Exclusive
Oblicza wojny
20
min

Jarosław Mowczun, żołnierz: - Jestem rolnikiem. Jak mógłbym nie bronić ojczystej ziemi?

„Wokół strzelanina, walki, naloty... A ty siedzisz w ziemiance, opowiadasz mamie przez telefon, jak zrobić nawóz do borówek, obserwując przez ekran, jak działa system irygacyjny. Tak to jest, gdy jest się żołnierzem i jednocześnie rolnikiem, który chce utrzymać przy życiu rodzinny biznes”

Kateryna Kopanieva

Ochotnik Jarosław Mowczun w specjalnym projekcie „Oblicza wojny. Młodzież”. Zdjęcie: z prywatnego archiwum

No items found.

Najpierw walczył w szeregach 241 Brygady Obrony Terytorialnej w Kijowie, obecnie jest w batalionie dronowym. Sestrom opowiedział o tym, jak udaje mu się łączyć walkę na froncie z pracą w rolnictwie, o chwilach między życiem a śmiercią i o prawdziwej przyjaźni na wojnie.

Jagody dla sił zbrojnych

– Rozmowy z mamą o nawozie do krzewów, które prowadzę z frontu, stały się dla mnie czymś powszednim – mówi Jarosław. – Kiedy 25 lutego 2022 r. poszedłem na wojnę, zostawiłem rodzicom moją Ozeriankę – farmę truskawkową w obwodzie żytomierskim. Pod koniec 2022 roku zmarł mój ojciec, a matka przeżyła bardzo trudny czas. Staram się więc uczestniczyć we wszystkim na odległość. Mimo wszystko gospodarstwo żyje.

Przeprowadziliśmy nawet kampanię „Zawieś skrzynkę jagód dla Sił Zbrojnych” (zawiesić znaczy tutaj zapłacić za usługę, by ktoś inny mógł z niej skorzystać). Zaproponowaliśmy klientom, aby zapłacili za kilogram jagód lub więcej, dodaliśmy taką samą ilość od siebie i przekazaliśmy je wojsku. Do akcji przyłączyło się wiele osób, nawet klienci, którzy wyjechali z kraju. Później zaczęliśmy również dostarczać nasze borówki do szpitali wojskowych.

Z autopsji wiem, że można być na froncie ekonomicznym (jak wielu ludzi lubi mówić) i na prawdziwym froncie jednocześnie.

Rolnictwo to sprawa mojego życia – mówi Jarosław

Przed 24 lutego nie wiedziałem absolutnie nic o sprawach wojskowych. Wojna dopadła mnie w Kijowie, w Nowobiliczach niedaleko Hostomla, gdzie próbował wylądować desant wroga. Już następnego dnia zaciągnąłem się do obrony terytorialnej rejonu Szewczenkowskiego.

– Przyznałeś kiedyś, że zastanawiałeś się, kto przejmie gospodarstwo, jeśli zginiesz.

– To było wtedy, gdy byliśmy we wsi Horenka niedaleko Hostomla, a wróg atakował nas rakietami Grad. Zagrożenie z Gradów polega na tym, że w przeciwieństwie do moździerzy, nie słychać ich. To znaczy rakietę można usłyszeć, ale dopiero półtorej sekundy przed uderzeniem.

Najgorzej było podczas naszej pierwszej misji bojowej w Horence. Były wybuchy na ulicy, ja i chłopcy staliśmy w zniszczonej, ciemnej piwnicy, a musimy iść na swoje pozycje. Ci, którzy wyszli wcześniej, skończyli jako „dwusetki” [„dwusetki”, inaczej „ładunek 200”, to w wojskowym żargonie zabici na polu walki – red]. Patrzę na ten apokaliptyczny obraz i zdaję sobie sprawę, że teraz moja kolej. Mój towarzysz o pseudonimie „Los” klepie mnie po ramieniu: „Idziemy, co?”. Żołądek skręca mi się ze strachu. To trochę zabawne, gdy teraz o tym myślę, ale to był pierwszy raz, kiedy to zrobiłem, bez żadnego szkolenia.

Podczas obrony rejonu Kijowa zimą 2022 roku

Strach na wojnie jest zarówno konieczny, jak niepotrzebny. Z jednej strony przeszkadza w pracy. Z drugiej strony może powstrzymać cię przed zbytnim bohaterstwem. Ale takie bohaterstwo zwykle zdarza się tylko do pewnego momentu. Kiedy widzisz na własne oczy, jak lekarze dosłownie pobierają organy wewnętrzne jednego z tych „bohaterów”, nie chcesz już być bohaterem i przynajmniej nie zignorujesz rozkazów swojego dowódcy. Na wojnie ważny jest zimny umysł i jasny plan działania.

Cokolwiek się stanie, będą przy mnie

Czasami jednak ryzyko, które nie jest uzasadnione instrukcjami, może uratować życie. Mnie się to przytrafiło. Zimą siedzenie w okopie przez cały dzień w temperaturze dziesięciu stopni jest niemożliwe, więc chłopaki i ja na zmianę ogrzewaliśmy się w pobliskim małym kiosku. Pewnego dnia byłem tak zmęczony, że tam zasnąłem – byłem po prostu znokautowany. I wtedy zaczął się ostrzał.

Wszyscy padli na podłogę. Wszyscy oprócz mnie – słyszałem wybuchy, ale z powodu przemęczenia jakby zadziałał mój wewnętrzny hamulec i dalej leżałem na odłączonej zamrażarce przy rolecie. To dziwny stan półsnu, kiedy wydaje się, że to wszystko wokół ciebie się nie dzieje – i nie możesz zareagować. W tym momencie mój kolega, chociaż zgodnie z zasadami nie wolno mu było wstawać podczas ostrzału, podskoczył i zwalił mnie na podłogę.

Kiedy ostrzał się skończył, zobaczyliśmy, że miejsce, w którym leżałem, było podziurawione odłamkami. Kiedy wstawaliśmy, ten, który mnie uratował, zapytał z tym swoim charakterystycznym uśmiechem: „Następnym mam cię budzić?”. Nawiasem mówiąc, jest znanym producentem z własnym studiem produkcyjnym.

Mamy ciekawy zespół: rolnik, producent filmowy, elektryk, tynkarz, bezrobotny i top menedżer Glovo. Ludzie, którzy w cywilu prawdopodobnie nigdy by się nie spotkali

– A teraz pewnie są więcej niż przyjaciółmi...

– Są mi bliżsi niż niektórzy z moich krewnych. Cokolwiek się stanie, będą przy mnie. W listopadzie 2022 roku, gdy zmarł mój ojciec, siedziałem z mamą po pogrzebie i zdałem sobie sprawę, że niektórzy z moich krewnych nawet nie zadzwonili. I wtedy odebrałem telefon, to był „Los”: „Jestem w twoim domu”. Przyniósł pieniądze – zrzucił się cały mój oddział. „Lis”, „Aleks”, „Ósemka”, i inni też tu są” – dodał.

Bezcenne.

Kawa po turecku jak medytacja

– Nasza wojskowa codzienność, żarty, rutyna z poranną kawą na mrozie to coś, czego nigdy nie zapomnimy. Kawa z blaszanego dzbaneczka i fajka z tytoniem to nasz rodzaj medytacji. Kawałek normalnego życia w absolutnie nienormalnych warunkach

Święty rytuał – kawa po turecku

Życie na wojnie to wyzwanie. Siedzisz w zimnie, wróg do ciebie strzela, nie ma prądu ani ciepłego jedzenia. Ale trzeba się dostosować. Na przykład trzeba spędzić noc w lesie w strefie lądowania. Na zewnątrz jest minus trzy, ale jest tak wilgotno, że zimno przenika do środka. Zbieram trzciny, robię improwizowane łóżko, kładę na nim futon, a na wierzchu śpiwór. Pod głowę wkładam buty, a do nóg i boków przyklejam chemiczne poduszki rozgrzewające. A potem zasypiam. Budzę się pokryty szronem, ale ta kawa w dzbanuszku i żarty moich towarzyszy przywracają mnie do życia, pomagają przetrwać bardzo trudne chwile.

Spanie na mrozie

– Opowiesz o nich?

– To bardzo trudne, gdy nie można kogoś uratować. Pamiętam, jak nasz sanitariusz o pseudonimie „Mucha”, pokryty krwią swoich towarzyszy, uratował cały oddział po ostrzale. Dosłownie trzymaliśmy go za ręce, gdy po ostrzale chciał biec do rannych cywilów. Nie miał prawa opuścić swojego stanowiska. Niektóre instrukcje mogą wyglądać opresyjnie, ale jeśli masz jednego medyka i on biegnie do cywilów, a w tym momencie zaczyna się atak, to po prostu nie będzie miał kto ratować rannych żołnierzy. A co jeśli jedyny saper potrzebuje pomocy, a my po prostu nie możemy opuścić tej pozycji bez niego? Jeśli saper zginie, zginą wszyscy.

A potem przybiega cywil i prosi nas o uratowanie jego matki. Nie wie, jak korzystać z apteczki. Więc robimy osłonę ogniową dla naszego medyka, aby pod ostrzałem mógł udzielić pomocy. W drodze powrotnej dostajemy sprawiedliwą reprymendę od dowódcy.

Nie da się uratować wszystkich. Ale i tak zrobisz wszystko, by przynajmniej spróbować

– Czy to prawda, że jeden z Twoich dowódców zdradził?

