życie ludzi w huculskich wsiach w czasie wojny. Zamiast malować pisanki, piec wielkanocne ciasta czy haftować, ludzie pomagają w organizacji kolejnego pogrzebu w przeddzień Wielkanocy i oddają hołd poległemu żołnierzowi.
Ojciec Katii i Ani zginął rok temu na froncie. Dziewczynki wciąż nie mogą pogodzić się ze stratą, przelewając całą swoją złość na matkę. Nie rozumieją, dlaczego ICH tata zginął. Obwiniają zarówno siebie, jak matkę. Pani Małgorzata utrzymuje z nimi kontakt i chce je zaprosić do Polski na wakacje.
Na wystawę przyjechał polski wolontariusz Wojciech Brzozko z żoną i córką. Powiedział, że jedno ze zdjęć przedstawia jego przyjaciółkę Tetianę Palijczuk ze wsi Bystriec w obwodzie iwanofrankiwskim.
Tetiana zapewnia wsparcie psychologiczne dzieciom przesiedlonym ze strefy działań wojennych i zbiera pomoc dla wojska – mówi Wojciech Brzozko. – Jej bracia są teraz na wojnie. Przyszedłem na to wydarzenie w koszuli, którą wyhaftowała dla mnie mama Tetiany. Razem z Piotrem Palińskim, wolontariuszem z Olsztyna, zawieźliśmy do Ukrainy pomoc humanitarną dla sierocińca, szpitali i szkół. Nadal pomagamy, w miarę naszych możliwości. Jedną z ostatnich próśb Tetiany jest dron dla brygady, w której służą jej bracia. Zorganizowaliśmy zbiórkę wśród naszych przyjaciół. Kupiliśmy go i wysłaliśmy „Nową pocztą”.
Według Stepana Migusa, szefa olsztyńskiego oddziału Związku Ukraińców w Polsce, takie dokumentalne projekty fotograficzne pokazują Polakom, jak wielkie jest zagrożenie, że Ukraina jako państwo może zniknąć – a wtedy negatywne konsekwencje rosyjskiej agresji odczują kraje sąsiednie.
– Sytuacja z ograniczoną liczbą broni na froncie pokazała, że ukraińskie wojska powstrzymują ofensywę wroga tylko heroizmem – zauważa Migus. – Opóźnienie w pomocy USA i słowa prezydenta Czech, że naiwnością byłoby twierdzić, że Ukraina będzie w stanie zwrócić okupowane terytoria, mogą wskazywać, że Ukraina będzie naciskana, aby oddać te ziemie. A to byłby ogromny błąd, fatalny błąd całej Europy.