Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Przywódcy państw terrorystycznych nie potrzebują gospodarki. Oni potrzebują wojny. I dopóki czują, że świat się ich boi, będą robić, co robili do tej pory. Jeśli nie zaatakujesz, jeśli nie zademonstrujesz siły, sprowokujesz zarówno Rosjan, jak Irańczyków do eskalacji
Izraelski system obrony przeciwrakietowej Iron Dome przechwytuje pociski i drony z Iranu. Fot: Jamal Awad/Xinhua News/East News
No items found.
Stany Zjednoczone i Wielka Brytania zniszczyły irańskie drony i pociski, zanim weszły one w przestrzeń powietrzną Izraela, co znacznie uprościło działanie systemu obrony powietrznej państwa żydowskiego. To oczywiście nigdy nie miało miejsca na Ukrainie, mimo że rosyjskie ataki niszczą krytyczną infrastrukturę i zabijają cywilów.
Ale Zachód nie zamierza udawać, że ignoruje te różnice. Po irańskim ataku Biały Dom dał jasno do zrozumienia, że zobowiązania sojusznicze Stanów Zjednoczonych wobec Izraela bardzo różnią się od zobowiązań sojuszniczych wobec Ukrainy (nie wspominajmy już o Memorandum Budapeszteńskim). Najważniejsze jest jednak to, że Stany Zjednoczone nie zrobią niczego, co mogłoby doprowadzić do bezpośredniego konfliktu z Federacją Rosyjską.
Podsumowując tę tezę w trzech słowach: Rosja to nie Iran. I każdy powinien liczyć się z jej potęgą nuklearną
Powinniśmy więc skupić się nie na różnicach w reakcjach, które są oczywiste, ale na tym, co wspólne. A wspólną radą jest zapobieganie eskalacji sytuacji.
W pierwszych chwilach po irańskim ataku premier Izraela Benjamin Netanjahu i inni izraelscy urzędnicy obiecali surowo odpowiedzieć Republice Islamskiej. Jednak po ataku prezydent Joe Biden w rozmowie z szefem izraelskiego rządu odradził odwet i podkreślił, że niepowodzenie irańskiego ataku jest wyraźnym zwycięstwem Izraela. Po co więc doprowadzać do eskalacji?
Oczywiście nie wiemy jeszcze, jak Izrael zareaguje i czy w ogóle zareaguje. Ale jednocześnie nie można nie zauważyć, że takie podejście do konfliktu jest praktycznie identyczne z podejściem do wojny Rosji z Ukrainą. Amerykańscy przywódcy nie tylko nieustannie podkreślają, że ich kraj nie chce nawet cienia bezpośredniego konfliktu z Kremlem. Odradzają również przenoszenie wojny na terytorium Federacji Rosyjskiej.
Jakieś dwa tygodnie przed tym jak Biden udzielił wspomnianej tu rady Netanjahu sekretarz stanu USA Anthony Blinken podkreślił, że Stany Zjednoczone nie popierają ani nie umożliwiają ukraińskich ataków poza terytorium Ukrainy. Sekretarz obrony USA Lloyd Austin również wyraził wątpliwości co do skuteczności takich ataków, wzywając Ukrainę do skupienia się na celach wojskowych. I tu pojawia się całkiem logiczne pytanie.
Zrozumieliśmy już, że Iran to nie Rosja, ale jeśli chodzi o uderzenie odwetowe na terytorium agresora, okazuje się, że między Rosją a Iranem różnic nie ma. Ukraina nie powinna przenosić wojny na terytorium Rosji, a zwłaszcza nie powinna uderzać w rosyjskie rafinerie ropy naftowej.
A Izrael nie powinien brać odwetu za największy atak dronów w historii ludzkości, ponieważ Zachód chce zapobiec dalszej eskalacji
I tutaj jestem zmuszony ujawnić mały polityczny sekret, który każdy z nas zna od czasów lekcji historii w szkole: to właśnie brak kary przyczynia się do eskalacji. Zarówno Moskwa, jak Teheran widzą, że kraje zachodnie wolą powstrzymać się od eskalacji, czyli okazują słabość. Putin czy ajatollah Chamenei po prostu nie mają „czerwonych linii” – ale Zachód, jak widzimy, ma. Waszyngton nie chce, by wojna przeniosła się na terytorium Rosji. Nie chcą, by Izrael dokonał odwetu na Iranie i tym samym rzekomo zachęcił Republikę Islamską do dalszych ataków. Nawet próba stworzenia sytuacji strategicznej niepewności, podjęta przez prezydenta Francji Emmanuela Macrona, wywołała jawną irytację w Waszyngtonie i innych zachodnich stolicach.
Putin musi wiedzieć na pewno, że wojska NATO nie znajdą się w Ukrainie. Musi wiedzieć na pewno, że sojusznicy nie odważą się zaangażować w bezpośredni konflikt z Rosją. A teraz ajatollah Chamenei również musi wiedzieć, że prezydent Biden przekonał izraelskiego premiera, by nie atakował Iranu.
Ale – dlaczego? Dlaczego muszą być pewni – zupełnie pewni – swojej bezkarności?
W końcu efekt bezkarności rodzi poczucie, że można działać dalej. Można uderzyć w Ukrainę. I można uderzyć na Izrael. Można okupować cudze terytoria, można promować terror. Największym wyzwaniem są sankcje gospodarcze, do których zarówno Rosja, jak Iran już się dostosowały. Ale przywódcy reżimów terrorystycznych nie potrzebują gospodarki. Oni potrzebują wojny.
I dopóki czują, że świat obawia się ich jako niebezpiecznych szaleńców, będą robić, co robili do tej pory. Jeśli nie zaatakujesz, jeśli nie zademonstrujesz siły, sprowokujesz zarówno Rosjan, jak Irańczyków do eskalacji. I niestety, ta formuła jest zupełnym przeciwieństwem obecnego zachodniego podejścia do głównych wyzwań.
Ukraiński publicysta, pisarz i znany dziennikarz, który od ponad 30 lat pracuje w demokratycznych mediach Europy Środkowo-Wschodniej. Jest autorem setek artykułów analitycznych w mediach ukraińskich, białoruskich, polskich, rosyjskich, izraelskich i bałtyckich. Jest prezenterem na kanale Espresso TV, ma własny kanał na YouTube i współpracuje z ukraińskimi i rosyjskimi serwisami Radia Wolna Europa. Prowadzi program "Drogi do wolności", poświęcony Ukrainie po Majdanie i przestrzeni poradzieckiej. Jest ona obecnie nadawana ze Lwowa jako wspólny projekt Radia Wolna Europa, "Nastojaszczeje Wriemia" i kanału Espresso TV.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Ostatnio na placu zabaw mój Mark przypadkowo popchnął roczne dziecko. Ma 5 lat, ale jest bardzo niezdarny, a dziewczynka dopiero zaczęła chodzić. Zwykle trzymam syna z dala od innych dzieci, bo i jego zachowanie, i zachowanie innych maluchów może być nieprzewidywalne. Ale tego nie przewidziałam. Tata dziewczynki wpatrywał się w swój telefon, a gdy usiadła na pupie w pieluszce i ze strachu głośno zapłakała, podniósł wzrok znad ekranu, podszedł do mojego syna i złapawszy go za skórę, zapytał po ukraińsku: „Dlaczego jej dotykasz? Jesteś już dorosły”. A potem rzucił w moją stronę: „Wyjaśnij mu, żeby nie czepiał się małych dzieci. Trzeba lepiej pilnować, mamo!".
Byłam przerażona, bo nikt wcześniej tak mojego syna nie złapał. Ale wzięłam się w garść i odpowiedziałam: „Przepraszam, nie zwróciłam uwagi. Dziecko ma autyzm i pana nie zrozumie”.
To dlaczego chodzi na plac zabaw dla normalnych dzieci? Mamy być zagrożeni z powodu ludzi takich jak wy?
Wszystko we mnie zaczęło dygotać, ale złapałam oddech i spokojnie zapytałam: „Dlaczego nie jest pan w Bachmucie? Dlaczego pan nas nie chroni, tylko kłóci się ze mną tutaj i mówi mi, gdzie mam chodzić z dzieckiem?”.
Miałam wrażenie, że eksploduje z wściekłości. Ale inni zwrócili już uwagę na naszą kłótnię, więc zabrał córkę i sobie poszedł, życząc mi na odchodnym, bym „sama poszła na front, zamiast rodzić niepełnosprawne dzieci”.
Najbardziej zasmuca mnie to, że takie rzeczy mówią Ukraińcy. Nawet niektórzy moi znajomi potrafią gadać za moimi plecami: „Najstarszy syn jest taki mądry, ale potem urodziła takie dziecko, że teraz będzie ciężarem na całe życie”. Nawiasem mówiąc, nigdy nie słyszałam takich słów od Polaków czy ogólnie – od Europejczyków.
Wręcz przeciwnie, zwracają uwagę na mocne strony Marka i zawsze znajdą coś, za co mogą go pochwalić. Starają się przystosować dzieci ze specjalnymi potrzebami do życia w społeczeństwie. Na przykład w przedszkolu terapeutycznym, do którego uczęszcza mój syn, dzieci są okresowo zabierane do fryzjera, sklepu, na wycieczki i pokazywane światu – żeby nasze szczególne dzieci się go nie bały.
Sprzedawca na warszawskim targu, gdzie kupujemy owoce, za każdym razem częstuje Marka, próbując spojrzeć mu w oczy i nawiązać kontakt (osoby z autyzmem mają z tym trudności), a konsjerż przy wejściu zawsze znajdzie powód, by choć przez chwilę z nim porozmawiać.
Na początku mojego życia w Polsce było to dla mnie niezwykłe, bo w domu w najlepszym wypadku ludzie po prostu nas ignorowali, a w najgorszym nazywali dziecko „kłębkiem problemów” i pytali, czy są szkoły z internatem, gdzie można by zostawić syna i zabrać go na weekend. Bo tak niewygodnie się z nim żyje.
Kiedy jesteś matką wyjątkowego dziecka, wydaje się, że powinnaś być wdzięczna za to, że ono może chodzić do szkoły lub że ktoś bawi się z nim jak ze zwykłym dzieckiem, ignorując jego odmienność. Każdy spacer na plac zabaw jest stresujący i stanowi wymówkę dla czegoś, co nie jest niczyją winą.
Moja historia nie jest wyjątkowa. Każda matka wyjątkowego dziecka może napisać książkę o podobnych sytuacjach. Ta przepaść między normatywnym a zróżnicowanym światem jest czasami przerażająca – aż do poziomu paniki. Ale to odrzucenie wynika z braku wiedzy i niezrozumieniu sytuacji.
Dlatego chcę dać Ci kilka wskazówek, jak radzić sobie z cudzymi dziećmi z autyzmem. Nie uniwersalnych, bo każde z nich jest inne, ale tak skutecznych, jak to tylko możliwe.
Jak radzić sobie z cudzym dzieckiem z autyzmem?
1. Jeśli jesteś w pobliżu osoby z autyzmem, po prostu bądź przyjazny. Staraj się nawiązać kontakt wzrokowy i dopiero go nawiązawszy porozmawiaj z nią lub wytłumacz jej coś. Kiedy dziecko z autyzmem nie patrzy Ci w oczy, to po prostu Cię nie słyszy.
2. Staraj się chwalić swoje dziecko bez skupiania się na jego diagnozie. Jako matka chłopca z autyzmem, naprawdę chciałabym żyć w sposób, w którym nie będziemy obiektem politowania i nie będziemy uważani za chorych. Autyzm nie jest chorobą, ale stanem psychicznym. Dzieci z autyzmem nie są agresywne. Mogą być niezdarne, z nietypowymi reakcjami wobec innych – ale są bardzo szczęśliwe, gdy są chwalone.
Co takiego jest w zachowaniu osób z autyzmem, że szokuje zwykłych ludzi i jest uważane za niebezpieczne?
1. Z powodu nerwowego zmęczenia, nadpobudliwości lub stresu dziecko z autyzmem może mieć załamanie nerwowe. Dla innych wygląda to jak dzika histeria i całkowita utrata samokontroli. W autystycznym mózgu to jak eksplozja nuklearna. Wydaje się, że cały układ nerwowy przegrzał się i reaguje na ten stan wybuchem energii. To tąpnięcie trwa kilka minut, po czym dziecko dochodzi do siebie, nie pamiętając, co się stało. Przypomina to napad padaczkowy. Nie da się przewidzieć załamania nerwowego. Jednak inni powinni wiedzieć, że nie są w niebezpieczeństwie. Dziecko może zrobić krzywdę tylko sobie.
2. Osoby autystyczne lubią powtarzać swoje działania. Nazywa się to stimmingiem. Pomaga to dziecku radzić sobie ze stresem. Skakanie bez przerwy, chodzenie w kółko, kręcenie się, dotykanie przedmiotów, klaskanie w dłonie, machanie rękami. To działa w podobny sposób, jak zgniatanie bąbelków w folii przekładanie w palcach paciorków różańca – uspokaja. Nie trzeba bać się bodźców. Nie mogą wyrządzić żadnej szkody.
3. Wokalizacje i echolalia. Oczywiście osoby „niebędące w temacie” są zaskoczone, przestraszone, a nawet zirytowane zestawem dźwięków o zróżnicowanej intonacji lub niekończącym się powtarzaniem fraz z ulubionych kreskówek. Nawet matki nie zawsze mogą sprawić, by ich dzieci przestały piszczeć lub nucić różne dźwięki. Często powoduje to wyśmiewanie ze strony innych dzieci. Ważne jest, aby wyjaśnić dzieciom, że ludzie bywają inni.
4. Pragnienie wrażeń dotykowych. Nie wszystkie dzieci z autyzmem nie lubią dotykania. Niektóre wymagają przytulania, poklepywania po plecach lub głaskania po głowie. Mogą o to prosić zupełnie obce osoby. Oczywiście możesz się nie zgodzić, ale nie powinieneś niegrzecznie odpychać dziecka. Aby w takim momencie odwrócić uwagę osoby autystycznej, możesz wziąć jej kciuk lub poklepać ją po ramieniu, a potem odejść.
5. Osoby z autyzmem mogą powtarzać słowa rozmówcy dziesiątki razy lub wyrażać emocje w nieoczekiwany sposób. Na przykład płacząc, gdy są chwalone lub otrzymują prezent.
Wybieram ubranie. Spodnie czy spódnica? Jest wiosna, więc wolę spódnicę. Lekką, jak sam wiatr.
„Jesteśmy atakowani. Wszystko jest skomplikowane”.
Patrzę na tę spódnicę, te spodnie i widzę twarze i imiona wszystkich, którzy są atakowani, którym jest ciężko.
W pewnym momencie przestaję rozumieć, dlaczego, kurwa, szukam w tej pieprzonej szafie. Co tu, kurwa, robi ta głupia zielona spódnica? Jakim cudem moje idealnie cywilne spodnie wmieszały się między bluzę „piksel” i bluzę „kamuflaż”? Co tu robi różowa sukienka?
Tam atak, a tu różowa sukienka i głupia zielona spódnica. Muszę wybrać ubrania do pracy. Muszę iść i pracować. Muszę zrobić coś dla ludzi, którzy potrzebują pomocy. Ciągle widzę te same nazwiska i twarze.
Byle tylko byli cali i zdrowi. Temu nie wolno – ma małe dziecko. Chłopca lub dziewczynkę. Wszystko jedno. Małe dziecko, które widziało swojego tatę tylko na ekranie smartfona. A temu nie wolno, bo jego żona jest chora. A ten jeszcze niczego nie przeżył. I to jest mądrość na wieki wieków. Nikomu nie wolno. Byle byli cali i zdrowi. Boże, bez względu na to, kto jest nad nami, między nami lub pod nami, nie wolno im. Nikomu nie wolno iść do Ciebie. Oni muszą żyć. Budować, kochać, przytulać dzieci, sadzić ogrody i pola, chłonąć wszystkie kolory świata. NIE WOLNO IM. MUSZĄ ŻYĆ.
Byle byli cali i zdrowi. Niebieskie spodnie. Niebieska bluzka. Byle byli cali i zdrowi.
„Jeden – 200. Dwóch – 300”*
Nie pytam o nazwiska. Bo to boli. Tak bardzo boli. Kiedyś napisałam ironiczny wiersz o stand-upie w okopach. Opowiada historie tych facetów. Są zabawne, czasem hiperboliczne. Opowiadają w nim o swoich marzeniach w okopie. Na końcu były słowa „żeby tylko marzenia wszystkich były żywe”.
Nigdy więcej tego nie przeczytam. Dwa z tych marzeń umarły. Wielkie, cenne, ogromne marzenia już nigdy się nie spełnią. Rosjanie je zabili
Muszę pamiętać o rozczesaniu włosów. Patrzę na grzebień i nie rozumiem, dlaczego w tym świecie istnieje potrzeba czesania włosów. W niedzielę byłam na pogrzebie jednego z tych, których marzenie umarło wraz z nim. Dotknęłam martwego drewna jego trumny, ogrzanego przez słońce. Czy Bóg nie istnieje? Czy jest ktoś ponad nami, między nami, pod nami? Jeśli tak, niech da im żyć. Poczerniałe z żalu dzieci nie powinny przytulać trumien.
Niech ominą ich kule, odłamki, pociski, bomby, rakiety, granaty. Niech chroni ich ziemia, wiatr i słońce. Niech po prostu będą cali i zdrowi.
„Nie przeżyli”.
Co jeszcze mogę zrobić, aby upewnić się, że przynajmniej inni są cali i zdrowi? Czy jest coś jeszcze na świecie, co mogę zrobić, aby upewnić się, że przynajmniej inni są cali i zdrowi?
„Robisz wszystko, co możesz”.
Nie wszystko, Boże, nie wszystko. Musi być coś jeszcze, co mogę zrobić, by utrzymać ich przy życiu. A jeśli zrobiłam wszystko, co możliwe, muszę zrobić coś niemożliwego. Tylko po to, by utrzymać ich przy życiu. Co jeszcze, nawet niemożliwego, mogę zrobić?
By tylko byli cali i zdrowi. Cali i zdrowi.
*W żargonie wojskowym 200 oznacza żołnierza poległego, a 300 – ciężko rannego.
Brak okien, brak światła słonecznego, syreny i ostrzał. W tym charkowskim schronie przeciwbombowym piwnica wypełniona jest muzyką i radosnym śmiechem małych dziewczynek. W różowych tutusach małe baletnice doskonalą swoje umiejętności, mimo wokół szaleje wojna.
Przed wojną 9-letnia Myrosława uczyła się w jednej z najlepszych szkół baletowych w Charkowie, gdzie pianiści grali na żywo. Gdy zobaczyła, że nowe studio baletowe mieści się w schronie przeciwbombowym, w piwnicy, była zszokowana. Powiedziała jednak matce, że dla baletu zrobi wszystko.
32-letnia Anna Ponomarenko, matka Myrosławy, mówi, że dziewczynka tańczy od trzeciego roku życia. To jej ulubione zajęcie. Możliwość ćwiczenia baletu podczas wojny była dla niej prawdziwym błogosławieństwem.
– Chce trenować coraz więcej – mówi pani Anna. – Zawsze prosi swoich trenerów, by zmuszali ją do większego wysiłku, bo wciąż jej za mało. Studio baletowe daje jej równowagę. Po lekcjach wraca do domu spokojna, zrelaksowana i nie zwraca uwagi na to, co dzieje się wokół niej.
– Obecnie w studiu baletowym uczy się tylko 20 dziewczynek – mówi jego założycielka Julia Wojtyna. Przed wojną prowadziła sieć studiów baletowych, w których tańczyło trzysta dzieci. Została jednak zmuszona do zamknięcia swojej firmy, gdy uciekła do zachodniej Ukrainy po rozpoczęciu inwazji na pełną skalę.
Pani Julia wróciła do Charkowa w marcu ubiegłego roku. Nie mogła wznowić działalności – nie było pieniędzy. Zrobiła jednak wszystko, co by otworzyć przynajmniej jedno studio baletowe.
– Dzieci w Charkowie pozostają w domach, uczą się online – mówi. – Muszą gdzieś uwolnić swoją energię, zdobyć pozytywne emocje. Balet stał się dla nich zbawieniem.
Gwałty (także zbiorowe), niewolnictwo seksualne, bicie i okaleczanie genitaliów, kastracja, zmuszanie członków rodzin do bycia świadkami przemocy seksualnej wobec najbliższych… Z seksualnych okrucieństw Rosjanie uczynili w Ukrainie powszechnie stosowaną broń – pisze na łamach brytyjskiego dziennika Kateryna Busol, ukraińska prawniczka, profesorka na Narodowym Uniwersytecie Kijowsko Mohylańskim i była współpracowniczka Chatham House, jednego z ważniejszych na świecie think tanków badających stosunki międzynarodowe.
Niektóre ofiary [gwałtów] stwierdziły, że na ich głowach umieszczono maski gazowe, aby nie było słychać ich krzyków lub aby je udusić. (Protokół z konferencji Komisji Śledczej ds. Ukrainy 29 sierpnia 2023)
To nie przypadek. Jak zaznacza autorka, „toksyczne hierarchie płci” od dawna są w Rosji normą. Rosja jest krajem systemowej i głęboko społecznie zakorzenionej tolerancji dla przemocy wobec kobiet oraz mniejszości seksualnej. Krajem, który niemal zdekryminalizował przemoc domową. Krajem, w którym „prześladowania gejów osiągnęły punkt kulminacyjny, kiedy ruch LGBTQ+ określono jako ekstremistyczny”. I w którym jako „ekstremistyczne: etykietuje się też feminizm czy ruchy na rzecz dzieci.
To, na co od dwóch lat Rosjanie pozwalają sobie w Ukrainie, jest ekstremalną emanacją zjawisk i postaw wyhodowanych na długo przed wojną. Rosja nie tylko zachęca swoich żołnierzy do gwałtów, lecz także ułaskawia i wypuszcza zza krat tych gwałcicieli, którzy zdecydują się walczyć przeciw Ukrainie.
Komisja Śledcza ONZ ds. Ukrainy udokumentowała już setki aktów przemocy seksualnej, nierzadko bestialskiej, których dopuścili się żołdacy Putina na „dziewczynkach i chłopcach, kobietach i mężczyznach w wieku od czterech do 80 lat”. Ta przemoc miała miejsce zarówno w domach ofiar, jak w aresztach czy na posterunkach wojskowych. Przemoc wobec osób LGBTQ+ potęgowała powszechna wśród Rosjan agresywna homofobia. Na dodatek retoryka oprawców, nie tylko wobec krzywdzonych przez nich reprezentantów mniejszości seksualnej, miała charakter odczłowieczający.
Czasem uwięzienie rozpoczynało się od ‘procedury akceptacji’ lub ‘prijomki’, podczas której zarówno mężczyźni, jak kobiety byli zmuszani do pozostawania nago przed innymi przez dłuższy czas. (Protokół…)
"Taka przemoc seksualna może oficjalnie stanowić zbrodnię wojenną, zbrodnię przeciwko ludzkości lub rażące naruszenie praw człowieka. Może także stanowić element aktów ludobójczych lub wskazywać na ludobójcze zamiary Rosji wobec Ukraińców jako grupy narodowej” – pisze Busol. Problem w tym, że zgłaszanie i ściganie takich zbrodni w innych konfliktach zbrojnych zazwyczaj szło mozolnie. Ofiarom często bardzo ciężko przezwyciężyć wstyd, nierzadko są społecznie stygmatyzowane, a potrzeba zapewnienia im bezpieczeństwa i opieki zdrowotnej jest bardziej pilna niż rozliczanie sprawców.
Jak więc sprawić, by dochodzenie sprawiedliwości było szybsze i skuteczniejsze? Ukraińska prawniczka postuluje trzy drogi.
Niektóre kobiety, które przeżyły, zdecydowały się opuścić swoje rodziny, domy i społeczności z powodu wstydu i piętna związanego z gwałtem. (Protokół…)
Po pierwsze, Międzynarodowy Trybunał Karny, który dotychczas wydawał sądowe nakazy aresztowania w związku z deportowaniem ukraińskich dzieci i atakami Rosjan na infrastrukturę energetyczną Ukrainy, powinien czynić to samo wobec sprawców udokumentowanej przemocy seksualnej.
Po drugie, możliwość ścigania rosyjskich przestępców seksualnych powinni mieć prokuratorzy nie tylko z Ukrainy, ale też z innych krajów – na zasadzie tzw. jurysdykcji uniwersalnej. Zgodnie z tą zasadą w stosunku do sprawców ściśle określonych przestępstw, które uznaje się za szczególnie niebezpieczne dla społeczności międzynarodowej, jurysdykcja przysługuje każdemu państwu. „Prokuratorzy pracujący nad sprawami ukraińskimi na całym świecie powinni priorytetowo traktować przestępstwa na tle seksualnym – zaznacza Kateryna Busol.
Ofiara jednego z incydentów była w ciąży i na próżno błagała żołnierzy, by ją oszczędzili. Poroniła kilka dni później. (Protokół)
I droga trzecia: działania ukraińskiego wymiaru sprawiedliwości. We wrześniu 2022 r. w ukraińskiej Prokuraturze Generalnej utworzono specjalną jednostkę badającą zbrodnie wojenne związane z przemocą na tle seksualnym. Na jej czele stanęła prokurator Iryna Didenko. Zadaniem jednostki jest sprawienie, by ofiary, które mają teraz większy i łatwiejszy dostęp do profesjonalistów obojga płci (psychologów czy prokuratorów), chętniej zgłaszały przestępstwa, których wobec nich dopuścili się najeźdźcy.
Rzecz bowiem w tym, podkreśla Busol, by nie tylko ścigać zbrodniarzy, ale też chronić skrzywdzonych, dbając o ich wrażliwość, pamiętając o traumach, których doświadczyli, doskonaląc system ochrony świadków.
Z kolei wojenni przestępcy seksualni i ich zwierzchnicy (mocodawcy) powinni odpowiadać także swoim majątkiem. To, co posiadają, należałoby przekazywać bezpośrednio ludziom, których skrzywdzili. Taką formę zadośćuczynienia postuluje m.in. dwoje noblistów: dr Denis Mukwege, kongijski działacz społeczny, i Nadia Murad, jezydka, ambasadorka dobrej woli ONZ ds. ofiar handlu ludźmi.
W marcu 2022 r. w wiosce w obwodzie czernihowskim rosyjskie siły zbrojne okupowały dom ofiary przez 20 dni. Każdej nocy dowódca oddziału spał z 16-letnią dziewczyną, gwałcił ją, dusił i bił; groził, że zabije jej krewnych, a żołnierze z jego oddziału dokonają na niej zbiorowego gwałtu. (Protokół…)
Dla kijowskiej prawniczki problem rosyjskich przestępstw i zbrodni na tle seksualnym jest nie tylko nieszczęściem – lecz także swego rodzaju szansą dla Ukrainy. Po wojnie kraj ten powinien bowiem „dostosować swoje ustawodawstwo karne do prawa międzynarodowego, penalizując wszelkie rodzaje przestępstw na tle seksualnym i wprowadzając przepisy dotyczące odpowiedzialności dowodzenia, co umożliwiłoby karanie nie tylko bezpośrednich sprawców, ale także ich przełożonych”.
W opinii naukowczyni z tej wojny Ukraina musi wyjść jako kraj z nowoczesnym, w pełni równościowym systemem prawnym i społecznym, który będzie odpowiadał najwyższym demokratycznym standardom. Udział kobiet w zarządzaniu państwem powinien być większy na wszystkich poziomach, a związki partnerskie trzeba rozszerzyć na gejów – tym bardziej że wielu z nich broni ojczyzny.
Jeden z ocalałych stwierdził: „To zrobiono to tylko po to, by upokorzyć nas jako istoty ludzkie”. (Protokół…)
Tylko wtedy z tragedii, która stała się udziałem wielu tysięcy Ukrainek i Ukraińców, wyniknie jakieś trwałe dobro. Tylko wtedy zło przeobrazi się w katharsis, a przesłanie Rewolucji Godności: „Prawa człowieka ponad wszystko” zostanie ostatecznie spełnione.
Natalia Żukowska: Olga, o czym jest Twoja książka "Jak zmienia nas wojna"?
Olga Wołyńska: W przedmowie napisałam, że my, Ukraińcy, żyjemy w wojnie od 2014 roku, ale inwazja na pełną skalę w jednej chwili zresetowała nasze życie i zniszczyła wszystkie nasze plany, nasze poczucie stabilności i bezpieczeństwa. Wpadłam na pomysł, aby zebrać doświadczenia zwykłych Ukraińców, którzy nie mają szans publicznie się wypowiadać jak posłowie, prezydenci czy nawet aktywiści. Jednak ich doświadczenie jest bardzo cenne i będzie zrozumiałe dla każdego czytelnika. Postawiliśmy na wywiad, bo dzięki tej formule mogliśmy zachować tożsamość i prawdziwość relacji ludzi, którzy opowiadają, jak wojna wpłynęła na nich, co w nich zmieniła, co przemyśleli lub stracili.
Książka zawiera 12 wywiadów z Ukraińcami o zupełnie różnych zawodach. Jest na przykład ksiądz, wnuczka pisarki z Mariupola, która jako pierwsza kobieta wstąpiła do Związku Pisarzy Ukraińskich i zginęła w piwnicy w Mariupolu w kontekście katastrofy humanitarnej. Jest też pogłębiony wywiad z zamordowanym fotografem-dokumentalistą Maxem Levinem. Są też historie lekarzy, którzy pracowali w Buczy pod ostrzałem i przeprowadzali operacje na rannych dzieciach i dorosłych.
Rozmawialiśmy również z kobietą, której 13-letni syn został zabity przez rosyjskich żołnierzy z czołgu. Rozmowy z ukraińskimi intelektualistami dodały do książki kontekst historyczny, kulturowy i dotyczący praw człowieka. W szczególności z nagrodzoną Nagrodą Nobla działaczką na rzecz praw człowieka Ołeksandrą Matwijczuk, reżyserką filmową Alisą Kowalenko oraz dziennikarzem i blogerem Aiderem Muzhdabaevem. Wyjaśniają oni zagranicznym czytelnikom głęboki kontekst wojny rosyjsko-ukraińskiej.
Co było impulsem do napisania tej książki?
Moje własne doświadczenie. Drugiego dnia wojny na pełną skalę wyjechałam z moim sześcioletnim synem. Początkowo szukaliśmy tymczasowego schronienia w Polsce, a później trafiliśmy do Austrii, gdzie obecnie mieszkamy. Pewnego dnia pomyślałam, że skoro umiem pisać, to przydam się na tak zwanym "froncie informacyjnym". Wtedy zdałam sobie sprawę, że niemieckojęzyczna publiczność sympatyzuje z Ukraińcami, ale ma raczej powierzchowne pojęcie o tym, co dzieje się w Ukrainie. Książka została opublikowana w języku niemieckim przy wsparciu austriackiego wydawnictwa Verlag Klingenberg.
"Chciałam, aby zwykli Austriacy i Niemcy zrozumieli, przez co przechodzą Ukraińcy w swojej walce o wartości demokracji i wolności. Aby zrozumieli, że to nie tylko nasza sprawa. To sprawa każdego Europejczyka. Ukraiński oryginał nie został jeszcze opublikowany, ale mam nadzieję, że stanie się to w odpowiednim czasie. Chcę również opublikować wersję anglojęzyczną.
To nasza próba zwrócenia uwagi na Ukrainę i przypomnienia, że wojna wciąż trwa
Która historia zrobiła na Tobie największe wrażenie jako na autorze?
Wszystkie historie zrobiły na mnie wrażenie, ponieważ dotyczą utraty. Ale przede wszystkim historia 13-letniego Rostyslava Pichkura. On i jego rodzina próbowali ewakuować się z regionu Kijowa i natknęli się na konwój rosyjskich pojazdów. Rostysław był jedynym długo oczekiwanym synem. W tym czasie jego matka była w ciąży. Ona i jej rodzina wyjeżdżali samochodem. Gdy tylko zorientowali się, że są ostrzeliwani, wyskoczyli z samochodu i zaczęli uciekać. Strzelano do nich, jakby byli żywymi celami. W pewnym momencie chłopiec wstał z ziemi, aby zobaczyć, gdzie są jego rodzice. Rosjanie natychmiast otworzyli do niego ogień. Zginął na miejscu. Przez długi czas rodzicom nie wolno było nawet zabrać ciała dziecka. Ich samochód z psem i wszystkimi dokumentami spłonął. To było piekło.
Przy tej historii płakali i wydawca Paul Klingenberg, i tłumacz Harald Fleischmanna, Austriak. Teraz Maryna Pichkur, matka zastrzelonego nastolatka, próbuje zeznawać w sprawie tej zbrodni wojennej, tak, by sprawcy zostali ukarani. Ma jeszcze jednego chłopca, ale mówi, że z czasem coraz trudniej jest jej pogodzić się ze stratą najstarszego syna.
Byłam również pod wrażeniem historii Olgi Zaitsevej, wolontariuszki z Dniepru, która wraz ze swoim zespołem ewakuowała tysiące ludzi z punktów zapalnych. Opowiedziała mi, że w jednej z wiosek w obwodzie ługańskim, kiedy pojechała po ludzi po deokupacji, zobaczyła pięcioletniego chłopca, który był zupełnie siwy. Okazało się, że osiwiał, gdy rosyjscy żołnierze próbowali zabrać jego dziadka na rozstrzelanie. Przez jakiś czas nawet nie mówił. Chłopiec i jego rodzina zostali ewakuowani do Dniepru. Otrzymuje pomoc psychologiczną i poszedł do szkoły. Uważam, że o takich rzeczach trzeba mówić. Świat musi o tym wiedzieć.
Olga, jaki jest cel tej książki? Co chciałaś przekazać czytelnikom?
Z jednej strony jest to dokumentalny zapis zbrodni wojennych Rosji, a z drugiej strony - deklaracja wsparcia dla Ukrainy. Chcę, aby Europejczycy byli bardziej świadomi tego, przez co przechodzą Ukraińcy, aby nie dali się zwieść rosyjskiej propagandzie i otrzymali informacje z pierwszej ręki o tym, co się dzieje. Niemiecki dziennikarz Thomas Lierz zrecenzował naszą książkę i napisał na Twitterze, że płakał kilka razy podczas jej czytania. Jego post został obejrzany przez 70 000 osób. Oczywiście rosyjskie boty natychmiast zaczęły komentować. Pisały, że to nazistowska propaganda.
W naszej obronie niemiecki redaktor napisał: "Zalecam, aby wydawca przetłumaczył książkę na język rosyjski, opublikował 100 000 egzemplarzy i poleciał nimi z Riazania do Władywostoku"
Jeśli chodzi o rosyjską propagandę, to czy jest ona nadal bardzo zauważalna w Austrii?
Wielu Rosjan przeniosło się z Rosji do Austrii właśnie z powodu wojny na Ukrainie. Tak więc rosyjska propaganda również tutaj nie śpi. Od czasu do czasu dochodzi do publicznych skandali. Nieznani ludzie zamalowują ukraińskie symbole i piszą na nich literę "Z". Dlatego bardzo ważne jest, aby trzymać rękę na pulsie, szczególnie w dziedzinie informacji.
Wszystkie wywiady w Twojej książce są dowodem na rosyjskie zbrodnie wojenne na Ukrainie. Czy jako działaczka na rzecz praw człowieka przekazałaś je prokuratorom lub organom ścigania?
Nie przekazałem jeszcze tych wywiadów, ponieważ zazwyczaj krewni kontaktują się bezpośrednio z organami ścigania. Ale Grupa Praw Człowieka SICH, w której pracuję, dokumentuje rosyjskie zbrodnie i zapewnia ofiarom bezpłatną pomoc prawną. Niektórzy z bohaterów książki zwrócili się do nas o pomoc prawną, a my udokumentowaliśmy ich zeznania. Na przykład Karina Dyachuk udzieliła wywiadu na temat swojego ojca w rosyjskiej niewoli. Tak się złożyło, że przed publikacją książki jej ojciec został zwolniony, a my zawarliśmy tę informację w książce, podczas gdy nasz prawnik udokumentował jego zeznania. Te dane są potrzebne, aby postawić zbrodniarzy wojennych przed wymiarem sprawiedliwości.
Od ponad 15 lat zajmujesz się korupcją i łamaniem praw człowieka w ukraińskich i międzynarodowych mediach. Czy Twoim zdaniem obecnie nastąpiły jakieś zmiany w tych kwestiach?
Moim zdaniem, oczywiście, jest postęp. Rozumiem, że jest to długa i trudna droga. Jeśli chodzi o korupcję, to zawsze była ona integralną częścią procesów zamówień publicznych. I nadal tak jest. Jednak teraz, jeśli Ukraina nie będzie z nią walczyć, po prostu nie otrzyma pomocy od zachodnich partnerów. Wszyscy już to zrozumieli, więc coraz bardziej angażują sektor publiczny. Jeśli chodzi o prawa człowieka, od 2014 roku na Ukrainie powstało wiele organizacji praw człowieka i innych organizacji społeczeństwa obywatelskiego, co ma pozytywny wpływ na poziom świadomości Ukraińców. Czy znasz różnicę między Rosjanami a Ukraińcami? Rosjanie uważają, że są absolutnie bezsilni, że ich opinia niczego nie rozwiązuje. My mamy zupełnie inny sposób myślenia.
Wiemy, że jeśli dzieje się niesprawiedliwość, człowiek może bronić swoich praw, może chodzić na wiece i demonstracje - to właśnie robią Ukraińcy. I to jest wspaniałe
Olga, podziel się historią swojego zaangażowania w ruch praw człowieka na Ukrainie, w Grupie Praw Człowieka SICH. Dlaczego zdecydowałaś się na taką pracę?
Pracuję w mediach od 17 roku życia. Głównie w telewizji. Udało mi się wiele osiągnąć. Ale w 2017 roku poczułem, że dryfuję. Zdałam sobie sprawę, że muszę zmienić pracę, a nawet dziedzinę. W tym czasie otrzymałem ofertę pracy od SICH Human Rights Group, gdzie miałem kierować działem mediów. Wiedziałam, że zespół SICH robi bardzo ważne rzeczy od 2014 roku, więc się zgodziłam. To nie tylko pomoc prawna, ale także dokumentacja, monitoring i prace analityczne.
Wkrótce zaczęliśmy tworzyć filmy dokumentalne, wideo i kampanie wspierające ofiary, a tym samym osiągnęliśmy pozytywne zmiany, w tym w ustawodawstwie. W 2018 roku zaczęliśmy szukać dotacji na pokazy filmów nie tylko w Ukrainie. Na przykład w ośmiu krajach zaprezentowaliśmy film dokumentalny NeZlamni o kobietach, które zostały porwane jeszcze przed pandemią COVID-19. Spotkał się on z bardzo dobrym odzewem, a ja zdałam sobie sprawę, że treści wizualne oparte na opowiadaniu historii dobrze się sprawdzają. I musimy to robić dalej. W grudniu 2021 r. stworzyłam HRProduction, która jest partnerem SICH Human Rights Group.
W 2020 r. nakręciłaś film dokumentalny "Druga strona izolacji". Ocaleni z tortur złożyli swoje zeznania. Szef Izolacji, pseudonim Palicz, został skazany na 15 lat więzienia. Czy wierzysz w prawdziwy wyrok dla kata? I czy wierzysz, że inni nie-ludzie zostaną ukarani?
Palicz był człowiekiem, który sam wydawał rozkazy i torturował ludzi. Kiedy kręciliśmy film, nie byliśmy pewni, czy zostanie ukarany. W tamtym czasie mówiliśmy, że żył spokojnie na terytorium kontrolowanym przez Ukrainę, nie ukrywał się przed nikim i niczego się nie bał. Ale wykonano ogromną pracę - przede wszystkim dzięki ludziom, którzy zeznawali o zbrodniach popełnionych przez Palycha. Dlatego tak się stało.
Chciałabym wierzyć, że każdy zbrodniarz wojenny zostanie ukarany. Naprawdę chcę w to wierzyć
Masz również film dokumentalny "Niewidzialni", który zwraca uwagę na tysiące cywilnych zakładników, którzy wciąż pozostają w rosyjskiej niewoli i potrzebują międzynarodowego wsparcia. Jaki jest główny cel tego filmu?
Stworzyliśmy go pod koniec sierpnia 2023 r. i do tej pory pokazaliśmy go w Warszawie, Wilnie i Rzymie. Naszym celem było zwrócenie uwagi, że dziś tysiące cywilnych więźniów pozostaje w rosyjskich izbach tortur na terytoriach okupowanych i w więzieniach Federacji Rosyjskiej. Pozostają oni całkowicie niewidoczni. Dlaczego? Ponieważ Rosja ukrywa tę zbrodnię, nie uznaje cywilów, nie potwierdza faktu zatrzymania nawet ich krewnym i nie zezwala organizacjom międzynarodowym na wizyty. Organizuje zamknięte fałszywe procesy i nie zapewnia dostępu do niezależnych prawników.
Na przykład ludzie, którzy chodzili na wiece w Chersoniu i wspierali Ukrainę, są skazywani na 20-30 lat za tak zwany "terroryzm" i "szpiegostwo". Dlatego pomysł polegał na pokazaniu problemu i tych ludzi, aby pobudzić dyskusję w środowisku międzynarodowym na temat potrzeby wywarcia presji na Rosję i zażądania od niej wypełnienia jej międzynarodowych zobowiązań. Musimy również pracować nad mechanizmem uwalniania cywilów, który niestety obecnie nie istnieje. Co więcej, wiele osób jest przetrzymywanych bez żadnych zarzutów lub wyroków w warunkach nie do zniesienia. Odnotowujemy następujące przestępstwa przeciwko nim: tortury z użyciem elektrowstrząsów, ciężkie pobicia, odmowa opieki medycznej i pozbawienie żywności.
Być może nie ma takiego rodzaju tortur, których Rosja nie stosowałaby wobec ukraińskich więźniów. Dlatego bardzo ważne jest, aby o tym mówić
Jak reaguje społeczność międzynarodowa? Jakie emocje odczuwają podczas oglądania takich filmów?
Zazwyczaj zaraz po projekcji ludzie dzielą się swoimi wrażeniami. Są to silne emocje, ponieważ film przedstawia prawdziwe historie cywilów, którzy zostali już uwolnieni. Wśród nich są aktywiści z Chersonia i wolontariusz z Mariupola, a także 14-letni nastolatek, który został schwytany wraz ze swoim wujkiem, niepełnosprawnym mężczyzną. Wszystkich dotknęła przemoc fizyczna i psychiczna, w tym porażenia prądem i pobicia. Wolontariusz z Mariupola stracił w więzieniu 25 kilogramów. Opowiadają o tym wszystkim. Bohaterów łączy aktywna postawa. Jednym z głównych przesłań filmu jest to, że jeśli ofiary zbrodni wojennych będą milczeć, zbrodniarze wojenni pozostaną bezkarni.
SICH, wraz z innymi działaczami na rzecz praw człowieka, badało tortury w aresztach śledczych i więzieniach na tymczasowo okupowanych terytoriach. Co możesz nam dziś powiedzieć?
Niestety, obrońcy praw człowieka nie mają dostępu do więźniów na terytoriach okupowanych. Mamy jedynie informacje od krewnych. Mówią oni o złych warunkach przetrzymywania, braku dostępu do opieki medycznej, złym odżywianiu i złym traktowaniu. Ponadto Rosjanie wywożą więźniów na terytorium Rosji. Jest to naruszenie prawa międzynarodowego.
Olga, co lub kto najbardziej inspiruje Cię w pracy na rzecz praw człowieka?
Wyniki. Kiedy kwestia prawna zostaje rozwiązana na korzyść ofiar. Albo kiedy ktoś dzwoni i mówi: "Wiesz, dzięki tobie prokuratura się 'ruszyła'. Zostałem wezwany na przesłuchanie i proces się rozpoczął". Rezultat jest zawsze inspirujący, gdy zdajesz sobie sprawę, że wszystko nie poszło na marne. Prawnicy SICH pracują obecnie nad ogromną liczbą złożonych wniosków, w tym związanych z utratą mieszkania. Najgorszą rzeczą jest śmierć krewnych, poważne obrażenia, nielegalne uprowadzenia i tortury. Dlatego wynik w takich sprawach zawsze daje nam siłę, by iść dalej.
Jak wojna zmieniła Cię osobiście?
W przededniu wojny rozwiodłam się i zostałam sama z dzieckiem w obcym kraju, którego języka nie znałam. Straciłam swoje kreatywne projekty. Przed inwazją na pełną skalę ciężko pracowaliśmy przez rok, aby rozwinąć produkcję wideo HR Production. Poprzez treści wizualne - filmy dokumentalne, społecznościowe i animowane - mówiliśmy o prawach człowieka, zbrodniach Rosji i przyciągaliśmy uwagę międzynarodowej publiczności. Tworzyliśmy również bardzo wysokiej jakości treści dla ukraińskich kanałów telewizyjnych. W '22 otrzymaliśmy dotacje na kilka nowych projektów. I straciłem je. Dlatego dla mnie ta wojna jest o tym, jak straciwszy wszystko lub prawie wszystko, nie stracić siebie.
Dlaczego wybrałaś Austrię jako tymczasowe schronienie?
Stało się to przez przypadek. Kiedy przyjechaliśmy do Polski, nie miałem pojęcia, co dalej robić. Pewnego dnia zadzwonił do mnie znajomy reżyser, który od dziewięciu lat mieszka z rodziną w Austrii. Zapytał mnie, gdzie jesteśmy, co u nas słychać i czy nie chcielibyśmy przyjechać. Początkowo odmówiłem, ponieważ bardzo trudno byłoby nauczyć się języka od podstaw. Mój angielski jest dobry, ale nie znałam ani słowa po niemiecku! Ale potem, po namyśle, zgodziłem się. Dla mnie najważniejsze jest to, że dziecko jest bezpieczne. Nawiasem mówiąc, zadedykowałem tę książkę mojemu synowi.
Naprawdę chcę, żeby całe pokolenie dzieci już nigdy nie musiało dorastać na wojnie