– To było jeszcze w regionie kijowskim. Po prostu uciekł. Wcześniej przez długi czas mówił mi, jakim jest oficerem i zawodowcem. Przywiózł ochotników do Hostomla, a po pierwszym ataku wsiadł do samochodu i odjechał. Następnego dnia pojawił się w komendzie z dokumentami stwierdzającymi, że rzekomo ma obustronne zapalenie płuc. Nikt go więcej nie widział. Po tym incydencie dowództwo nad naszą kompanią objął pułkownik, prawdziwy profesjonalista, którego bardzo szanujemy. Wojsko to przekrój społeczeństwa, tu są różni ludzie. A ty starasz się trzymać z tymi, którzy są ci bliżsi duchem.

– Masz zdjęcie, na którym widać, że uprawiasz truskawki nawet w strefie działań wojennych. Opatrzyłeś je podpisem: „Mogą zabrać mnie z farmy, ale nigdy nie zabiorą farmy ze mnie”.

– Zdarzyło się tak raz i chłopaki zjedli truskawki z przyjemnością. Zrobiłem to dla zasady. Oburzyła mnie historia rolnika z obwodu lwowskiego, który wykorzystując fakt, że walczył w strefie ATO [operacji antyterrorystycznej – red.], regularnie prosi o datki „na wsparcie swojej działalności”. Nadaliśmy mu nawet przydomek „Donatello”.

A w 2022 r., kiedy większość moich klientów z Kijowa przeniosła się do obwodu lwowskiego, ponownie poprosił ludzi o pół miliona hrywien, mówiąc, że mróz zniszczył jego uprawy. Rolnicy, którzy zadbali o pokrycie swoich pól agrowłókniną, nie zrobili tego – i tylko nasz „Donatello” znów potrzebował pieniędzy. Postanowiłem więc udowodnić, że nawet w niesprzyjających warunkach mogę uprawiać truskawki, bo wiem, jak o nie dbać. Krzaki dobrze rosły w skrzynkach po amunicji.

Uprawa w skrzynce po amunicji

Rolnictwo to sprawa mojego życia. Ilekroć mam okazję wyjechać na przepustkę, spędzam dużo czasu na farmie. Jestem bardzo wdzięczny mojej mamie, która pomaga mi to wszystko ogarnąć.

Więź pokoleń

– Masz córkę w wieku szkolnym. Rozmawiasz z nią o wojnie?

– Saszulka ma osiem lat. Na początku wojny na pełną skalę moja była żona zabrała ją z Kijowa, ale potem wróciły. Niedawno została poproszona o napisanie eseju w szkole na temat: „Moje marzenie”. Napisała, że jej marzeniem jest „wybuch na placu Czerwonym, żeby nikt tam nie został i żeby nie było nalotów”. Tak właśnie myśli dziecko żyjące w realiach wojny. W Dniu Ochotnika Sasza podarowała mi zestaw pierników ze słowami: „Kocham cię nie tylko dlatego, że jesteś moim tatą, ale też dlatego, że jesteś ochotnikiem”. Ona jest moją motywacją.

Jarosław i Sasza

– Co jeszcze motywuje Cię do walki?

– Uczyłem się w kijowskiej szkole, która teraz nosi imię Wasyla Stusa [najwybitniejszy ukraiński poeta II połowy XX w., zamęczony w 1985 r. w sowieckim łagrze – red.]. Miałem trzy lata, gdy poeta był torturowany w więzieniu. Myślę o nim i innych ludziach, którzy zostali zabici tylko za to, że byli Ukraińcami. Myślę też o moim pradziadku, rolniku, który został przez bolszewików zesłany na Syberię. Jego życie zostało zniszczone, a jego duże gospodarstwo przekształcono w kołchoz.

Ja też jestem rolnikiem, a Ukraina to moja ziemia i będę jej bronił. Gdyby mój pradziadek znalazł się w takiej sytuacji, na pewno poszedłby na front. Tak samo mój tata. Kiedy rozpoczęła się inwazja, mój tata powiedział, że gdyby nie jego zdrowie, też chwyciłby za broń.

I wiesz, w niektórych momentach jestem pewien, że oni – mój ojciec, mój pradziadek i ci ludzie, którzy zginęli za swoje przekonania w różnych czasach – pomagają nam. Tak wiele razy chłopaki i ja zostaliśmy uratowani dzięki szczęściu

Na przykład kiedyś mina utknęła w dachu budynku, w którym się znajdowaliśmy, i nie wybuchła…

Po śmierci ojciec nigdy nie przyszedł do mnie we śnie. Ale matka miała ostatnio sen o nim, był w mundurze wojskowym. Przypomniałem sobie jego słowa, że będzie wojna i musimy się przygotować. Pomyślałem, że pewnie jest teraz gdzieś blisko mnie...

Z ojcem

Zdjęcia z prywatnego archiwum Jarosława Mowczuna

No items found.
Twarze wojny
Wojna w Ukrainie

Ukraińska dziennikarka z 15-letnim doświadczeniem. Pracowała jako specjalna korespondent gazety „Fakty”, gdzie omawiała niezwykłe wydarzenia, głośne, pisała o wybitnych osobach, życiu i edukacji Ukraińców za granicą. Współpracowała z wieloma międzynarodowymi mediami.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Anastazja Kuźmińska, pseudonim „Orzech”, na wojnie jest od 2022 roku. Była sanitariuszką, teraz uczy się obsługi dronów.

Śmierć taty nie może pójść na marne

– Romantyzowałam wojnę – mówi Nastia Sestrom. – Wcześniej próbowałam dołączyć do ATO [operacja antyterrorystyczna przeciw seperatystom z obwodów donieckiego i ługańskiego, rozpoczęta w 2014 r. – red.], ale dziewczyna z dyplomem z prawa nie była wtedy potrzebna. Patrzyli na mnie i kręcili palcem na mojej skroni. Ale kiedy rozpoczęła się inwazja na pełną skalę, zdałam sobie sprawę, że teraz po prostu muszę iść na wojnę.

Mój tata zginął na froncie w marcu 2022 roku, na kierunku mikołajowskim. Rosjanie przylecieli helikopterami i zaczęli strzelać. Miał 60 lat, walczył od 2014 roku. Nie myślałam o zemście. Ale pomyślałem, że jeśli na tym się skończy, to wszystko na nic. Śmierć mojego taty nie może pójść na marne.

Nie przygotowywałam się do wojska, bo nie wiedziałam, na co się przygotować. Nie wiedziałam, gdzie mnie zabiorą. Na początku zaproponowali mi pracę kucharza. Zgodziłam się, ale nic z tego nie wyszło. Potem była kolejna próba: strzelec. Też się nie udało. Ale udało mi się zostać medykiem pola walki. Kiedy powiedzieli mi, że zostanę zrekrutowana, zacząłam się przygotowywać. Oglądałam dużo filmów, czytałam literaturę, chociaż nigdy nie wiadomo, na co konkretnie się przygotować.

"W wojsku oficjalnie wszyscy są równi, ale w rzeczywistości tak nie jest. Walczyłam z tym, próbowałam to zmienić".

Na wojnie przetrwanie to kwestia przypadku, ale nie można być idiotą. Na przykład: „Nie zejdę do okopu podczas ostrzału, bo tam jest woda”. Albo: „Nie będę padał na ziemię za każdym razem, gdy leci pocisk”. Tak się nie robi. Między komfortem a bezpieczeństwem musi być równowaga.

– Co jest najgorsze w wojnie? Chaos. Wszystko może ci się przydarzyć w każdej chwili. Nigdy nie zdarzyło się, by wszystko szło zgodnie z planem.

To straszne, gdy giniesz nie podczas wykonywania rozkazu, jak bohater, ale trafiwszy pod ostrzał w drodze do latryny. Albo gdy nieostrożny dowódca pomyli kierunki. Taki chaos jest przerażający

Byłam pod ostrzałem. Jechaliśmy samochodem i wleciał w nas dron. To było nie tyle przerażające, co niespodziewane.

Ale najstraszniej jest wtedy, kiedy wydaje się, że to się nigdy nie skończy. Siedzisz w piwnicy, codziennie ostrzeliwana, i nic się nie zmienia. Oni walą raz za razem, a ty siedzisz. W pewnym momencie wydawało się, że ktoś z nas tego nie wytrzyma. Nie ty, ale ktoś obok ciebie. Kiedyś byłam w jednym miejscu przez 17 dni. Jedzenie było złe, woda jeszcze gorsza.

Cały ikonostas nagród

— Ides — Buzz, coś w pobliżu przeleciało obok. Wsiadasz do samochodu - bas, znowu poleciał. Boisz się, ale strach szybko ustępuje. Przetrwał i dobrze.

– Idziesz, a tu coś obok ciebie przelatuje. Jedziesz samochodem – znowu coś leci. Boisz się, ale strach szybko mija. Przeżyłaś i masz się dobrze.

Nie zawsze są warunki. A raczej prawie zawsze nie ma warunków. Wzięcie kąpieli to duży problem. Zdarzało się, że przez miesiąc musieliśmy myć się wyłącznie wodą z czajnika podgrzewaną na kuchence. No i żeby się umyć, trzeba się gdzieś schować przed mężczyznami. Mój rekord to 17 dni bez mycia, ale zazwyczaj kąpanie jest raz w tygodniu. Gdybym nie miała sumienia, mogłabym prosić dowódcę o zgodę na częściej, ale wtedy ktoś inny by się nie wykąpał.

Większość moich ran jest po małych odłamkach. Kilka małych plamek, które krwawią. Patrzysz na i wydaje ci się, że w przedszkolu bardziej krwawiłaś, gdy rozbijałaś sobie kolana. Ale takie obrażenia są bardzo niebezpieczne

Wyciągałam ludzi, którzy później umierali w szpitalu. Wyciągałam zwłoki. Ale nikt nie umarł w moich ramionach.

Nagród to ja mam cały ikonostas (śmiech). Żelazny Krzyż, dyplom od Rady Najwyższej, odznakę trzeciego stopnia za zasługi dla miasta. Nie wiem, dlaczego je dostałam.

Któregoś dnia dostałam rozkaz: Kuźmińska jutro wyjeżdżasz. Myślałam, że zabierają mnie na jakąś ważną rozmowę. Okazało się jednak, że to była ceremonia wręczenia medalu. Żyliśmy wtedy w okopach, ostrzeliwani z moździerzy, czołgów i helikopterów. Pomogłam jednemu rannemu, przeżył. Może dlatego dali mi ten medal.

Dlaczego idę jeszcze raz

– Medyczka to oczywiście ładnie brzmi, ale w wojsku nie ma kobiecych określeń – to jedna wielka bajka dla telewizji. W wojsku niby wszyscy są równi, ale kobiety zazwyczaj dostają papierkową robotę. Walczyłam z tym, próbowałam to zmienić.

Armia zawsze potrzebuje pieniędzy, dronów, jedzenia, ubrań, broni, samochodów, leków. I ludzi.

Wstąpiłam do armii, żeby walczyć. Na tym samym poziomie co mężczyźni. Moje życie nie jest cenniejsze niż życie moich kolegów. Dlatego nie rozumiem, dlaczego miałoby być jakieś specjalne traktowanie. Jako medyk bojowy muszę wykonywać swoje obowiązki także na polu bitwy. Początkowo nie wolno mi było tego robić, ale w końcu się udało.

Podczas służby miałam do czynienia z całym batalionem różnych żołnierzy. I traktowali mnie różnie. Niektórzy życzliwie, inni jak sposób na uniknięcie służby. Bo medyk pola walki może wysłać żołnierza na leczenie, czyli na odpoczynek. Byli tacy, którzy mnie chronili. Byli też dżentelmeni, którzy pierwszą wpuszczali mnie do okopu, gdy zaczynał się ostrzał.

Bycie medykiem bojowym to ważna i potrzebna praca, ale ja chcę robić coś bardziej wymagającego i satysfakcjonującego. Dlatego uczę się na operatora dronów

Teraz możliwości nauki latania dronami są ograniczone. Dzięki wolontariuszom mamy pewne programy, ale one nie wystarczą, jest sporo wymagań. Latania dronami jest bardzo trudne, to dużo teorii i praktyki. Jak jazda samochodem, tyle że w trzech wymiarach.

Wszyscy instruktorzy to mężczyźni – cywile. Ponieważ mam doświadczenie wojskowe, nie wiedzą, jak ze mną postępować. Jak skończę szkolenie, wrócę na front.

„Wstąpiłam do armii, żeby walczyć. Na tym samym poziomie co mężczyźni”.

Wierzę, że zwycięstwo nadejdzie, gdy Rosja zniknie. Na wojnie co chwilę ktoś ginie. Nie mogę przez to spać, nie mogę cieszyć się życiem. Dlatego idę na wojnę. Jeszcze raz.

Zdjęcia z prywatnego archiwum bohaterki

20
хв

Nastia, medyk pola walki: Na wojnie nie ma feminatywów

Ksenia Minczuk

Ma zaledwie 28 lat, ale o Ukrainę walczy już od siedmiu. Julia Mykytenko jest starszą porucznik Sił Zbrojnych Ukrainy i dowódczynią plutonu dronów. Z wykształcenia filolożka, wstąpiła do wojska w 2016 roku wraz z mężem. Po jego śmierci rozpoczęła pracę w Kijowskim Liceum Wojskowym. Ale pierwszego dnia inwazji Rosji na pełną skalę była poszła do poboru.

Nie chciałem być w wojsku

W mojej rodzinie nie było wojskowych, tylko mój dziadek pływał na okręcie podwodnym. Ojciec służył w armii radzieckiej, ale jako poborowy. Od 2014 roku jest ochotnikiem w batalionie operacyjnym Gwardii Narodowej Ukrainy im. Serhija Kulczyckiego. Mama jest psychoterapeutką, pomaga żołnierzom i cywilom.

Nie aspirowałam do bycia żołnierką. Jako obywatelka mojego kraju chciałam po prostu stanąć w jego obronie, gdy zajdzie potrzeba. Mam wykształcenie filologiczne, ukończyłam Akademię Kijowsko-Mohylańską – 2014 r., gdy wybuchła wojna, kończyłam drugi rok. Bardzo chciałam zostać tłumaczką symultaniczną lub krytyczką literacką, jednak walki na wschodzie zmieniły moje plany. W 2015 roku poznałam mojego męża; służył już w batalionie zwiadowczym. Kiedy się pobraliśmy, został zdemobilizowany. Widziałam jednak, jak trudno było mu wrócić do cywilnego życia, gdy w kraju wciąż trwała wojna. Zdecydowaliśmy, że jak tylko skończę studia licencjackie, razem podpiszemy kontrakt z armią.

Rodzina mnie nie zniechęcała. Ojciec, który był wtedy na wojnie od prawie dwóch lat, w pełni ufał mojemu mężowi, który przygotowywał mnie do wojny
Julia marzyła o karierze tłumaczki lub krytyczki literackiej. Zdjęcie: archiwum prywatne

Głównie to były ćwiczenia fizyczne i obsługa broni. Bez jego wsparcia i pomocy byłoby mi znacznie trudniej zintegrować się z systemem wojskowym. W 2016 roku poszliśmy do wojskowego biura rekrutacyjnego jako ochotnicy. Służyliśmy w 54. samodzielnej brygadzie zmechanizowanej, stacjonującej w tym czasie w Bachmucie. Mąż od razu został przydzielony do jednostki bojowej, ja otrzymałam stanowisko urzędniczki w sztabie, na drugiej linii frontu. Później zostałam księgową. Służyłam na tych stanowiskach przez rok. Później był trzymiesięczny kurs oficerski, a po powrocie od razu zostałam mianowana dowódcą plutonu piechoty. Później zaproponowano mi stanowisko dowódcy samodzielnego plutonu rozpoznawczego. I właśnie wtedy przekonałam się na własnej skórze, czym jest seksizm w wojsku.

Nie chcieli być pod komendą „baby”

To był chyba jeden z najtrudniejszych okresów mojej służby. Spotkałam się z zaciekłym oporem ze strony mężczyzn. I to pomimo tego, że mnie znali, służyliśmy w tym samym batalionie. Tyle tylko, że wcześniej byłam księgową. Gdy tylko zostałam mianowana dowódcą plutonu, wybuchł skandal. Miałam zaledwie 21 lat, bez doświadczenia bojowego.

Powiedzieli mi: Jesteś kobietą, nie możesz zajmować kierowniczego stanowiska w armii
Podczas misji bojowej. Zdjęcie: archiwum prywatne

Nieustannie wytykali mi, że robię coś źle, próbowali podważyć mój autorytet. Mówili, że nie chcą być pod komendą „baby”. Pierwsze zdanie, jakie usłyszałam, gdy wyjeżdżaliśmy z poligonu do walki, brzmiało: „Nie boisz się? Oni tam strzelają”. To było naprawdę bardzo obraźliwe. Do tego dochodziły nieprzyzwoite żarty i niestosowne komentarze. Z powodu takich sytuacji w mojej jednostce pozostały tylko 4 z 10 osób, reszta odeszła. Ci, którzy pozostali, byli przyjaciółmi mojego ukochanego. On bardzo mnie wspierał.

Ale zginął. Od odłamków. Tego dnia była ewakuacja, wszystko słyszałam w radiu. Ewakuacja trwała bardzo długo z powodu ciągłego ostrzału. Próbowali go reanimować i operować, zmarł na stole operacyjnym.

Po śmierci męża trudno było mi z powodów emocjonalnych pozostać na oddziale. W czerwcu 2018 roku przeniosłam się do Kijowskiego Liceum Wojskowego im. I. Bohuna. Pracowałam tam również jako dowódca plutonu.

Kiedy odchodziłam ze służby, obiecałam sobie, że wrócę do wojska tylko w przypadku wojny na pełną skalę. I tak się stało

Chaos w biurze werbunkowym

Spakowałam swój plecak wojskowy 23 lutego. Właściwie wszyscy weterani ATO [operacji antyterrorystycznej – aut.] rozumieli, że nastąpi rosyjska ofensywa. Nie zdawaliśmy sobie tylko sprawy z jej skali. Myślałam, że wszystko wydarzy się w obwodach donieckim i ługańskim. To było dla nas nieoczekiwane, że wrogowi udało się dotrzeć do autostrady Żytomierz i podejść tak blisko stolicy. Mieszkam w Wysznewe niedaleko Kijowa. Pierwsze eksplozje przespałam, obudziłam się dopiero wtedy, gdy okna w domu zaczęły się trząść.

W mojej głowie pojawiło się pytanie: „Jak to możliwe w rejonie Kijowa? Może to była jakaś eksplozja przemysłowa?”. Dopiero kiedy obejrzałam wiadomości, wszystko zrozumiałam. Choć byłam przypisana do drugiego rzutu rezerwy, natychmiast udałam się do biura werbunkowego. Była godzina 10 rano, panował tam straszny chaos, mnóstwo ludzi czekało na swoją kolej.

Przez te dwa lata inwazji stosunek do kobiet w wojsku bardzo się zmienił. Wtedy, w biurze werbunkowym, patrzyli na mnie ze zdziwieniem, ale już bez lekceważenia

Zostałam przydzielona do ochrony komisariatu wojskowego. Później złożyłam podanie o przeniesienie do jednostki bojowej. W czerwcu wróciłam do swoich ludzi, do 54 brygady. Teraz jestem dowódcą plutonu dronów w rozpoznaniu powietrznym.  W jednostce „Piekielne Szerszenie” dowodzę ponad dwoma tuzinami ludzi.

Drony - oczy wojny

Już w 2017 roku powiedziałam, że powinniśmy walczyć technologią, a nie ludźmi. Moim zadaniem jako dowódcy plutonu jest organizowanie stałego nadzoru wideo z dronów za linią frontu, dostosowywanie ognia artyleryjskiego, prowadzenie szczegółowego rozpoznania, wykrywanie wroga i przekazywanie danych do dowództwa. Najtrudniej jest patrzeć, jak giną twoi towarzysze. Często oglądamy to z dronów.

Najgorzej jest widzieć, jak wróg strzela do ludzi w okopach, którzy są gotowi się poddać lub nie zdążyli się wycofać

Brakuje nam dronów, w tym szybkich dronów FPV. Dla porównania: wróg może mieć ponad 50 lotów dziennie, podczas gdy my mamy do 10. Podczas szturmów większość dronów tracimy, bo latamy wtedy w każdą pogodę: śnieg, deszcz, mgła – bez znaczenia. A te drony są cywilne, więc nieprzystosowane do trudnych warunków pogodowych.

Kolejnym problemem jest biurokracja: wypisywanie wszystkich tych papierów, udowadnianie sensowności użycia dronów. Musimy dostarczyć certyfikaty operatora, dane o warunkach pogodowych i dowieść, że lataliśmy bez naruszeń. Obliczyliśmy, że do spisania drona na straty potrzeba około 15 dokumentów. Chociaż ministerstwo obrony ogłosiło niedawno przejście na elektroniczne zarządzanie dokumentami, liczba dokumentów nie zmniejszyła się.

Szkoda też, że wciąż polegamy na chińskich maszynach – wszystkie te drony Mavic są przez nich produkowane. A jeśli Chiny nałożą embargo na eksport dronów, będzie problem. Jesteśmy też teraz bardzo zależni od zachodniej broni. Musimy zbudować własne fabryki broni i amunicji.

Wagnerowcy - porywacze ciał

Nigdy nie zapomnę, jak ewakuowaliśmy „dwusetki” [tzw. ładunek 200 – w wojskowej nomenklaturze ukraińskiej i rosyjskiej poległy żołnierz – red.] z szarej strefy. Jestem przekonana, że każdy obrońca Ukrainy powinien wrócić do domu. A często z powodu ciągłego ostrzału bardzo trudno jest zabrać ciała z pola bitwy – czasami do wroga jest zaledwie 100 metrów.

Jednak pomimo niebezpieczeństwa poszliśmy na rekonesans. Trzeba było się dowiedzieć, gdzie są ciała, wybrać pogodę i czas. Najlepiej taki, w którym w pobliżu nie latałyby drony wroga, które mogłyby nas namierzyć – czyli moment, w którym będzie deszcz, śnieg lub mgła. Zespół ewakuacyjny składa się z co najmniej sześciu osób: cztery do ewakuacji, dwie do osłony. Często trzeba było przejść 5-6 kilometrów, trzeba koordynować nasze działania z innymi jednostkami, w pobliżu których będziemy przechodzić podczas ewakuacji. To również wymaga dużo czasu, wysiłku i zasobów. Ale warto i trzeba.

Julia i zniszczony czołg wroga. Zdjęcie: archiwum prywatne

Pamiętam też, jak w zeszłym roku, w lutym, w naszym kierunku szło wielu wagnerowców. Szturmowali Sołedar i zabierali ciała zabitych – zarówno naszych, jak swoich. Później schwytany wagnerowiec powiedział nam, dlaczego to robią. Okazało się, że przydzielali im nowych bojowników w zależności od liczby przekazanych ciał. Jeśli nasi polegli żołnierze mieli proukraińskie tatuaże lub z innych powodów było jasne, że byli Ukraińcami, wagnerowcy palili ich ciała i dopiero po tym oddawali jako zwłoki swoich.

Wszyscy będą walczyć

Do pójścia na wojnę zmotywowała mnie potrzeba chronienia mojej rodziny. Mam młodszego brata i matkę. Nie chcę widzieć tego, co widzę w Donbasie, w regionie Kijowa. Nie chcę, żeby moja matka musiała opuszczać swój dom i gdzieś emigrować. I wstydziłabym się zhańbić pamięć mojego ojca i męża, którzy na pewno zrobiliby dokładnie to, co ja: broniliby swojego kraju. Tak samo powinni postąpić wszyscy świadomi, zdrowi mężczyźni.

Ukrywanie się nie pomoże. Wszyscy będą walczyć. Nie stać nas na zabawę w demokrację
Z byłym naczelnym dowódcą Sił Zbrojnych Ukrainy Walerijem Załużnym. Zdjęcie: archiwum prywatne

Przyznaję: w pierwszym roku inwazji byłam przeciwna przymusowej mobilizacji. Ale teraz jest inaczej. Wojsku brakuje ludzi na froncie, ci, którzy walczą, są wyczerpani. Wszyscy się boją. Podczas ofensywy na pełną skalę najbardziej obawiałam się, że nie będę uzbrojona, gdy rosyjskie czołgi przejadą moją ulicą.

A teraz, kiedy jestem tutaj, na froncie, boję się, że zostanę schwytana. Lepiej umrzeć niż być jeńcem wojennym Rosjan

Ludzie muszą zrozumieć, że ta wojna nie skończy się szybko. Mamy własny kraj, z wolnością słowa, demokracją, wartościami – i musimy o niego walczyć. Bardzo podoba mi się wypowiedź amerykańskiego prezydenta Johna F. Kennedy'ego, który powiedział: „Nie pytaj, co twój kraj może zrobić dla ciebie. Zapytaj, co ty możesz zrobić dla swojego kraju”.

Rosja nie przestanie

Czym jest dla nas zwycięstwo? Jeśli osiągniemy granice z 1991 roku, ale stanie się to strasznym kosztem życia naszych ludzi, nie uznam tego za zwycięstwo. Dla mnie zwycięstwem jest wynegocjowanie najkorzystniejszych dla nas warunków zawieszenia broni i kontynuowanie przygotowań do wojny. Niestety, muszę przygotować na nią moje dzieci. Rosjanie się nie zatrzymają. Historia jest cykliczna. Putin nieustannie powtarza, że Rosja nie może istnieć bez Ukrainy. Jak Rosja może istnieć bez Kijowa? Nie może. Ale wszyscy wiemy, że nie udało im się zająć Kijowa w trzy dni. Czy mogą najechać nas ponownie? Oczywiście, że mogą. Ale teraz jesteśmy znacznie silniejsi. Jestem zaskoczona postawą świata. Europejczycy są bardzo zrelaksowani. Nie mają pojęcia, z czym będą musieli się zmierzyć, gdy Putin zaatakuje Europę. Nie liczę na pomoc Zachodu, ponieważ społeczność międzynarodowa ma własne interesy. Liczę tylko na siebie i moich towarzyszy broni. Ukraińcy przeszli tak wiele w ciągu ostatnich 100 lat: Związek Radziecki, rewolucje, głód, II wojnę światową…

I mimo wszystko przetrwaliśmy. Dlatego Ukraina przetrwa bez względu na wszystko
Julia jest przekonana, że wszyscy będą walczyć. Zdjęcie: archiwum prywatne

Mam 28 lat i jestem na wojnie od prawie 7 lat. Nie żałuję swojej decyzji. Wierzę też, że wojsko ma znacznie większe szanse na przetrwanie tej krwawej wojny. Po jej zakończeniu widzę Ukrainę jako sprawiedliwą i uczciwą. Na pewno wtedy odejdę z wojska, prawdopodobnie będę pracowała w strukturach związanych z reformowaniem armii. Dziś musimy wdrożyć projekty społeczne na rzecz integracji i wsparcia weteranów.

Marzę też o tym, by zostać ministrem obrony, bo to jest stanowisko cywilne. Stworzyłabym silny zespół z ludzi, których znam osobiście, w 100% skutecznych na swoich stanowiskach i robiących wszystko dla wojska, a nic dla siebie.

Ale na razie to tylko marzenia. Teraz musimy przepędzić wroga z naszej ziemi. I tu widzę tylko dwa scenariusze: albo wygramy, albo zostaniemy pokonani. Trzeciej opcji nie ma. Jeśli przegramy tę wojnę, będziemy okupowani przez wieki. Jest więc tylko jedno wyjście: wygrać

20
хв

Julia Mykytenko, żołnierka: Jeśli przegramy tę wojnę, będziemy okupowani przez wieki

Nataliia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Philip Inman: W Europie mamy dziś rok 1939 bis

Ексклюзив
Oblicza wojny
20
хв

Nastia, medyk pola walki: Na wojnie nie ma feminatywów

Ексклюзив
20
хв

Co dla Ukrainy oznacza dymisja Siergieja Szojgu?

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress