Exclusive
20
min

Oksana Zabużko: "Bomby musiały spaść na Kijów i Charków, żeby Europa się obudziła"

Gdy nowy dziennikarz przybywa do Ukrainy, jest zaskoczony: działa opera, ludzie pracują, pociągi jeżdżą punktualnie, znacznie lepiej niż w spokojnej Polsce, Niemczech, czy Wielkiej Brytanii. Ukraina jest ofiarą agresji…

Switłana Oleshko

Oksana Zabużko jest głosem Ukrainy w świecie. Fot: Łukasz Giza

No items found.

Oksana Zabużko to znakomita ukraińska pisarka, poetka i eseistka, autorka m.in. "Badań terenowych nad ukraińskim seksem", "Planety Piołun", "Siostro, siostro", a ostatnio "Najdłuższej podróży". Za "Muzeum porzuconych sekretów" otrzymała Nagrodę Literacką Europy Środkowej "Angelus". Jest feministką, zajmuje się badaniem nad wzmacnianiem ukraińskiej tożsamości

Switłana Ołeszko: Pani podróż rozpoczęła się w Charkowie.

Oksana Zabużko: Tak, ciągle myślę: dlaczego ten mistyczny Charków tak długo nie pozwalał mi wyjechać? Muszę wyjaśnić, że przyjechałam na rezydencję literacką w mieszkaniu Jurija Szewelowa w Domu Salamandry na dziesięć dni, aby pracować w charkowskich archiwach, szukać moich rozstrzelanych dziadków na Chłodnej Górze, których historia istnieje dla mnie tylko w formie rodzinnego mitu, ponieważ nie zachowały się żadne dokumenty w rodzinnych archiwach. Takich dokumentów zwykle się pozbywano, bo były niebezpieczne.

Wszystkie zbiegi okoliczności są tutaj bardzo symboliczne. Najpierw miałam przyjechać do Charkowa na dziesięciodniową rezydencję w październiku 2021 roku. Zostało to przełożone - mogłam przyjechać dopiero 10 stycznia 2022 roku. A potem, już na miejscu, zachorowałam. Zostałam do lutego. Wróciłam do Kijowa zaledwie dwa tygodnie przed planowanym wcześniej wyjazdem do Warszawy na polską premierę "Planety Piołun", która była pierwotnie zaplanowana na jesień 2021 roku. Ponieważ jednak redaktorka narzekała na złożoność tekstu i że ma niezwykle trudną pracę, wydawca przełożył premierę na 23 lutego 2022 roku. Tak więc dopiero na początku lutego mogłam wrócić do Kijowa. I wciąż nie mogłam zrozumieć, dlaczego Charków tak uparcie nie pozwalał mi wyjechać, dlaczego musiałam tam zachorować. "Ma pani omikron" - powiedział charkowski lekarz, który został wezwany przez Muzeum Literatury i któremu opowiadałam, że nie mam żadnych objawów, tylko gorączkę.

A ja cały czas tam leżałam i spałam. Wydawało się, że to mieszkanie przylgnęło do mnie i nie chciało puścić. Miasto też nie chciało mnie puścić. Pamiętam Charków ze stycznia 2022 roku, z tego ostatniego spokojnego miesiąca. Pamiętam dokładnie, kiedy była wielka demonstracja, z wielką flagą, na ulicy Sumskiej i na placu Swobody, gdy pokazywaliśmy Putinowi, że się nie boimy. Wyjeżdżałam tego dnia. Pamiętam zimowy Charków, tę ostatnią spokojną zimę, pamiętam eleganckie, jasno oświetlone miasto. Były świąteczne iluminacje, przyjemnie było spacerować ulicami Sumską i Rymarską w centrum. Wyglądał pięknie, stylowo, jakoś tak wyjątkowo.

Warszawa. Switłana Ołeszko i Oksana Zabużko podczas wywiadu. Zdjęcie: Tymofii Klubenko

Rozumiem Pani sympatię do Warszawy, bo ja dopiero niedawno mogłam ją wyrazić głośno - gdy moja agentka, pani Beata Stasińska, przyjechała do Ukrainy na uroczystość wręczenia mi francuskiej Legii Honorowej. Skorzystała z okazji i spędziła dwa dni w Kijowie, i dwa dni we Lwowie. Oczywiście chciała zobaczyć Ukrainę w stanie wojny, zobaczyć z bliska jak ona żyje, bo z daleka trudno ją zrozumieć. Wcześniej Beata była w Ukrainie w 1993 roku, więc dosłownie kilka razy dziennie powtarzała, że przez ostatnie 30 lat wykonaliśmy szaloną pracę - zbudowaliśmy piękny i sprawny kraj. Oczywiście osoba, która przyjeżdża do Ukrainy, gdzie toczy się wojna, jest zaskoczona, bo w Polsce pociągi zawsze się spóźniają, ale tutaj pociągi jeżdżą bez opóźnień, idealnie, jak w szwajcarskim zegarku. Rozmawiałyśmy o Kijowie i porównywałyśmy go z Warszawą, i dopiero wtedy w końcu sformułowałam to, czego nie byłam w stanie zrobić wcześniej: że tak naprawdę Warszawa nie powinna być porównywana do Kijowa, ponieważ jest mniejsza, ale do Charkowa, ponieważ są one naprawdę porównywalne pod wieloma względami, nie tylko pod względem wielkości. Można by to przeanalizować, gdyby urbanista lub historyk architektury chciał je porównać je pod względem proporcji starówki i, powiedzmy, międzywojennego konstruktywizmu, który jest osobliwy, i bardzo interesujący w Warszawie, a Charków ma swój własny interesujący styl. Po Pomarańczowej rewolucji Polacy spieszyli się, by po raz pierwszy "odkryć Ukrainę". Pamiętam z tamtych czasów polską artystkę, która powiedziała, że zakochała się w Charkowie. Była warszawianką. Dopiero teraz rozumiem, jak widziała te lustra konstruktywizmu, tę proporcję starego i dwudziestowiecznego miasta. Ten Charków trzymał mnie zimą 2022 roku i nie puszczał, tylko wbijał mi do głowy: zapamiętaj, zapamiętaj, zapamiętaj.

Najdłuższa podróż

SO: Pamiętam, że wielu zagranicznych dziennikarzy dzwoniło wtedy do Pani i pytało, dlaczego się Pani nie boi.

OZ: Tak, zadawali mi wiele pytań. Siedziałam w mieszkaniu Jurija Szewelowa, wściekła, z gorączką, i pisałam gniewną odpowiedź do brytyjskich mediów. Były to niezależne media, które polecili znajomi znajomych, i rozmawiali ze mną o tym, jak przekształcić Ukrainę, aby nie drażnić Putina i mieć spokój. Dosłownie: mieć dobry, solidny sen w nocy - to było w artykule redakcyjnym.

Wypowiadał się tam Anatol Lieven, jeden z brytyjskich promotorów rosyjskiej narracji. Potem, po 24 lutego, zmienił nieco ton, ale w taki sposób, aby niepostrzeżenie forsować tezę, że jest to wojna zastępcza, że Ameryka wszystkim manipuluje, że gdyby nie Ameryka, wszystko byłoby spokojne. Musiałam więc nawiązać z nim dialog. Wcześniej powiedział, że Ukraina powinna stać się neutralna i jak wspaniale, że Finlandia jest neutralna, Austria jest neutralna. I że można zrozumieć Putina, który nie chce rakiet NATO na swoim podwórku. To, wie Pani, uderzyło mnie jak policzek w twarz, to "podwórko Putina". Potem wymachiwałam tym zdaniem podczas wszystkich prezentacji "Najdłuższej podróży" we wszystkich językach.

Okładka książki Oksany Zabużko "Najdłuższa podróż"

Nigdy nie zapomnę tego "podwórka", jak Pani wie, jestem kobietą pamiętliwą - ponieważ jest to absolutnie nazistowski dyskurs z lat trzydziestych XX wieku: tak mówiono o Nadrenii w 1938 roku. Skoro dano mi możliwość powiedzenia, co o tym myślę, usiadłam i napisałam do redakcji list wyjaśniający, dlaczego odmawiam tej możliwości. Teraz trochę żałuję, że był to list prywatny, którego nie można opublikować, ponieważ spędziłam nad nim cały dzień - to była taka czysta energia natchnionej wściekłości, esej skierowany do jednej osoby, wyrzucony jednym podmuchem. Gdyby został opublikowany dzisiaj, można by się zdziwić, widząc datę 15 lub 20 stycznia 2022 roku.

Prawie cały ten tekst to mój płacz nad moralnym bankructwem Zachodu, opłakiwanie tej tragedii, że niczego się nie nauczył, niczego nie zrozumiał, że mamy do czynienia z absolutną powtórką z lat 30, z tym samym paradygmatem "uspokajania agresora", rzucania bestii kawałka po kawałku - a może się udławi?

Tak jak Europa pielęgnowała Hitlera w latach 30, tak teraz nadal pielęgnuje Putina.

Od tego czasu powtarzałam to wiele razy w różnych wersjach, ale po raz pierwszy sformułowałam to w Charkowie, w liście do redakcji brytyjskiego niezależnego medium. Wszystko było tam jak zaciśnięta pięść. Byłoby miło opublikować "Najdłuższą podróż" pewnego dnia, po zwycięstwie, w jakiejś kompletnej kolekcji z tym listem jako wstępem. Byłoby ciekawie porównać. A list kończył się cytatem z Churchilla, tym słynnym, gdzie "będziemy walczyć na plażach, będziemy walczyć na morzu, będziemy walczyć na lądzie" - z przemówienia w parlamencie. I nigdy się nie poddamy. A ja chodziłam od ściany do ściany, zwinnym krokiem wściekłej pantery, po czym wracałam do biurka i pisałam kolejną porcję moich wściekłych inwektyw. Można więc powiedzieć, że książka zaczęła się w Charkowie, ponieważ po raz pierwszy wyraziłam te myśli w tym liście.

Aby się obudzić, Europejczycy potrzebowali bomb spadających na Kijów i Charków. Potem zadzwonili do mojej agentki i zaproponowali mi napisanie książki, która "wyjaśni wszystko, co przegapiliśmy": w ten sposób na początku marca włoskie wydawnictwo Einaudi poprosiło mnie o "Najdłuższą podróż". W tym czasie byłam już namawiana przez wszystkich, przez "całą europejską wioskę", do napisania dla nich tej książki. I moja pierwsza reakcja była mniej więcej taka sama jak w styczniu: wszystko zostało powiedziane i opowiedziane setki razy, wszystko jest oczywiste, gdzie byliście wcześniej? Musiałam się jakoś przemóc i przekonać samego siebie, że trzeba to zrobić.

Telefon z Kijowa

SO: W takim razie przenieśmy się z Charkowa do Warszawy. Jest 24 lutego.

OZ: Mówiłam o tym wiele razy w przemówieniach i pisałam o tym w "Najdłuższej podróży", a kiedy coś już istnieje jako tekst, nie wydaje się celowe powtarzanie tego w wywiadzie rok później - jak lecisz na prezentację na trzy dni 23, z biletem powrotnym na 26... Nawiasem mówiąc, ciekawe pytanie pozostaje bez odpowiedzi: kiedy wygramy i loty cywilne zostaną wznowione, czy dostanę z powrotem mój bilet Warszawa-Kijów z 26 lutego 2022? Oczywiście lecisz na trzy dni, wiedząc, że atmosfera jest niepewna, ale nie myślisz, że może się wydarzyć coś, co sprawi, że nie wrócisz. I zostawiasz komputer w domu, bo po co masz go zabierać ze sobą, wszystko jest zaplanowane na trzy dni, 12 czy 16 nie pamiętam, wywiadów plus dwa spotkania z czytelnikami, wszystko jest bardzo intensywne, nie będę miała nawet czasu na otwarcie komputera, będę musiała poczekać do soboty... Przyjeżdżam, udaje mi się udzielić jednego wywiadu i odbyć jedno spotkanie biznesowe wieczorem 23 lutego. A potem rano, o 6 lub 5, nie pamiętam dokładnie, dzwoni telefon. Przez sen widzę, że to mój mąż. Mam reakcję obronną: dlaczego mnie budzi, dlaczego dzwoni tak wcześnie? Wie, że mam trudną podróż i nie pozwala mi spać. I dokładnie w tym momencie zaczynam swoją książkę.

To czysto osobisty, prywatny wstęp, który ma wyjaśnić pozycję narratora. Nakreślić ją, wyjaśnić czytelnikowi, że nie jesteś Timothym Snyderem. Nie jesteś osobą, która korzysta z biblioteki, źródeł archiwalnych, wszystkiego, co robi autor w normalnych okolicznościach. Piszesz to w powietrzu, na pamiątkę dla historii - tak to zostało napisane wiosną 2022 roku, kiedy jeszcze nie było wiadomo, czy mam swój kraj, czy mam swoje miasto, bo los Kijowa był nieznany przez cały marzec, a ja latałam wszędzie, gdzie mnie zapraszano, wszędzie tam, gdzie mogłam coś powiedzieć, zwłaszcza z najwyższych trybun.

I oto jestem 8 marca w Strasburgu, przemawiam w Parlamencie Europejskim. Proszę o obronę powietrzną dla Ukrainy, proszę o zamknięcie nieba. Mówię te straszne słowa: nie zapominajcie, że każda wasza przerwa na kawę, każda minuta wahania jest opłacana ludzkim życiem, głównie kobiet i dzieci. A jeśli przypomnę sobie, kto dziś domaga się wdzięczności od nas na Zachodzie, pierwszą osobą, która przychodzi mi na myśl, nie jest brytyjski minister Ben Wallace, który powiedział Zelenskiemu, że może wypadałoby mu podziękować, ale holenderski pisarz Arnon Grunberg, który zapytał mnie na Europejskim Forum Kultury w Amsterdamie miesiąc wcześniej, dlaczego w mojej książce nie ma podziękowań dla Zachodu za wsparcie. Bardzo łatwo było mi odpowiedzieć na to pytanie: powiedziałam, że po pierwsze, moja książka została ukończona latem, oddana do tłumaczenia w czerwcu 2022 roku, a wtedy nikt nie dał nam ciężkiej broni i czekali, czy przetrwamy! Teraz, ponad rok później nad Kijowem jest obrona powietrzna, ale poprosiłam o to 8 marca 2022 r., ostrzegając o cenie krwi za wahanie, a słowa te zostały wyemitowane we wszystkich głównych kanałach medialnych na Ziemi. Wtedy Grunberg zakłopotany podziękował mi za odpowiedź i nie doszło do "po drugie", a szkoda, bo przypomniałabym mu o wielu innych rzeczach, w tym o Memorandum Budapesztańskim

A po Strasburgu występowałam w Niemczech, w monachijskim Literaturhaus, i pamiętam to bardzo dobrze, bo wiceprezydentka miasta dała mi nowy laptop, żebym mogła pisać.

Tak więc książka zaczęła się jako opowieść o pisarce, która straciła laptopa i nie wiedziała, kiedy będzie mogła uzyskać do niego dostęp, ponieważ w tamtym czasie dość trudno było odzyskać dane z chmury w Kijowie.

Po Monachium przyjechałam do Warszawy i wtedy się spotkałyśmy.

SO: Nie była Pani w Warszawie cały czas, ale podczas tej najdłuższej podróży wracała tu Pani niemal jak do domu.

OZ: Rozmawiałyśmy wtedy przez telefon. Skarżyłam się, że w przeciwieństwie do Pani nie przeżyłam pierwszego ostrzału i że wolałabym być teraz w domu. Na pierwszych stronach książki szczegółowo opisuję swoje pakowanie i przygotowania rankiem 23 lutego - jak wyjeżdżałam na trzy dni i pakowałam małą walizkę, którą miałam pod ręką: nie chciałam wyjeżdżać, chciałam, żeby coś się wydarzyło. Ze zdziwieniem zadaję sobie pytanie: co to za niezdrowa reakcja? Pandemia się skończyła i wygląda na to, że życie książkowe, rynek książki, wyjazdy zagraniczne, prezentacje i tak dalej odżywają. Dlaczego tak bardzo nie chce mi się jechać?

To stan, w którym wewnętrznie "trzymasz się stołu" i czekasz, aż coś się wydarzy, aż ktoś zadzwoni, aż ktoś coś powie... Co się stanie? Po prostu idź, po prostu idź, taksówka jest tutaj. Zmuszasz siebie: po prostu idź.

I pamiętam, że kiedy zaczęłam narzekać, że ominęło mnie pierwsze bombardowanie, że nie byłam, używając patetycznego wyrażenia, "z moimi ludźmi", powiedziała Pani trochę ze złością, że takie doświadczenie absolutnie nie jest wzbogacające.

"To czysta fizjologia, fizjologiczny strach, który nie daje nic, jeśli chodzi o wartość egzystencjalną. Niczego z tego Pani nie odkryje, ani jednej iskierki wiedzy o ludzkiej naturze, rozumie Pani?" - tak to Pani ujęła, nawet nieco zirytowana. To jest, wie Pani, prawie dyskurs z Warłama Szałamowa: "obóz niczego cię nie uczy".

Być może najlepszym sposobem na opisanie tego są wspomnienia Jurija Szewelowa o bombardowaniu w Niemczech, nie pamiętam, w którym mieście. Napisał, że jak zaczęło się bombardowanie, zostawił swoją starą matkę i uciekł. Pamiętał to całe życie i całe życie się tego wstydził. Jest to przejście z poziomu ludzkiego do czysto fizjologicznej funkcjonalności i jest to upokarzające. Kiedy z nieba spadają bomby, można albo "zamienić się w słup soli", albo "uciekać" - dwa rodzaje reakcji. Czego można się z tego nauczyć? Prawdopodobnie miała Pani wtedy rację. Ale dopiero później byłam w stanie to sformułować - że ci, którzy wyjechali, mają poczucie winy wobec tych, którzy zostali. A ci, którzy zostali - wobec tych, którzy walczą. Ci, którzy walczą - wobec tych, którzy są w szpitalu. Ci, którzy są w szpitalu - wobec tych, którzy zginęli. Istnieje cały ciąg tej winy, absolutnie nieuniknionej, która jest zaszyta w całym naszym społeczeństwie. Ktoś miał więcej szczęścia, ktoś mniej, jak zawsze przy wszystkich perypetiach życiowych - to uczucie bardzo różnie przekłada się na ludzkie doświadczenie i naszą zbiorową traumę.

Mogłam przyjechać do Ukrainy dopiero latem 2022 roku, kiedy przekazałam wydawcy "Najdłuższą podróż". To była tak krótka wizyta między przekazaniem rękopisu a tą szaloną, nieprzerwaną podróżą po Europie, kiedy prawie co drugi dzień jesteś w innym kraju, innym mieście, na innym lotnisku. Lato 2022 roku zostało zapamiętane: wszyscy w Ukrainie mówią o wojnie. Znalazłam się w pozornie spokojnym Lwowie, a godzina policyjna trwała jeszcze do jedenastej w nocy i pamiętam, jak spieszyliśmy się, aby zdążyć, jak pięć minut przed jedenastą samochody pędziły po asfalcie z szalonym, przerażającym szelestem - wciąż pamiętam ten dźwięk, ulicę i gnające po niej samochody, wie Pani, pięć minut przed jedenastą. I żegnaliśmy się z naszymi przyjaciółmi, bo siedzieliśmy tam, dopiero co się rozgrzaliśmy, dopiero co opróżniliśmy jedną butelkę wina, rozmawialiśmy, wspominaliśmy, gdzie byliśmy tamtej wiosny, co robiliśmy, a o wpół do jedenastej po prostu łapaliśmy taksówki i odjeżdżaliśmy... To było takie gwałtowne zaprzestanie komunikacji, wie Pani, wrogowie "ukradli nam wieczory", jak gorzko żartowaliśmy. A kiedy wracasz sześć miesięcy później, wszystko jest uderzająco inne. Nikt już nie mówi o wojnie - wydaje się, że "weszła pod skórę", nikt w ogóle nie pamięta zimy "blackoutu", rozmawiają o jakichś praktycznych sprawach. Życie jak życie, toczy się jak zwykle. Kiedy zaczynasz podsłuchiwać rozmowy ludzi przez telefon, dyskutują o życiu żołnierzy: "Wysłałam coś do naszych chłopaków, coś zebrałam". To jest wojna, która stała się częścią codziennego życia, osadzona w ciele ludzi.

"I nikt już nie mówi o wojnie - wydaje się, że "weszła pod skórę"... życie jest jak życie, toczy się jak zwykle...". Na zdjęciu ludzie spędzają czas przed Muzeum Sztuki w Odessie w Ukrainie, 13 sierpnia 2023 r. Fot: Andre Alves/AA/Andalou/East News

Moja międzynarodowa agentka mieszka w Warszawie, więc kiedy podróżuję, mam "bazę", w której mogę się zatrzymać w drodze z samolotu do samolotu. Nie muszę więc stać na granicy godzinami co tydzień. Oczywiście lepiej jest zostać w domu dłużej. Jest taki socjologiczny termin zwany "obserwator uczestniczący": kiedy wchodzisz i wychodzisz, wychodzisz, i zostajesz dłużej. Taka pozycja ma swoje zalety, coś w rodzaju trójwymiarowej optyki wojny. Ale jeśli chodzi o uczucia wobec tych, którzy żyją na okupowanym terytorium, jest to temat, który po prostu odkładam na bok jako psychologicznie nie do zniesienia.

Każdy z nas zna swoje zasoby, wie, ile jest w stanie wytrzymać, ile bólu znieść. Wyobrażenie sobie tego, co dzieje się na terytoriach okupowanych, jest dla mnie fizycznie bolesne.

Cała ta praca jest jeszcze przed całym krajem. Długo będziemy musieli walczyć z tą traumą. Ale już teraz potrzebujemy ludzi takich jak Vika Amelina, którzy będą nad tym pracować, jeździć na wyzwolone terytoria, nagrywać wywiady, słuchać świadków... [Pisarka Victoria Amelina została ranna podczas rosyjskiego ostrzału Kramatorska 27 czerwca 2023 r., zmarła 1 lipca 2023 r. - red.]

Zaakceptowałam własną historię, która określiła moją rolę i miejsce w tej wojnie, z elementem fatalizmu: okazało się, że przemawianie w imieniu swojego kraju do obcokrajowców, którzy mają cały pakiet stereotypów i uprzedzeń na temat twojego kraju, jest mniej więcej tym, co trenowałam od lat 90-tych, kiedy byłam młodą dziewczyną uczącą kultury i cywilizacji ukraińskiej amerykańskich studentów niewiele młodszych ode mnie. A potem, jako autorka, która była tłumaczona w wielu krajach, również musiałam zwalczać pewne stereotypy za pośrednictwem moich przemówień i wywiadów...

Wcześniej był to efekt uboczny mojej kariery literackiej, ale teraz stał się moim głównym zawodem. Pracujesz jako głos kraju, który jest również głosem tych wszystkich milionów kobiet, a przynajmniej setek tysięcy, które wyjechały. Nie będę mówić o nich wszystkich, ponieważ są to bardzo różni ludzie. Wśród nich jest jednak ogromna liczba pedagogów, menedżerów sztuki, wysoko wykwalifikowanych naukowców, którzy wyjechali na stypendia, do pracy na zachodnich uniwersytetach, w bibliotekach itp. Przy okazji prawie każdego spotkania ze mną w Europie spotykam Ukraińców, którzy przyjeżdżają i chcą podzielić się swoim doświadczeniem. Ci ludzie pracują jako wolontariusze informacyjni dla Ukrainy, rekompensując to, czego nie zrobiło państwo ukraińskie, decydując, jak mówić o Ukrainie, z jakimi narracjami się zmierzyć i jak im przeciwdziałać.

Ci wolontariusze informacyjni noszą na swoich barkach ogromny ciężar. Oznacza to, że istnieją pewne publiczne stowarzyszenia i organizacje, które są bardzo aktywne i działają dobrze. Wiem, że w Niemczech są wspaniałe młode kobiety, bardzo skuteczne i bardzo widoczne w lokalnej przestrzeni informacyjnej. Ukraińskie kobiety w ogóle przełamały europejskie stereotypy dotyczące wizerunku uchodźców - kosztem prywatnych inicjatyw, a nie kosztem polityki państwa. Niestety, nie ma tu ukraińskiej polityki państwowej. W tym czasie Ministerstwo Kultury nawet nie zadało sobie trudu, aby sporządzić skonsolidowaną listę tych ukraińskich artystów, naukowców, pisarzy, którzy zginęli - każdy wolontariusz informacyjny pamięta o swoich. To dobry przykład różnicy między wolontariatem a polityką państwa. Są pewne rzeczy, w których państwo i jego instytucje nie mogą być zastąpione nawet przez setki tysięcy superprofesjonalistów. W Internecie nie można znaleźć wszystkich naszych zmarłych postaci kultury, począwszy od Ołeksandra Kysliuka, tłumacza literatury greckiej i łacińskiej, który został zastrzelony w Irpinie [Rosjanie zastrzelili Kysliuka 5 marca 2022 r. - red]. A to dużo, biorąc pod uwagę tych, którzy zginęli na froncie. Od czasu do czasu można przeczytać coś takiego w wiadomościach: aktorzy, tancerze, muzycy i tak dalej, ale nie ma jednej skonsolidowanej listy tego naszego nowego "rozstrzelanego odrodzenia". I to jest bolesne pytanie. Istnieje granica, limit. Znamy tę granicę w dziedzinie kultury: małe formy można tworzyć "samodzielnie", ale nie ma kultury na dużą skalę bez wsparcia państwa. Nie da się zrobić filmu bez wsparcia państwa. Wydawanie książek również nie działa bez wsparcia państwa. Żeby były masowe nakłady, musi istnieć ochrona państwa; jest to część gospodarki. Mogą istnieć małe wydawnictwa niszowe, ale nie ma 100 000 egzemplarzy książki bez wsparcia państwa.

Nauczyliśmy się rzeczy, które powinniśmy byli przeczytać w podręcznikach jeszcze w latach 90-tych: co możemy zrobić sami i dlaczego potrzebujemy państwa, dlaczego musimy płacić mu podatki. Musi być armia - to jasne dla wszystkich, i do tego potrzebujemy państwa. Ale fakt, że polityka kulturalna i reprezentowanie kraju za granicą są częścią tej samej wojny, bezpośrednio związanej z tym, czy dostaniemy broń, czy nie, to już nie arytmetyka, to algebra państwowości, a tego jeszcze nie potrafimy. Dopiero teraz zaczynamy uczyć się algebry.

Pod koniec zeszłego roku włączyłam funkcję lokalizacji w moim telefonie, a sztuczna inteligencja pokazała mi idiotyczne powitanie: "Gratulacje, Oksana! Odwiedziłaś w tym roku 21 krajów i 93 miasta". Odkrzyknęłam jej wściekle (to bardzo zabawne, gdy dorosły kłóci się ze sztuczną inteligencją): "Ty idiotko, kto ci powiedział, że chciałam tego!".

To imponujące: 21 krajów i 93 miasta w ciągu jednego roku, a w tym roku doszło więcej. Jednak kiedy zaczęłam liczyć sama, z pamięci, załamałam się na 17 albo 18 miejscu.

A teraz znowu ciągną mnie na kolejne spotkania. Niektóre z nich są nieuniknione - kiedy tłumaczą twoją książkę, musisz ją promować. Na przykład w Rydze ukazują się dwie książki naraz, więc w tym roku znów będę świętować urodziny w drodze, tym razem na Łotwie, bo tam ukazują się "Najdłuższa podróż" i "Planeta Piołun". Krótko mówiąc, nie da się nie pojechać, to ważne. Ważne są kraje bałtyckie, nasi bliscy sąsiedzi, z którymi musimy wspólnie budować ten europejski mur. I budowanie tej solidarności jest ważne.

SO: Czy doświadczyła Pani już "wspaniałego" uczucia bombardowania? Czy odczuła je Pani?

OZ: Akurat byłam we Lwowie 6 lipca, kiedy miasto ostrzelano. I tak, obudziło mnie coś, co wstrząsnęło naszym domem. To po prostu wybija ze snu jak korek z butelki szampana. Ale źle zlokalizowałem niebezpieczeństwo, ponieważ niedaleko nas znajduje się fabryka czołgów, która również została wcześniej trafiona przez Rosjan, więc pomyślałam, że to na terenie fabryki czołgów, przewróciłam się na drugi bok i wróciłam do snu. Jest w tym element fatalizmu, ale nic na to nie poradzisz.

Nie byłam w Charkowie, nie byłam w Zaporożu ani w Chersoniu, bliżej linii frontu, gdzie ostrzały są regularne i gdzie można naprawdę dziękować losowi każdego ranka, że żyjesz i masz się dobrze. Ale być może możemy też nauczyć się filozoficznego podejścia do tego, jak kiedyś nauczał kościół: memento mori, bo nie znamy dnia ani godziny.

Naszym problemem jest to, że w naszej świeckiej epoce przywykliśmy żyć tak, jakbyśmy byli nieśmiertelni. Jakby ktoś zagwarantował nam życie wieczne, podczas gdy w rzeczywistości powinniśmy żyć ze świadomością, że życie jest krótkie i nie możemy go zmarnować.

SO: Słyszałam od wielu osób, które podróżują tam i z powrotem, że kiedy jest się w Ukrainie, o wiele łatwiej jest to wszystko zrozumieć i praktycznie nie ma strachu, ale za granicą wygląda to o wiele bardziej przerażająco

OZ: To jest kwestia dzisiejszej kultury informacyjnej. Kiedy informacje o ostrzałach, zgonach, ofiarach, zniszczonych domach i innych katastrofach są prezentowane bez przerwy, wydaje się, że w kraju nie dzieje się nic innego. Są wyjątki, coś takiego jak zrobił "The Guardian", choć nie wymyślili tego sami - zmieniają korespondentów w Ukrainie co dwa tygodnie, a nasz tłumacz zasugerował im: dlaczego nie przyślecie dla odmiany dziennikarza od kultury?

"To uświadomienie sobie, że tutaj, jak się okazuje, są nie tylko ruiny, nie kompletna katastrofa... ale cywilizowany europejski kraj, który radzi sobie nawet w takich warunkach - i nie ma poczucia strachu czy paniki". Na zdjęciu: studenci w Dergaczach w obwodzie charkowskim, 17 czerwca 2023 r. Fot: Serhiy Bobok / AFP/East News

To naprawdę odświeża optykę ustawienia materiału. Taki człowiek przychodzi do opery, grana jest uwertura - i nagle syrena, alarm, wszyscy zbiegają do schronu przeciwbombowego. W schronie jest bar, więc świetnie się tam bawią. Po około pół godzinie wracają i wznawiają partyturę niemal od tego samego momentu, w którym została przerwana. I gdyby nie ten epizod, a nawet gdyby nie duża liczba żołnierzy w lożach opery, nawet nie wiedziałaby Pani, że w Ukrainie jest wojna: przedstawienie jak przedstawienie, opera jak opera. Takie historie zmieniają trochę wizję naszej wojny. Widać, że kraj żyje, a czytelnika nie mniej niż rosyjski ostrzał interesuje, że w Ukrainie pociągi jeżdżą bez opóźnień, że kolej działa lepiej niż gdzieś w spokojnej Polsce, Niemczech czy Wielkiej Brytanii. To znaczy, że Ukraińcy, paradoksalnie, zdołali w ciągu 30 lat niepodległości zbudować naprawdę skuteczne państwo - i to widzi nowy człowiek, który przybywa relacjonować wojnę. To świadomość, że to nie tylko ruiny, nie totalna katastrofa, nie kraj trzeciego świata bombardowany przez potężnego agresywnego sąsiada, ale cywilizowany europejski kraj, który radzi sobie nawet w takich warunkach - i nie ma poczucia strachu czy paniki. Bo tak naprawdę nie ma: rozlega się syrena, a ludzie patrzą na swoje telefony, aby zobaczyć, gdzie wystartowała, jak blisko jest. To także sposób reprezentowania, portretowania kraju w stanie wojny: taki, w którym kraj, choć jest ofiarą agresji, nie traci swojej podmiotowości.

No items found.
Ambasadorka
Kultura
Wojna w Ukrainie

Założycielka i dyrektorka Teatru Arabeska (Charków), inicjatorka utworzenia Instytutu Teatralnego w Charkowie w którym zrealizowano kilkadziesiąt projektów pełniących funkcje społeczne i rehabilitacyjne. Najbardziej znane produkcje: „Eneida” Iwana Kotlyarevsky'ego, „Wesołych Świąt, Jezu!” , „Red Alice”, „Radio Chanson: osiem opowieści o Juriju Zoyferze” (napisane przez Siergieja Zhadana). Dokumentalistka, współpracuje z Centrum Kultury Filmowej im. Andrzeja Wajdy w Warszawie. Ekspertka programów „Kultura” Międzynarodowej Fundacji Renesansu, szwajcarskiego programu „Pro-Helvetia”, Ukraińskiej Fundacji Kultury. Po rozpoczęciu pełnoskalowej wojny Federacji Rosyjskiej przeciwko Ukrainie mieszka w Warszawie, pracuje w Teatrze Polskim im. Arnolda Schiffmana.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
teatr, spektakl, Ukraina, Maria Bruni

Dziewczyna ma czarną sukienkę. Złączone dłonie trzyma na talii. Sprawdza bilety, gości kieruje na widownię. Włosy spięte niedbale, w oczach skupienie, czerwona szminka na ustach. Zamyka drzwi i przechadza się wzdłuż niewielkiej sceny. Męski głos z taśmy przypomina widzom o regulaminie muzeum. Wyłączyć telefon, nie robić zdjęć, przedmiotów nie dotykać. Dziewczyna idzie po linoleum, znika za zasłoną ustawioną na środku. Czarną i prostą sukienkę kustoszki zmienia na letnią, w bieli i błękicie. Strój uzupełnią wysokie trampki, kolorowa czapka z pomponem i bluza sportowa z późnych lat osiemdziesiątych. Ten sam model w „Stranger Things” nosi Sadie Sink. Opowieść rusza na dobre. Dziewczyna na scenie na imię ma Rita. Odsłania storę i zaprasza widzów do prywatnego muzeum, w którym odgrywa historie ze związku ze Staszkiem.

„Zamknięte pokoje” w w Teatrze Nowym w Poznaniu. Zdjęcie: Dawid Stube

Rita i Staszek poznali się na studiach malarskich w Krakowie. Rita to energiczna Ukrainka, która w Polsce rzuciła się w nowe życie. Staszek to wnuk słynnego polskiego malarza, w powszechnej opinii skazany na wybitność. Po dyplomie wyjechali do Kijowa i wzięli ślub. Małżeństwo pragmatycznej dziewczyny i niespokojnego chłopca rozpadło się, ale historia nie pozwoliła parze się rozstać. W niespokojnych miesiącach pod koniec 2021 roku wciąż trzymali się razem, aż rosyjskie czołgi zastały ich na działce w Irpieniu. Ruszyli do Krakowa. Przyjął ich stary wykładowca, przez studentów zwany Van Goghiem. W zamian za gościnę zażądał opieki i zakazał zaglądać do pomieszczeń w przestronnym mieszkaniu.

Zamknięci z niedołężnym starcem, Rita i Staszek czekają na śmierć profesora. Tylko wtedy odziedziczą mieszkanie i zajrzą do pozostałych pokojów. Krążą wokół łóżka Van Gogha po wytyczonej orbicie: ranią się i zdradzają jak wytrawni wrogowie

Rita i Staszek to bohaterowie „Zamkniętych pokojów”, sztuki napisanej i wyreżyserowanej przez ukraińską aktorkę Marię Bruni, której na scenie partneruje Tomasz Mycan. Spektakl właśnie pojawił się w repertuarze Teatru Nowego w Poznaniu.

Wszystkie miasta Marii

Maria Bruni pochodzi z Mariupola. Dzieciństwo spędza we wschodniej Ukrainie w latach dziewięćdziesiątych. Wychowuje się w artystycznej rodzinie. Mama to znana miejscowa malarka. Tata zrezygnował z marzeń o karierze śpiewaka dla dobrych pieniędzy w fabryce, ale wciąż śpiewa: na uroczystościach miejskich i zakładowych świętach. Maria kończy liceum muzyczne i też myśli o śpiewie. Odkrywa jednak inną scenę. Uczęszcza do studium aktorskiego przy Teatrze Dramatycznym w Mariupolu. Do teatru ma blisko, w studium uczy się aktorstwa, a po zajęciach do domu wraca piechotą.

W ukraińskim systemie edukacji maturę zdaje się wcześnie. Maria kończy szesnaście lat i zamienia przemysłowy, choć nadmorski Mariupol na akademię teatralną w Kijowie. Po dyplomie pracuje w teatrach w Białej Cerkwi, w Kijowie oraz w Odessie. We wrześniu 2013 roku rodzi córkę. 

Dwa miesiące później wybucha Rewolucja Godności. Kijowianie protestują przeciwko prezydentowi Wiktorowi Janukowyczowi, który stopniowo zmienia kraj w rosyjski protektorat. Na pierwsze protesty Maria chodzi z córeczką zawiniętą w chustę z napisem „Ukraina to wolny kraj”

Po kilku dniach służby zaczynają strzelać do manifestantów. Maria z córką wyjeżdżają do Mariupola. Na wschodzie Ukrainy jest wtedy bezpieczniej niż w stolicy, choć gdy za kilka lat wojna ruszy na pełną skalę, to właśnie Mariupol jako pierwszy znajdzie się pod rosyjskim ostrzałem.

Z córką na Majdanie Niepodległości w Kijowie. 2013 rok. Zdjęcie: archiwum prywatne

Dziecko rośnie, Maria wraca do pracy. Stawia na film i telewizję. Chodzi na castingi, zaczyna zarabiać w reklamach. Przychodzą główne role filmowe w Ukrainie i zagranicą, kariera nabiera rozpędu. 

Po pierwszym alarmie z 24 lutego 2022 roku Maria jest spakowana. Z córką i przyjaciółką Nataszą, ukraińską reżyserką, ruszają do Berlina. Maria pracowała w niemieckich filmach. Lubi i rozumie miasto, ale nie czuje, że to dobre miejsce do wychowania dziecka: ze zdziwieniem i złością obserwuje prorosyjską demonstrację w centrum Berlina. Gdy pojawia się propozycja rezydencji w Teatrze Nowym w Poznaniu, przyjmuje ją. Zamieszkuje w pokoju gościnnym. Natasza rusza dalej na zachód, robi projekty w Austrii i Portugalii, po roku wraca do Ukrainy.

Nasza Ukrainka

Z okna w teatrze Maria ma widok na ekran reklamowy, który pulsuje męczącym światłem i kamienicę, której elewacja zmienia się co kilka tygodni. Grafika przedstawia najnowszy serial z platform internetowych, czasami program rozrywkowy z udziałem polskich aktorów, którzy dorabiają w telewizji. Teatr stoi na Dąbrowskiego, w samym sercu betonowego miasta. Pokój nagrzewa się szybko, już w pierwsze dni wiosny Maria ucieka z córką na deskorolkę do parku.

Gdy wieczorem wychyla się przez otwarte okno, nad wejściem do teatru widzi dwie flagi: polską i ukraińską

W poznańskim słońcu błękit i żółć szybko płowieją.

Maria zapisuje się na lekcje języka dla obcokrajowców i w sierpniu przechodzi na polski. Wciąż ma lekki akcent, robi błędy w deklinacji i końcówkach czasowników. Nowi polscy przyjaciele powtarzają, że to urocze, ale Maria nie chce uchodzić za „naszą Ukrainkę”, której wciąż należą się pomoc i taryfa ulgowa. Po jednej z premier zbiera komplementy od starego, poznańskiego aktora: „Nieważne, jak mówisz. Ciebie chce się oglądać i słuchać”. W nowym sezonie przychodzi duże wyzwanie, Maria trafia do obsady Szekspira u głośnego polskiego reżysera. 

Festiwal Filmowy w Odessie. 2021 rok. Zdjęcie: archiwum prywatne

Z Szekspirem ma dawne, niewyrównane rachunki. Jeszcze w Ukrainie wyleciała z szekspirowskiej sztuki przez nieporozumienie z reżyserem. Maria czuje, że ten sam tekst wraca do niej właśnie teraz, gdy karierę buduje od nowa. Próby trwają kilka tygodni, do premiery brakuje miesiąca: głośny polski reżyser usuwa Marię z obsady przez akcent. Taki zawód – powtarza sobie.

Po wakacjach ruszają próby do nowych projektów. Maria otwiera plik z tekstem własnej sztuki. Tłumaczy go na polski, prosi o pomoc w redakcji. Do współpracy zaprasza kolegę z teatru, który pomaga w czytaniu performatywnym dramatu. Pomysły inscenizacyjne Marii działają. Aktorka dostaje budżet na przygotowanie pełnego spektaklu. „Zamknięte pokoje” debiutują na scenie w połowie marca.

Bardzo prosty mechanizm

W poniedziałki aktorzy nie pracują. Zostają w łóżkach i odsypiają stresy ze sceny. W poniedziałek 18 marca Maria je późne śniadanie, długo pije dwie kawy, patrzy przez okno na dziki orzech na podwórku. W weekend wystawiła swoją pierwszą sztukę. Córka w szkole, na dworze całkiem ciepło. Przed Marią tydzień wolnego. Od pół roku nie mieszka w teatrze.

Osiedlowe hiacynty rosną na skraju chodnika, pachną ostro i przyjemnie. Na schodkach kawiarni klienci z kawą i papierosem. Przed monopolowym sąsiad z piwem. Otwiera się miejscowa księgarnia. Blisko stąd do wegańskiej knajpy, w której siadamy z Marią. Rozpuszczone włosy, luźne spodnie w czarne i białe paski, jasny top i lekka, pstrokata, ale modna koszula jakby wyjęta z planu zdjęciowego młodzieżowego filmu o latach dziewięćdziesiątych.

„Zamknięte pokoje” w w Teatrze Nowym w Poznaniu. Zdjęcie: Dawid Stube

– Kiedy zaczęłaś pisać „Zamknięte pokoje”? 

– Przed wojną. Miałam w sobie jakiś niepokój. Dużo pracowałam, ale tuż przed wojną przyszedł wolny tydzień. Dla mnie wtedy to było dużo. Zostałam w teatrze w Odessie. Nie pamiętam już nawet, dlaczego nie wróciłam do Kijowa do dziecka. Moja przyjaciółka Natasza przeczytała właśnie moją sztukę dla nastolatków – „Przygody Sindbada”. I powiedziała, że to fajny materiał, że powinnam napisać coś dla dorosłego widza. 

– I co ty na to?

– Nie miałam tematu. Żeby pisać, muszę mieć jakiś temat. I Natasza rzuciła pomysł! Nie chcę o tym mówić, ale miałam skomplikowaną sytuację. Byłam po rozwodzie i pracowałam w Odessie, ale gdy wracałam do Kijowa, mieszkałam z byłym mężem. Natasza powiedziała: „Napisz sztukę o dwojgu ludzi, którzy nie chcą już żyć ze sobą, ale nadal mieszkają razem”. I tak przyszedł do mnie temat: para, która opiekuje się starym, chorym człowiekiem w oczekiwaniu na mieszkanie po jego śmierci. Już wtedy pomyślałam, że główny bohater będzie Polakiem.

– A co go przygnało do Ukrainy?

– Przyjechał na studia. Oboje byli malarzami. W ostatecznej wersji sytuacja się zmieniła: to dziewczyna przyjeżdża na studia do Polski i poznaje w Krakowie przyszłego męża.

– Mówisz, że to sztuka o…

– Na początku to była rzecz wyłącznie o relacjach. Potem sztuka zrobiła się wielowarstwowa. To spektakl o dojrzewaniu. Ale można powiedzieć, że chodzi też o dojrzewanie krajów, Polski i Ukrainy, że przez tych bohaterów widzimy, jak nasze kraje razem dojrzewają, jak uczą się brać na siebie odpowiedzialność

– Mówisz, że to sztuka o… 

– Na początku to była rzecz wyłącznie o relacjach. Potem sztuka zrobiła się wielowarstwowa. To spektakl o dojrzewaniu. Ale można powiedzieć, że chodzi też o dojrzewanie krajów, Polski i Ukrainy, że przez tych bohaterów widzimy, jak nasze kraje razem dojrzewają, jak uczą się brać na siebie odpowiedzialność. 

– Ale to też sztuka o uchodźcach. 

– Tak! I o tym, jak ludzie przeżywają wojnę, o tym, jak uczą się odpuszczać, uczą się słuchać siebie samych i siebie nawzajem. 

– O tym, że w każdym jest ziarno przemocy?

– Też, też… Rita i Staszek mają w sobie dużo przemocy. 

– Oni dojrzewają nie tylko do rozstania, ale po prostu robią się dorośli.

– O to chodzi. Spotyka się dwoje dzieciaków, którzy chcą żyć tu i teraz, bawić się i cieszyć. A tak się nie da, jeśli masz w sobie tyle bólu.

– Potrafią się razem bawić. Tam jest dużo żartów i drwin.

– Nieśmieszna zabawa w jednym akcie. Ten podtytuł zrodził się już w czasie prób.

– Ale te zabawy są upiorne. Nic ich poza poczuciem humoru nie łączy. Jeżeli mają spędzać czas razem, to tylko na śmiechu.

– To dla nich bezpieczna przestrzeń. Myślę, że to bardzo prosty mechanizm. Rita i Staszek spotkali się na studiach. W czasie prób powtarzałam, że razem jarali, bawili się, malowali i tak im zleciało piętnaście lat. Oni w tym związku nie dorastali.

– Oni nie rośli i związek nie rósł.

– Tak…

W domu w Poznaniu. 2024 rok. Zdjęcie: archiwum prywatne

Piętnaście słoików żurku

Na premierze „Zamkniętych pokojów” siedzę na widowni z dwiema przyjaciółkami Marii: dziennikarką z Kijowa i aktorką z Odessy. Pierwsza układa sobie życie w Poznaniu, druga pracuje w teatrze w Bydgoszczy. Ukrainki niosą spektakl. Śmieją się głośno, gdy aktorzy żartują z polskiej pretensji do zbawienia okupowanej Ukrainy. Polscy widzowie reagują powściągliwie. Patrzą i słuchają, ale milczą. Śmieją się w innych momentach.

– Pogadajmy o polityce. W spektaklu jest świetna scena polityczna. Rita i Staszek żartują z niemocy prezydentów Polski i Ukrainy. Polacy chyba nie zdają sobie sprawy z tego, jak Ukraińcy patrzą na politykę. Dla nas Zełenski to tytan, dla wielu z was nieudolny polityk.

– Tak. Wiesz… Ja chyba jestem na tyle oderwana, że sama nie ogarniam wszystkich niuansów. Społeczeństwo w Ukrainie zrobiło się wielowarstwowe. Wykształciło się tyle grup społecznych … Jedni korzystają z pomocy w bogatych krajach i nic nie robią, drudzy chwytają jakąkolwiek pracę w Polsce i ciężko tyrają, a trzeci zostali w Ukrainie, bo lepiej im pod ostrzałem, ale w domu. A w ogóle żeby zrozumieć Ukrainę, to trzeba czuć autoironię.

– Ukraińcy są bardziej sarkastyczni niż Polacy? – Są bardzo sarkastyczni. Jesteśmy bardzo złośliwi. I dla siebie, i dla innych

– Na premierze siedziałem z twoimi przyjaciółkami z Ukrainy. Śmiały się w momentach, w których Polacy byli zażenowani.

– Rita mówi Staszkowi, że jak każdy Europejczyk ma słabość do wielkiej rosyjskiej kultury. To żart o Europejczykach, ale i o nas. Sami przez lata mieliśmy słabość do tej kultury i niestety niektórzy wciąż mają. To działanie propagandy. Trudno się z tego wyzwolić w pięć lat. Trudno wyzdrowieć.

– A co było najtrudniejsze w pracy nad spektaklem?

– Lęk, że to będzie niezrozumiałe i niepotrzebne. Bałam się też – szczerze mówiąc – że Polacy się obrażą, że za grubo pożartowałam, ale na szczęście tam są sceny ironiczne nie tylko wobec Polaków, ale i Ukraińców. 

– A o reakcje Ukraińców się bałaś?

– Wiesz, teraz taka moda, żeby ze wszystkich robić zdrajców. Z jednej strony mogłabym stać się dla Ukraińców zdrajcą. Dzisiaj wystarczy napisać cokolwiek na Facebooku i ktoś skomentuje: „Ale wygodnie ci o tym pisać z Polski!”. Z drugiej strony Polacy mogą powiedzieć: „Ale jesteś niewdzięczna. Siedzisz u nas i jeszcze sobie ironizujesz”. Bałam się o scenę, w której Rita wspomina pierwszą Wielkanoc po wojnie: „Wróciłam z piętnastoma słoikami żurku i bez propozycji pracy”.

„Zamknięte pokoje” w Teatrze Nowym w Poznaniu. Zdjęcie: Dawid Stube

– Ale ja pytam o warsztat. Trudno połączyć pracę autorki, reżyserki i aktorki?

– Już po wszystkim myślę, że to nie było trudne. Pytali mnie o to potrójne wyzwanie. Miałam jeden lęk: zdarza się, że aktorzy robią złe spektakle. Projekt zaczął się od głośnego czytania i nikt by tego za mnie nie zrobił. Mówię jak Rita: „Nikt oprócz mnie by o to nie zadbał”.

– Kiedy Rita tak mówi?

– W monologu o śmierci taty. Kiedy sama kładzie prezenty pod choinką. Nikt by o to za mnie nie zadbał – to znaczy, że Rita robi to, bo tak trzeba. Zaczęłam to robić, bo to moje dziecko. Chciałam sama sobie poradzić. Tym bardziej że miałam doświadczenie w reżyserii i scenariopisarstwie. Piotr Kruszczyński zaproponował mi reżyserię, dał wsparcie, patrzył z boku i udzielał rad. Rzadko się zdarza, żeby ktoś zaufał dziewczynie z zewnątrz, którą zna od dwóch lat. Jestem w Teatrze Nowym dopiero od 2022 roku. 

– Lubisz pracę. 

– Wychodzę z założenia, że praca nie może być łatwa. Nie lubię, gdy ktoś pyta mnie, co w danym projekcie było wyzwaniem

– Chodzi mi o wyzwanie w rzemiośle. 

– Wiesz… Życie to wyzwanie. Wychodzisz rano z domu i to już wyzwanie.

– I wtedy otwierasz kalendarz ze złotymi myślami Paulo Coelho.

– Nie tylko Ukraińcy są złośliwi! 

Tęsknota i przemoc

Rita i Staszek zapraszają widzów do muzeum, w którym bawią się w radosne i upiorne sceny z dawnej miłości. Kłócą się o autorstwo powieści wydanej przez Staszka: Rita szydzi z byłego męża, który później dopuszcza się gwałtu. Bohaterowie karmią starego profesora. Rita opowiada wtedy o dzieciństwie. Wspomina mamę, morze i koniec lata w Mariupolu.

– Rita tęskni za Mariupolem. Lubiła to miasto?

– No co ty! Myślę, że nie. Mariupol był dla niej za szary, za nudny. To nie jest tęsknota za miastem, ale za dzieciństwem i prawdziwymi emocjami, o których szczerze sobie mówiła. Potem zrobiła się dorosła i jak wielu z nas zaczęła się okłamywać: że jest szczęśliwa w związku, że żyje pełnią życia.

Często tak bywa. Trafiamy do jakiegoś kołowrotka i nie jesteśmy szczęśliwi, ale żeby czuć się w porządku, okłamujemy się

– Rita faktycznie jest dobrą pisarką?

– Myślę, że tak. Ale nie wiem… Rita lubi pisać. To bardzo radosna i żywotna osoba.

– Ma dużo sił witalnych.

– Tak, może wziąć się za coś i to pociągnąć.

– A Staszek będzie hamletyzował.

– Tak! Ale to Staszek jest bardziej zdolny. Założyłam, że to geniusz, ale nie wiadomo, czy będzie sławny i czy to mu się uda.

– Po scenie gwałtu bohaterowie się nie rozchodzą. Dlaczego Rita została ze Staszkiem? 

„Zamknięte pokoje” w w Teatrze Nowym w Poznaniu. Zdjęcie: Dawid Stube

– Bo Rita była przez długi czas bardzo przemocowa wobec Staszka. Gdzieś w środku źle się z tym czuła. Kiedy pozwalasz sobie na przemoc – fizyczną czy psychiczną – to idzie dalej.

– Jako mężczyznę Rita go starła na proch. Jest taki moment, w którym Rita wywozi Staszka ze sceny na tronie z kibla. To upokorzenie.

– Tak, myślę, że Rita to rozumie i bardzo siebie za to nie lubi. Kiedy to się dzieje, Rita ma poczucie, że karze samą siebie rękami Staszka. Dlatego im tak dobrze. Przez jakiś czas.

– Tę scenę upokorzenia Staszka inaczej odbierają…

– Kobiety, a inaczej mężczyźni.

– Jak na to patrzą faceci, a jak kobiety?

– To bardzo zabawne: faceci przychodzą i mówią, że Rita jest okropna, ale milczą o scenie gwałtu. 

– Nie rozumieją, że ta scena przedstawia gwałt?

– Nie, nie o to chodzi. Po prostu nie mówią o tym, bo o takich rzeczach mówić nie można.

– Gwałt to coś złego. Co więcej mają powiedzieć?

– Tak, ale dziewczyny po tej scenie z upokorzeniem Staszka mówią: „Ja ją rozumiem. Rozumiem, dlaczego ona tak mówi”.

– Dlaczego Rita tak mówi o Staszku?

– Bo to naprawdę trudny człowiek. Męczy ją przez całe życie.

– On ją męczy?

– Pewnie!

– Czym?

– Myślę, że męczy ją swoją niechęcią do życia. Ciągnie ją w dół.

– Myślisz, że to częste doświadczenie u kobiet?

– Widzę takie przykłady w życiu, ale to nie znaczy, że on jest zły, a ona dobra. To znaczy, że źle się dobrali. Tak najczęściej wyglądają pierwsze związki.

Na planie serialu "Suicide" w reż. Haralda Franklina. Kijów 2021 rok. Kadr z serialu. Zdjęcie: materiały prasowe

Historie ze środka

„Zamknięte pokoje” mają wyraźną strukturę. Poszczególne gry i zabawy przerywają monologi bohaterów. W pierwszym Rita mówi o świetle i cieniu, które kryją się w Staszku. W drugim reinterpretuje mit o Meduzie, pięknej kobiecie zamienionej przez Atenę w potwora za karę za zbliżenie z Posejdonem w świątyni greckiej bogini. Rita przypomina, że Meduza tak naprawdę padła ofiarą gwałtu. Scena wyostrza gorzką prawdę: „Atena przeklęła Meduzę za to, że skusiła Posejdona”. Trzeci monolog to historia tajemniczej ryby, która żyje na dnie oceanu.

– Skąd wzięłaś historie opowiadane przez Ritę?

– Z wewnątrz. Pierwszy monolog mówi o tym, jak dobrze im było. Wyszła z tego historia o udanym seksie pary, która się właśnie poznała.

– To była historia o seksie? Myślałem, że Rita opowiada tam już o cieniu, który się rodzi w Staszku.

– Tak. I to właśnie kręciło Ritę, kiedy była młodsza. Ta destrukcyjna siła Staszka. Z kolei druga historia wzięła się z wykładu o micie o Meduzie, na który kiedyś trafiłam. Według tej interpretacji Meduza została po prostu zgwałcona przez Posejdona, a potem przeklęta.

– Za to, że skusiła mężczyznę.

– I za to, że on ją zgwałcił w świątyni Ateny. Potwora zrodziła przemoc. Dramaturgicznie to świetna historia, w pewnym sensie wręcz hollywoodzka. Mamy tu łuk narracyjny: rozumiemy, skąd się wzięła Meduza. Każdy potwór to wypadkowa jakichś czynników. Składają się na to dzieciństwo, społeczeństwo, otoczenie. Ale potem Rita opowiada historię o rybie. To moja ulubiona!

– To kolejna historia o morzu.

– Rita ciągle mówi o morzu. Zaczęłam szukać w Wikipedii informacji o dziwnych rybach. I znalazłam.

– Znalazłaś macropinnę microstomę. Co ci się w niej spodobało?

– Jestem wzrokowcem. Dla mnie to piękna ryba. Piękna i bardzo dziwna. Kosmitka.

– Macropinna jest przezroczysta. Rita też staje się przejrzysta dla siebie samej?

– Z jednej strony człowiek przezroczysty to ktoś bez skóry. To nagi nerw. Ale z drugiej strony Rita zrobiła się przezroczysta, czyli jasna, dla siebie i dla innych.

– Rita w końcu zobaczyła, co ma w środku, wreszcie dojrzała?

– O to chodzi. Do tego prowadzi ta scena.

Fantazja o dwoistości przedmiotów

Spektakl trwa dziewięćdziesiąt minut na małej i kameralnej scenie. Taniec aktorów przeradza się w bokserską walkę. Scenografia to pralka, toaleta i łóżko, które pełnią podwójne role. Sitko prysznicowe zmienia się w mikrofon, łóżko okazuje się wanną, toaleta z kolei – budką telefoniczną. Zmienność i podwójność kierują światem Rity i Staszka.

– Nie za dużo tam wrzuciliście? Widz się w tym nie gubi?

– Nie wiem! Ciebie muszę zapytać. Co ty pomyślałeś, kiedy pierwszy raz przeczytałam ci „Zamknięte pokoje”?

– Że oni są bardzo toksyczni. Może w życiu się tak nie zachowują, ale na siebie działają jak czynniki, która w reakcji chemicznej wyzwalają silne toksyny.

– Wydobywają z siebie najgorsze cechy. Staszek byłby szczęśliwy z kimś innym. Życie z Ritą to dla niego bomba atomowa z opóźnionym zapłonem.

– Mam wrażenie, że każde z nich daje sobie zgodę, żeby krzywdzić drugie.

– Kiedy ktoś pyta mnie, które z nich jest bardziej okropne, to nie wiem, co powiedzieć. Oboje tacy są.

– Z tego u widza się bierze współczucie?

– Współczucie wynika z tego, że tu nie chodzi o narodowość, o płeć, o wiek, a tylko o tę toksyczność.

– Zamknięta przestrzeń to jeszcze wyostrza.

– Chciałam na początku zimnego otoczenia, małego i zimnego pokoju z wanną pośrodku, a potem Piotr Kruszczyński, który odpowiadał za scenografię, zaproponował, żeby bohaterowie siedzieli w łazience. Tak zaczęła się cała seria fantazji o dwoistości przedmiotów. Scenografia zrobiła się nagle bardzo umowna. Pralka „Frania” działa też jak maszyna do pisania. Wymyśliłam, że sitko prysznicowe staje się mikrofonem. Emaliowana miska zamienia się w adapter. Zachciałam, żeby scenografia w pewnym momencie robiła się przytulna i budziła w widzu nostalgię

Kiedy pytają mnie: „Dla kogo są ‘Zamknięte pokoje?’, to myślę, że dla każdego, ale przede wszystkim dla milenialsów. Cały ten staff przywodzi na myśl dzieciństwo. Od tego robi się bardzo jasno. Nawet sukienka Rity przypomina taki fartuch, który nosiły nasze babcie – niezależnie czy w Polsce, czy w Ukrainie

– Cały przemysł rozrywkowy na tym zarabia.

– Nostalgia działa.

– Czyli łowisz milenialsów?

– Łowię. Pewnie, że łowię, bo wiem, jak to zrobić. Sama taka jestem. Kocham muzykę i modę z lat dziewięćdziesiątych. To na nas działa. I naprawdę uważam, że w kulturze to był wspaniały czas.

Na planie zdjęciowym. Kijów, 2021 rok. Zdjęcie: archiwum prywatne

Fatalistka w teatrze polskim

„Zamknięte pokoje” opowiadają o doświadczeniu pary uciekającej przed wojną, która wciąż się toczy i wchodzi właśnie w krytyczny moment. Rita sama próbuje przetworzyć artystycznie swój los: pisze powieść o pierwszych miesiącach wojny w Ukrainie i na głos zadaje pytanie o wartość sztuki robionej na gorąco, bez czasowego dystansu. Dzieli się wątpliwościami, nie tylko ze Staszkiem, ale i z widzami.

– Sztuka ma niezłą promocję, nie tylko w lokalnych mediach. O co pytają cię polscy dziennikarze?

– Czego brakuje polskiemu teatrowi.

– I co odpowiadasz?

– Myślę, że niczego mu nie brakuje. Polski teatr – jak każdy z nas – ma wszystko, co chce w danym momencie mieć. Jak wiesz, jestem fatalistką. Jak coś ma się wydarzyć, to się wydarzy. Teraz polski teatr ma też naszą sztukę, więc może trochę tego mu brakowało. Myślę, że w teatrze, nie tylko polskim, ale i ukraińskim, robi się za dużo spektakli politycznych.

– Zaczepnych i polemicznych, ale jednocześnie hermetycznych, zrozumiałych tylko dla środowiska.

– Tak. Nie widzę w teatrze miłości, także między kobietą a mężczyzną. Jestem heteroseksualną kobietą i nie znajduję na scenie tego, co mnie dotyka, choć może mówię teraz jak dziaders. Chciałam zrobić spektakl, w którym każdy się rozpozna. Nie mam na myśli płci i orientacji, ale to, co wspólne dla wszystkich, czyli wrażliwość.

– A jak to jest robić spektakl o wojnie w czasie wojny?

– To okropne. Przez dwa lata świadomie rezygnowałam z projektów o ukraińskich uchodźcach. Nie wiem, jak o tym mówić. Teraz trzeba kręcić dokumenty. Może ktoś potrafi to fajnie przełożyć na film, ja na razie nie.

– Jeśli dobrze zrozumiałem twój spektakl, to nie mówisz o wojnie…

– Nie mówię o tym.

– Tylko o mówieniu o wojnie. To chyba jedyny sposób, żeby teraz o tym opowiadać.

– Można działać z tego poziomu albo robić kino dokumentalne – jak Mścisław w „20 dniach w Mariupolu”, za które dostał Oscara. Ale wiesz, może komuś się to uda. Polski reżyser zrobił właśnie film „Ludzie”.

– Maciej Ślesicki, premiera w październiku. To film o początku wojny na pełną skalę widzianej oczyma pięciu kobiet.

– Mówią, że dobry. Zobaczymy! 

– A wiesz, co nakręcił Ślesicki?

– Mów!

– „Sarę”.

– Naprawdę? Widzisz, że nie ma przypadków!

– „Sarę” oglądałaś w ukraińskiej telewizji w latach dziewięćdziesiątych.

– Jak się ten aktor nazywa?

– Bogusław Linda.

– Właśnie! W tym szarym płaszczu i czarnej koszulce to był mój pierwszy crush! 

– Chyba faktycznie nie ma przypadków, bo „Sarę” obejrzeliśmy razem ledwie kilka dni temu. Ta historia nadal na ciebie działa?

– No nie.

– Ale Linda i Włodarczyk mają w mieszkaniu wannę jak Staszek i Rita…

– Więc ciesz się, że nie wpadłam na pomysł wzięcia z filmu sceny z rowerem!

Film "Stranger" w reż. Dmytro Tomaszpolskiego. 2016 rok. Zdjęcie: materiały prasowe

To nie moje życie

„Zamknięte pokoje” powstają etapami. Od pierwszego pomysłu do premiery mija kilka lat. W tym czasie życie Marii zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni, a tekst przechodzi z ukraińskiego na polski.

– Jak się przekłada własny tekst na obcy język?

– We wspólnej pracy nad redakcją polskiej wersji ten tekst tak pięknie brzmiał. Cieszyłam się przy tym jak dziecko. Pamiętasz, jak czekałam na te chwile, gdy wieczorami siadaliśmy przy stole i redagowaliśmy moje tłumaczenie. Tak mnie to ciekawiło: patrzeć, jak z mojej sztuki powstaje coś innego, a przecież jest wciąż takie same.

– Język polski jest dla ukraińskiego ucha bardziej twardy?

– Bardziej twardy i bardziej zdecydowany. Szybszy i mniej poetycki. Mocniej działa. To jak uderzenie w łeb – nie wiem jak to wyjaśnić, ale tak to czuję. Tekst zrobił się…

– Mocniejszy?

– Chyba tak. Ale tego jeszcze nie wiemy.

Trzeba to zagrać w Ukrainie. Bardzo mi na tym zależy. Pojechać do kraju i zrobić to z ukraińskimi aktorami, zobaczyć, jak moją rolę gra inna aktorka. Nie jestem o Ritę i Staszka zazdrosna. Niech ta historia żyje

 Powiem jeszcze, że cieszy mnie praca w zespole. „Zamknięte pokoje” mają dobrą ekipę. Trafić na ludzi, którzy chcą pracować, to duże szczęście. Na początku zaniosłam tekst Piotrowi Kruszczyńskiemu. Byłam wtedy na rezydencji i musiałam przygotować projekt. Piotr wziął na siebie scenografię. To było zabawne, gdy dyrektor teatru przychodził na próby z kawałkami linoleum i mówił: „Marysiu, wiem, że jesteś bardzo wrażliwa na kolory. Wybierz, proszę, odcień podłogi do spektaklu”. Zabawne i bardzo miłe.

– Na rezydencji dopracowałaś sztukę, dałaś jej życie. 

– Nie lubię, gdy coś leży u mnie w szufladzie. 

– Tak, nawet moje książki oddajesz do antykwariatu!

– Właśnie! Ale teraz ja chcę cię zapytać o jedną rzecz. Wiedziałeś, że sztukę zainspirowało moje byłe małżeństwo. Jak ci się pracowało z tym tekstem? Nie było dziwnie?

– Nie…

– Widzisz. Ta historia ma tyle etapów… Inspiracja to mój poprzedni związek, ale nie przyjmuję Rity i Staszka w ten sposób.

– Historia oderwała się od pierwowzoru.

– Absolutnie. Rita i Staszek to w ogóle nie moje życie. 

Z córką. Portugalia. 2024 rok. Zdjęcie: archiwum prywatne

To mój teatr

Premiera „Zamkniętych pokojów” wypada w sobotę 16 marca. W czwartek i piątek aktorzy grają dwie próby otwarte dla pracowników teatru. Artyści nie lubią tych pierwszych pokazów. Występować przed zawodowcami z nieogranym materiałem to duży stres, do którego dochodzi oczekiwanie na właściwą premierę. Maria jest w miarę pewna pomysłów inscenizacyjnych, ale martwi się o emocje. Czy uda się tchnąć życie w Ritę?

– O czym myślałaś tuż przed premierą?

– Wstałam w sobotę i martwiłam się o mój polski, ale przed śniadaniem zajrzałam na Facebooka. Wtedy zrozumiałam, że 16 marca to rocznica zniszczenia mojego teatru w Mariupolu

– 16 marca 2022 roku rosyjscy okupanci zbombardowali Teatr Dramatyczny oznaczony napisem „Dzieci”.

– Schroniły się tam rodziny z dziećmi. Zabili ponad trzysta osób.

– Napisałaś do Piotra.

– Poprosiłam, żeby wspomniał o rocznicy tuż po spektaklu. Ja bym nie dała rady.

– To moment, w którym po premierze aktorzy, reżyser i cała ekipa dziękują sobie za wspólną pracę.

– Piotr powiedział o teatrze w Mariupolu rzeczowo. W takiej chwili słowa są potrzebne, ale słowa wystarczą. Niech mówią fakty.

Maria Bruni (1987) – urodzona w Mariupolu. Absolwentka Kijowskiego Narodowego Uniwersytetu Teatru, Kina i Telewizji im. Iwana Karpenki-Karego oraz studiów podyplomowych z reżyserii telewizyjnej w Instytucie Telewizji, Radia i Prasy w Kijowie. W latach 2009-2022 aktorka teatrów w Kijowie, Odessie i Białej Cerkwi, nauczycielka warsztatu aktorskiego i aktorka dubbingowa. Znana z ról w licznych niemieckich i ukraińskich filmach i serialach. Współpracowniczka telewizji w Kijowie i Berlinie (ZDF) jak autorka i scenarzystka seriali dokumentalnych i fabularnych. Od 2022 roku w Teatrze Nowym w Poznaniu.
Jędrzej Pawlicki (1985) – urodzony w Gorzowie Wielkopolskim. Wykładowca literatury francuskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, tłumacz, dziennikarz, autor opowiadań. Publikował w „Twórczości”, „Fabulariach”, „Piśmie” i „Gazecie Wyborczej”.
Poznali się wiosną 2022 roku. Zamieszkali razem latem 2023.

20
хв

Sztuka odpuszczania

Jędrzej Pawlicki

Film „Ja, pobieda i Berlin” można obejrzeć w 11 miastach w Polsce. Historia rozgrywa się w latach 90. Muzyk Kuźma jedzie z przyjacielem do Berlina starą pobiedą, by wymienić ją na mercedesa. To klasyczny film drogi, w którym podczas podróży bohaterowie odkrywają nieznane wcześniej strony swoich osobowości.

Sestry rozmawiały z Olgą Riaszyną, reżyserką tego wspaniałego filmu, podczas premiery w Krakowie.

Premiera filmu „Ja, pobieda i Berlin” w Krakowie. Zdjęcie: Ksenia Minczuk

Ktoś tam nam pomaga

– Znaliśmy Andrija, nasze rodziny się przyjaźniły [Andrij Kuźmienko, muzyk rockowy, o którym opowiada film, nosił artystyczny pseudonim Kuźma Skriabin. Zginął w wypadku samochodowym w 2015 r. – red.]. Jego śmierć była straszną tragedią. Kiedy zaproponowano mi pracę nad tym filmem, nie wahałam się. Ale wiedziałam, że to będzie trudne – mówi Olga Riaszyna.

– Było wiele problemów. Pracę nad filmem rozpoczęłam w 2019 roku, zdjęcia miały ruszyć wiosną 2020 roku. Ale nadszedł COVID i trzeba było je przełożyć o sześć miesięcy.

Początkowo planowaliśmy pojechać pobiedą ze Lwowa do Berlina i kręcić film po drodze. Jednak ze względu na ograniczenia związane z pandemią musieliśmy zmienić plany. W rezultacie 90 procent filmu nakręciliśmy w Ukrainie. Do Berlina pojechaliśmy dopiero w 2021 roku.

Pamiętam pierwszy dzień zdjęć. To były urodziny Andrija, 17 sierpnia. Zapowiadali deszcz, burze i chmury, tymczasem my potrzebowaliśmy słońca. Długo się wahaliśmy, lecz w końcu powiedziałam, że i tak będziemy kręcić – bo rozpoczęcie pracy nad filmem o Andriju w dniu jego urodzin było symboliczne.

O drugiej nad ranem dotarliśmy na miejsce. Wszystko było przygotowane. Trzy godziny później chmury zaczęły się rozstępować. Gdy tylko zaczęliśmy kręcić, wyszło słońce.

Powiedziałam: „Czy to nie magia? Czy ktoś tam na górze nam nie pomaga?”

Auto z charakterem

Pobieda okazała się krnąbrna, zupełnie jak w książce. Jeździła, kiedy chciała, stawała, kiedy tego nie chcieliśmy. Cały czas musieliśmy się do niej dostosowywać. Iwan Blindar, aktor grający Kuźmę, lubi powtarzać, że nie było z nią żadnych problemów – a my wtedy chichoczemy, bo gdy on siedział w środku, auto pchało sześć osób. Postanowiliśmy sprzedać je na aukcji, a dochód przeznaczyć na wojsko.

Kadr z filmu

Cały proces pracy nad filmem kontrolowała Switłana, żona Andrija. Na każdym etapie konsultowaliśmy się z nią, by się upewnić, że film oddaje jego prawdziwego ducha. Każdy pamięta Andrija po swojemu, ale dla mnie głównym źródłem prawdy o nim jest Switłana.

Kiedy rodzina Andrija obejrzała film, wszyscy płakali. Powiedzieli, że taki właśnie nastrój i pozytywne nastawienie towarzyszyły Andrijowi przez całe życie. Dziś napisałam do niej, że prezentujemy film w Krakowie i bilety są już wyprzedane. Jest szczęśliwa.

Serdeczny uścisk z ekranu

Specjalnie na potrzeby filmu stworzyliśmy 16 utworów muzycznych. Album ze ścieżką dźwiękową jest pierwszym takim w historii współczesnego kina ukraińskiego – nikt wcześniej tego nie zrobił. Słuchaliśmy tych piosenek podczas zdjęć. I oczywiście także oryginalnych utworów skomponowanych przez Kuźmę.

Kadr z filmu

Film miał się pojawić w kinach w marcu 2022 roku, ale wybuchła wojna. Myśleliśmy o premierze po zwycięstwie, jednak w pewnym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że nie wiemy, jak szybko ono nadejdzie. A taki film nie może zbyt długo leżeć na półce.

Głównym impulsem do zorganizowania premiery był pokaz „Ja, pobieda i Berlin”, który zrobiliśmy dla wojska. Po projekcji chłopaki zgotowały nam długą owację na stojąco. Powiedzieli, że chce im się oddychać głębiej i żyć, że film to dla nich taka odrobina ciepła i światła. Pomyśleliśmy, że skoro tak reagują, to ten nasz film jest wciąż aktualny.

Ktoś powiedział mi, że ten film jest jak serdeczny uścisk z ekranu. Ten uścisk jest bardzo ważny dla wszystkich Ukraińców, którzy z powodu wojny musieli opuścić swój kraj.

20
хв

Olga Riaszina: Po projekcji żołnierze powiedzieli nam, że chce im się żyć

Ksenia Minczuk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Philip Inman: W Europie mamy dziś rok 1939 bis

Ексклюзив
Oblicza wojny
20
хв

Nastia, medyk pola walki: Na wojnie nie ma feminatywów

Ексклюзив
20
хв

Co dla Ukrainy oznacza dymisja Siergieja Szojgu?

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress