Exclusive
20
min

Blokada złej granicy. Komentarz

Problem z TiR-ami na granicy trafił więc w najgorszy moment, czyli interregnum nad Wisłą, gdzie de facto nikt nie rządzi.

Jerzy Wojcik

Polscy przewoźnicy od ponad 10 dni blokują trzy przejścia graniczne. Zapowiadają, że zablokują kolejne w Szehyni-Medyce fot. Shutterstock

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Najpierw poszło o tranzyt ukraińskiego zboża przez Polskę, co dla Ukrainy było kwestią życia i śmierci. Kraj ze zniszczoną gospodarką ma właściwie tylko jeden towar eksportowy - zboże. Kryzys wybuchł przed wyborami parlamentarnymi w Polsce. O ile jeszcze można było zrozumieć irytację prezydenta Zełenskiego, to reakcja polskiej strony była najgorszą z możliwych.

Liderzy konserwatywnej parti PiS nagle, z dnia na dzień, przestali kochać wolną i niepodległą Ukrainę, a polski premier ogłosił, że Polska nie będzie wysyłać broni do Ukrainy.

Jak takie oświadczenie mogło wpłynąć samych Ukraińców i na gotowość innych ich sojuszników do dalszego wsparcia? Straty są trudne do oszacowania, i to w wielu wymiarach, dla obu stron. Cały ten cyniczny cyrk urządzono tylko po to, by PiS mógł zdobyć kilka procent głosów części nacjonalistycznie nastawionego elektoratu. Na szczęście dla Polaków i Ukraińców sztuczka nie zadziałała, Prawo i Sprawiedliwość się przeliczyło. Wybory wygrała koalicja demokratów, tworzona przez ludzi nastawionych od zawsze  proukraińsko i proeuropejsko. Wierzę, że to dobra wiadomość dla obu naszych krajów.

Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Gdyby nie żałosne zachowanie prezydenta Dudy, niedawnego wielkiego przyjaciela Ukrainy, przy każdej okazji obściskującego Zełenskiego, w Polsce byłby już nowy rząd, który wziąłby odpowiedzialność za kraj i relacje międzynarodowe, w tym jedno z najważniejszych zadań, czyli pomoc walczącej Ukrainie. Niestety prezydent Polski zagrał w typowy dla siebie sposób. Zamiast dbać o sprawy państwa odwleka powołanie nowego rządu, dając swoim partyjnym kolegom czas na spakowanie walizek, pękających już od dóbr państwowych, i bezpieczną ewakuację. Ostatnią rzeczą, która zaprząta głowę ministrom i urzędnikom z nadania PiS, jest bieżące zarządzanie państwem. Wszak im więcej problemów zostawią nowej ekipie, tym dla nich lepiej. To już nie ich państwo i nie ich zmartwienia.

Виступ Анджея Дуди перед новообраним парламентом. Фото: Slawomir Kaminski/Agencja Wyborcza.pl

Problem z TiR-ami na granicy trafił więc w najgorszy moment, czyli interregnum nad Wisłą, gdzie de facto nikt nie rządzi. Na tym galimatiasie chce jeszcze zyskać nacjonalistyczna Konfederacja, której działacze ruszyli zadymiać na granicę. Wczoraj awanturą zajęła się Komisja Europejska. Polska musi rozwiązać problem blokad na granicy z Ukrainą, inaczej KE może wszcząć wobec niej procedurę karną.- Polskie władze na mocy prawa UE mają obowiązek zapewnić swobodny ruch ukraińskich ciężarówek na przejściach granicznych - oświadczył rzecznik Komisji.

Євросоюз може покарати Польщу за блокування кордону України. Wojtek Radwanski/AFP/East News

Wprawdzie polscy urzędnicy prowadzą jakieś rytualne rozmowy ze stroną ukraińską, ale de facto nie ma nikogo, kto wziąłby odpowiedzialność. Jeśli więc polscy TiR-owcy chcą rozwiązać problem, powinni zaparkować swoje ciężarówki przed pałacem prezydenckim w Warszawie, aby Duda nie przekraczał po raz kolejny granicy przyzwoitości i w końcu powołał rząd.

No items found.
Р Е К Л А М А

Przez wiele lat był zastępcą redaktora naczelnego Gazety Wyborczej. W ostatnich latach odpowiedzialny za cyfrową transformację Gazety Wyborczej jako jej wydawca. Doświadczony menedżer z unikalną wiedzą z zakresu zarządzania mediami, potwierdzoną licznymi sukcesami redakcyjnymi i komercyjnymi.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Wiadomość o wycofaniu się USA z Międzynarodowego Centrum Badania Zbrodni Agresji przeciwko Ukrainie, w skład którego wchodzili prokuratorzy zbierający wstępne dowody zbrodni popełnionych przez Rosjan, spadła jak grom z jasnego nieba. Rzeczniczka Białego Domu Caroline Leavitt w nieśmiałym komentarzu stwierdziła, że… nic o tej decyzji nie słyszała.

Tak czy inaczej, wpisuje się to w logikę przedłużającego się miesiąca miodowego administracji Donalda Trumpa z Władimirem Putinem. 47. prezydent USA wręcz pali się do zawarcia umowy z rosyjskim dyktatorem. Tak bardzo, że gotów jest przymknąć oko na fakt, że kwestie Ukrainy, irańskiego programu nuklearnego czy współpracy w zakresie syberyjskich minerałów będzie musiał załatwiać z prawdziwym zbrodniarzem wojennym.

Ciała cywilów na ulicy Jabłońskiej w Buczy. Zdjęcie: RONALDO SCHEMIDT/AFP/East News

Kiedy chodzi o okupantów z Federacji Rosyjskiej, nie wierzę w przyzwoite sądy. Wierzę w likwidację. Przemyślaną i podstępną. W grudniu ubiegłego roku Ukraińcy odczuli pewną satysfakcję po tym jak w Moskwie zlikwidowano Igora Kiryłowa, generała, który wydał rozkaz użycia broni chemicznej przeciwko ukraińskim żołnierzom. Kiedy opuszczał swój dom, w pobliżu wejścia eksplodowała hulajnoga.

„Urzędnik był odpowiedzialny za użycie broni chemicznej na wschodnim i południowym froncie Ukrainy. Z powodu rozkazu Kiriłłowa od początku wojny na pełną skalę odnotowano ponad 4800 przypadków użycia amunicji chemicznej przez wroga” – napisała Służba Bezpieczeństwa Ukrainy w jego nekrologu.

To na jego rozkaz okupanci zrzucali z dronów na punkty obrony Ukraińców amunicję z substancjami toksycznymi. Wielu żołnierzy trafiło do szpitala z poważnymi oparzeniami błon śluzowych i dróg oddechowych.

Likwidacja Kiryłowa była ciosem dla Putina znacznie cięższym niż zaoczne procesy, gdziekolwiek by one się nie odbywały

To po raz kolejny potwierdza, że to Rosjanie powinni bać się Ukraińców, Polaków, Litwinów – i wszystkich innych, w stronę których zwrócą swoje oczy i łapy – wszędzie. Na lądzie, na morzu czy w barach z alkoholem w pięciogwiazdkowych tureckich hotelach.

Polityczny stawka działań prezydenta Trumpa jest jasna. Jeśli zamierza odbywać zwycięskie spotkania z przywódcami Rosji, Iranu i Korei Północnej, z pewnością nie chce, aby zostali uznani za zbrodniarzy wojennych. W przeciwnym razie nie mógłby ściskać ich dłoni.

W otwartych źródłach można znaleźć informacje o tym, za co Stany Zjednoczone były odpowiedzialne w grupie, z której się wycofały: zapewniały pomoc logistyczną i pomagały naszym prokuratorom. Ale większość pracy spoczywa na ukraińskich ekspertach, których jest bardzo niewielu i którzy oprócz zbrodni wojennych badają też sprawy cywilne.

Jaki jest zakres tej pracy? Od początku inwazji na terytorium Ukrainy odnotowano ponad 150 000 rosyjskich zbrodni wojennych

Wszystkie te przypadki muszą zostać przynajmniej wniesione do jakiegoś sądu, by krewni torturowanych i zamordowanych otrzymali odszkodowanie i moralną satysfakcję. Pamiątkowy krzyż i drewniana kapliczka nie powinny być jedynymi śladami po ludobójstwie.

Dodajmy do tego jeszcze kilka nieprzyjemnych decyzji Stanów Zjednoczonych, które mogą tylko utwierdzić dyktatorów w przekonaniu, że „kto silny, ten ma rację”. Zaczęło się w lutym, gdy przedstawiciele USA na spotkaniu Core Group – krajów przygotowujących międzynarodowy trybunał dla Putina za jego zbrodnie wojenne w Ukrainie – odmówili nazwania Rosji „agresorem”. Co więcej, Waszyngton znienacka odmówił podpisania się pod oświadczeniem ONZ wspierającym integralność terytorialną Ukrainy i żądającym od Moskwy wycofania wojsk z okupowanych terytoriów.

Administracja Trumpa odmówiła też podpisania komunikatu G7 nazywającego Rosję „agresorem” w wojnie z Ukrainą z okazji trzeciej rocznicy wojny, przypadającej 24 lutego 2025 r.

„Europejscy urzędnicy obawiają się, że pochlebstwa pana Trumpa dla Putina mogą doprowadzić do tego, że rosyjski dyktator zostanie oszczędzony przed konsekwencjami swojej inwazji w ramach jakiegokolwiek porozumienia pokojowego” – napisała brytyjska gazeta „The Telegraph”.

Ostatnio na światło dzienne wypłynęła też inna sprawa. Otóż 43-letnia prokuratorka Jessica Aber, która prowadziła śledztwo w sprawie rosyjskich zbrodni wojennych, została znaleziona martwa w swoim domu. Przed dojściem Trumpa do władzy była członkinią zespołu Departamentu Sprawiedliwości USA badającego zbrodnie wojenne Rosji w Ukrainie. Prowadziła też przeciwko Rosjanom szereg dochodzeń w sprawie cyberprzestępczości i prania pieniędzy.

Gdy świadkowie zbrodni wojennych umierają, a uprowadzone dzieci są poddawane przez Rosję praniu mózgu, niezwykle trudno zebrać informacje o zbrodniach wojennych. A każdy stracony dzień to szansa dla zbrodniarzy na uniknięcie odpowiedzialności, wygodne życie i zdobywanie nowych doświadczeń dla kolejnych aktów ludobójstwa w przyszłych wojnach.

Ratownicy podczas ekshumacji w rejonie Iziumu. Fot: Evgeniy Maloletka/Associated Press/East News

Może się zdarzyć, że po jakimś czasie, gdy rozmowy pokojowe zakończą się fiaskiem, USA zmienią swoje nastawienie do Putina i Rosji. Jeśli jednak Waszyngton wycofuje się gdzieś z gry, oznacza to tylko jedno: kraje europejskie muszą być bardziej aktywne i twarde. Bo rosyjscy „bohaterowie” tzw. specjalnej operacji wojskowej, którzy dziś publikują filmiki pokazujące zabijanie ukraińskich jeńców na Donbasie, jutro mogą nadawać gdzieś z nadbałtyckich lasów.

Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji

4
хв

Nie będzie Norymbergi dla rosyjskich zbrodniarzy?

Marina Daniluk-Jarmolajewa
ue putin nato ukraina wojna

Znowu pojawiły się głosy, że Kreml został oszukany na początku lat 90., kiedy zachodni politycy rzekomo obiecali ówczesnym rosyjskim przywódcom – najpierw prezydentowi ZSRR Michaiłowi Gorbaczowowi, a później prezydentowi Rosji Borysowi Jelcynowi – że NATO nie rozszerzy się na wschód. I chociaż nie ma oficjalnego potwierdzenia takich obietnic, to nadal się na to nalega – nie tylko w Rosji, ale także w Stanach Zjednoczonych i Unii Europejskiej.

Niedawno odbyłem nawet dyskusję z pewnym amerykańskim profesorem, który, demonstrując kolejną monografię naukową, upierał się, że takie wnioski są realistyczne.

Nie trzeba chyba wyjaśniać, że pod koniec lat 80. i na początku lat 90. nie było dyskusji na temat ewentualnego rozszerzenia NATO z tego prostego powodu, że Układ Warszawski wciąż istniał i nikt nie mógł sobie wyobrazić, jak szybko zniknie tak zwany „obóz socjalistyczny” – czyli radziecka strefa okupacyjna w Europie. No i sam Związek Radziecki.

Później przyznał to Michaił Gorbaczow, pierwszy i ostatni prezydent komunistycznego imperium, który podkreślił, że nie negocjował rozszerzenia NATO właśnie dlatego, że nie wierzył, że Układ Warszawski zniknie. A skoro Układ Warszawski nigdy nie miał zniknąć, to o czym tu było rozmawiać?

Dyskusje wokół „oszustwa” Gorbaczowa odnoszą się wyłącznie do kwestii zjednoczenia Niemiec

W tamtym czasie sowieckie przywództwo naprawdę starało się powstrzymać ten proces, a niektórzy niemieccy politycy uważali, że nie należy „budzić” sowieckiego niedźwiedzia, by nie przeszkadzał w zjednoczeniu narodu.

Jednak stanowisko to nigdy nie zostało oficjalnie wyrażone. Kiedy ówczesny niemiecki minister spraw zagranicznych Hans-Dietrich Genscher mówił na wiecu wyborczym o neutralności Niemiec, jego stanowisko zostało natychmiast odrzucone przez kanclerza federalnego Helmuta Kohla – jako osobista opinia nie tyle ministra, co lidera niemieckiej FDP, która wówczas walczyła o miejsca w parlamencie.

Twierdzenie o rzekomych obietnicach złożonych Gorbaczowowi przez sekretarza stanu USA Jamesa Bakera również nie wytrzymuje krytyki, ponieważ oficjalne oświadczenia prezydentów Gorbaczowa i Busha wyraźnie stwierdzały, że Stany Zjednoczone z zadowoleniem przyjmują zjednoczenie Niemiec w ramach NATO, ale nie będą się sprzeciwiać, jeśli naród niemiecki wybierze inną drogę.

Tak więc kwestia rozszerzenia NATO nie jest kwestią z epoki Gorbaczowa, ale jest już związana z erą Jelcyna i nowymi stosunkami między Zachodem a Rosją.

Pierwsza oficjalna wizyta prezydenta USA Billa Clintona w Rosji w 1994 roku. Na zdjęciu: Bill Clinton, prezydent Rosji Borys Jelcyn i prezydent Ukrainy Leonid Krawczuk. Zdjęcie: Wojtek Laski/East News

I to właśnie wtedy stanowisko Kremla, który nadal sprzeciwiał się rozszerzeniu NATO, było dość zaskakujące dla zachodnich polityków. W końcu, jeśli Rosja jest demokratycznym krajem, który chce być częścią cywilizowanego świata, a jej przywódca jest dumny z członkostwa w G8, to jakie zastrzeżenia może mieć Moskwa do rozszerzenia NATO?

Bo NATO jest sojuszem obronnym i z pewnością nie zagraża krajom demokratycznym, a jedynie konsoliduje siły do obrony przed autokracją.

Oświadczenia rosyjskich przywódców przeciwko ekspansji NATO były raczej grą mającą na celu zatrzymanie części elektoratu Jelcyna, który tęsknił za epoką komunizmu. W Rosji było wielu takich ludzi: lider rosyjskich komunistów, Giennadij Ziuganow, w 1996 roku prawie został prezydentem, a wielu uważa, że faktycznie wygrał, a nie dostał się na Kreml tylko z powodu oszustwa wyborczego.

Dlatego Jelcyn i jego zespół musieli składać oświadczenia, które przypominały politykę sowiecką. Dotyczyło to nie tylko ekspansji NATO, ale także na przykład utworzenia państwa związkowego z Białorusią. Jelcyn spełnił żądania Łukaszenki właśnie dlatego, że chciał utrzymać radziecki mit w umysłach Rosjan. Bo zdawał sobie sprawę, że zdecydowana większość populacji była daleka od demokracji i nadal żyła w imperialnych narracjach.

Później Władimir Putin w pełni wykorzystał te rewanżystowskie nastroje w rosyjskim społeczeństwie.

Należy jednak przyznać, że dla rosyjskich przywódców „czerwoną linię” zawsze stanowiły nie byłe kraje socjalistyczne, ale byłe republiki radzieckie

Już na szczyt NATO w Madrycie w 1997 roku, gdzie podjęto pierwszą decyzję o rozszerzeniu Sojuszu, Moskwa wysłała wicepremiera Walerija Sierowa, który był odpowiedzialny za stosunki z krajami Wspólnoty Niepodległych Państw.

Dlaczego?

Ponieważ na tym szczycie ówczesny prezydent Ukrainy Leonid Kuczma podpisał Kartę o szczególnym partnerstwie z NATO. Fakt ten podekscytował Moskwę znacznie bardziej niż przystąpienie Polski, Czech i Węgier do Sojuszu.

Od 1991 roku Moskwa nadal uważała wszystkie byłe republiki radzieckie (z możliwym wyjątkiem krajów bałtyckich) za państwa o tymczasowej suwerenności. Koncepcja ta obowiązywała zarówno pod rządami Jelcyna, jak Putina.

Uważano, że prędzej czy później wszystkie byłe republiki radzieckie – od Ukrainy i Białorusi po kraje Azji Środkowej – zostaną ponownie przyłączone do Rosji. Członkostwo którejkolwiek z tych republik w NATO uniemożliwiłoby osiągnięcie tego celu, ponieważ stworzyłoby zagrożenie konfliktem nuklearnym.

Dlatego Rosja jest zaniepokojona nie tyle ekspansją NATO, ile niemożnością okupacji byłych republik radzieckich i aneksji ich terytoriów

To główny powód żądań Kremla, by kraje te zrezygnowały z integracji z Sojuszem Północnoatlantyckim. Dlatego możemy powiedzieć, że to nie NATO „oszukało” Rosję, ale Rosja nadal oszukuje świat, nie ujawniając swoich prawdziwych intencji.

Jeśli Ukraina i inne byłe republiki radzieckie nie staną się częścią NATO lub nie otrzymają znaczących gwarancji bezpieczeństwa, nowe wojny w przestrzeni poradzieckiej są nieuniknione.

Powinni to zrozumieć wszyscy ci, którzy teraz myślą o „kompromisach” z agresorem.

4
хв

Oszustwo Rosji

Witalij Portnikow

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
7
хв

O czym rozmawiała "koalicja chętnych" w Paryżu. Najważniejsze wnioski

Ексклюзив
4
хв

Nie będzie Norymbergi dla rosyjskich zbrodniarzy?

Ексклюзив
10
хв

Niewola i uwolnienie: życie od nowa

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress